Ch. 64
- Jeszcze raz, Shoto! - krzyknął Endeavor.
Katował biednego chłopca już czwartą godzinę, każąc mu używać daru ognia, a za nieposłuszeństwo dotkliwie go karał. Wszyscy domownicy słyszeli podniesiony głos pana domu. Nie było już nikogo, w czyich ramionach mógł ukryć się najmłodszy syn Todorokiego. Matkę zamknięto w specjalnym szpitalu, uważając ją za nieobliczalną i niebezpieczną dla siebie i innych. Żadne z dzieci bohatera, wtedy numer dwa, nie potrafiło mu wybaczyć jego okrucieństwa.
- Ojcze - zaczął ostrożnie Touya, stając w drzwiach do pokoju treningowego. Mały Shoto zatykał usta, z których dopiero wyrzucił całe swoje śniadanie. - On jest zmęczony...
- Shoto nie jest słaby! - warknął Enji. - Doskonale sobie radzi!
- Ale...
- Gdybyś nie okazał się moją największą porażką i był silniejszy ciałem może to ciebie czekałaby świetlana przyszłość. Może zostałbyś najsilniejszym bohaterem!
Touya poczuł ucisk w gardle, co nie pozwoliło mu odpowiedzieć. I tak było to daremne, bo Endeavor podszedł do niego i zatrzasnął przed nim drzwi. Bohater numer dwa był największym skurwysynem.
Swoje dzieci, które nie mogły spełnić jego zawyżonych ambicji, odrzucał jak śmieci. Coś zbędnego, wadliwego. Pierwszy syn, choć z darem silniejszym od ojca, nie mógł w przyszłości przewyższyć All Mighta. Jego ciało odziedziczyło słabość matki, przez co jego własne płomienie raniły go. Drugie dziecko było córką, od razu po porodzie przekreśloną przez Endeavora, podobnie drugi syn. Kiedy urodził się najmłodszy, Shoto Todoroki, Enji był przekonany, że w końcu dopnie swego i wyhoduje bohatera najlepszego na świecie, lepszego niż Symbol Pokoju. Kiedy trójka ,,nieudanych'' dzieci mogła swobodnie się ze sobą bawić, najmłodszy całe dnie był poddawany surowemu treningowi. Touya nie był w stanie na to patrzeć, jednocześnie czując narastającą zazdrość.
Po odkryciu daru, silniejszego niż ten Endeavora, wiązano z nim wielkie nadzieje, których nie mógł spełnić. Pragnął uwagi ojca, akceptacji i docenienia. W samotności lub w towarzystwie młodszej przyjaciółki trenował długo, chcąc udowodnić ojcu, że się pomylił. Był więcej warty!
- Braciszku!
Jego płomienie zniknęły, kalecząc przy tym jego nadgarstki obwiązane podwójnym bandażem. Ukrył ręce za plecami, nie chcąc pokazywać ich dziewczynce, która nie potrafiła znieść jego krzywdy. Do ich wspólnego miejsca przybiegła wesoła Inoue Kamiya, podskakując jak mała małpka.
- Zobacz! Zobacz! To nowy mundurek! Przyszedł dzisiaj rano! Będę w nim chodzić do gimnazjum! - Kręciła się wokół własnej osi, pragnąc jak najlepiej zaprezentować elegancki mundurek składający się z czarnej w zieloną kratkę spódnicy i dopasowanej ciemnej marynarki. - Jak wyglądam? Hm?
Nie mógł oderwać od niej oczu, lekko się uśmiechając. Jak mogła wyglądać jego Inoue? Zawsze była ładna, urocza. A w mundurku prywatnego gimnazjum, do którego za wszelką cenę starała się dostać wyglądała cudownie. Wierzyła, że dzięki temu ojciec zwróci na nią uwagę i się bardziej zainteresuje jej życiem. Jakże była naiwna... Patrzył na nią z uczuciem, jedyne światełko w jego życiu pełnym cierpienia i odrzucenia. Jeżeli zdecyduje się zrobić to, do czego się przymierzał, ona najbardziej na tym ucierpi - a tego by nie chciał. Pokusa zabrania ją ze sobą była zbyt wielka, ale nie zamierzał tego robić. Miała tu swoje życie.
Inoue wyjęła z torby szkolnej pudełko lodów jagodowych i dwie plastikowe łyżeczki, po czym odrzuciła torbę na bok. Touya przypadkiem zobaczył, jak kolorowa kartka wychyla się na zewnątrz. Podszedł do torby i wyciągnął coś, co się okazało listem miłosnym... zaadresowanym do Inoue.
- Nie wiedziałem, że jesteś tak rozchwytywana - zaśmiał się wesoło, choć w głębi poczuł nieprzyjemne ukłucie zazdrości, że ktoś inny zainteresował się jego ukochaną.
Dziewczynka spojrzała z niezrozumieniem na chłopaka, po czym machnęła lekceważąco ręką.
- A, to... jakiś chłopak ze szkoły wyznał mi swoje uczucia. Zamierzałam to wyrzucić, ale nie miałam serca tego robić przy nim. Przecież kocham tylko Touyę! Jeśli nie będę mogła poślubić Touyi, nie poślubię nikogo!
Kochał ją. Uwielbiał ją. Ona była...
... jego słabością.
Jej uśmiech, głos, to wszystko sprawiało, że kochał ją coraz bardziej. Jednak miał swój cel. Endeavor musiał zapłacić za wszystko, co zrobił jemu, jego rodzeństwu, matce. Zniszczy go. Zrujnuje wszystko, co tak uparcie budował. Pewnego dnia - zemści się. Na razie ukarze go w inny sposób, niech poczuje stratę, poczucie winy. Ale nie był w stanie nic zrobić. Nie póki Inoue Kamiya podążała za nim krok w krok. Zbliżył się do dwunastolatki, w grudniu skończyłaby trzynaście lat, ale jemu nie dane było z nią świętować. Musiał pozwolić jej odejść.
Nie chciał.
Ona musiała odejść.
Wahał się.
Podszedł do niej i chwycił ją za szyję, podrywając do góry. Najbardziej bolało go to, że nie przestawała się uśmiechać do niego z tą przeklętą miłością. Była jego siłą, ale i słabością.
- T-Touya...? - jęknęła, gdy zacieśnił palce na jej delikatnej skórze.
- Zniszczę ten świat, Endeavora i nikt nie stanie mi na drodze. Nawet ty.
Dłoń chłopaka zapłonęła, zadając ból dziewczynce, paląc ją żywcem - do samego końca patrzył w jej zielone oczy. Ten przeraźliwy krzyk rozdzierał jego serce i duszę, ale nie przestawał.
Świat płonął w niebieskim ogniu jego nienawiści.
Endeavor.
Dabi zerwał się z posłania, łapiąc się za głowę. Wplótł palce w czarne włosy, niemal je sobie wyrywając mocnym pociągnięciem. Zabił ją. Skrzywdził. Patrzył jej prosto w oczy. Jego... usłyszał cichy pomruk, więc obejrzał się w drugą stronę, z olbrzymią ulgą napotykając ciało dziewczyny. Całe, zdrowe, bez poparzeń. Bez ran, które sam spowodował. Żyła i oddychała spokojnie, śpiąc razem z nim w łóżku. Dabi położył się z powrotem na miękkich poduszkach, wyciągając ręce ku drobnemu ciału, które mógłby trzymać przez resztę życia. Odetchnął z ulgą, wtulając się w Kamiyę tak mocno, że ta znów jęknęła.
Odwróciła się do niego twarzą, ledwo go dostrzegając w panujących ciemnościach. Poczuł jej dłoń na swoim policzku. Była tu. Cholera, nadal tu była.
- Dabi? - spytała zaspanym głosem. Niemalże widział jak wpatruje się w niego z troską. - Zły sen?
Mruknął w odpowiedzi, ciesząc się jej ciałem. Kolejną noc spędzali razem u niej w apartamencie. Ciężko jej się zasypiało w tak dużym domu, bez przyjaciółki za ścianą. Nie potrafił (i nie chciał) odmówić jej towarzystwa.
- Hej... panie grzanko, nie sądziłam, że złoczyńcy mogą mieć złe sny - rzuciła z lekkim rozbawieniem. Jakże chciał zobaczyć przy tym jej uśmiech.
- Nieodłączna część naszego życia - przyznał, bawiąc się końcówkami jej długich włosów. - Da się z tym żyć. Chyba że ty w nich jesteś... Ty...
- Jestem tutaj - przerwała mu. - Nic mi nie jest.
Nie zamierzała pozwalać mu na mówienie strasznych rzeczy, które strącały mu sen z powiek. Oplotła go swoim ramionami, opierając głowę na jego klatce piersiowej. Wsłuchiwała się w szybko bijące serce, powoli zwalniające. Nuciła cichą melodię, łapiąc za rękę mężczyznę, splatając ze sobą palce. Kiedy zapanowała cisza, był pewien, że dziewczyna zasnęła.
- Przepraszam - szepnął tak cicho, że nie był pewny, czy dziewczyna go usłyszała. - Że cię zostawiłem...
Nie mógł wiedzieć, że Inoue Kamiya usłyszała go bardzo dobrze.
* * *
Endou ciężko znosił to, jak potraktowała go dziewczyna, którą podziwiał od tylu lat. Jeszcze wolała od niego złoczyńcę. Tak niebezpiecznego typa. Przecież to złoczyńcy zabili jej matkę, a ona spędzała czas z tak groźnym przestępcą? Chciał donieść, do bohaterów, na policję, ale co by tym wskórał? Nie mógł pogadać z dziewczyną, bo przestała chodzić na uczelnię albo go tam unikała, przez co do żadnej rozmowy nie doszło. Może dałby radę przekonać ją do zerwania relacji ze złoczyńcą, jakoś by ją ochronił. Był zagubiony - nie wiedział, co o tym myśleć, a bezczynność tylko go dobijała.
Jego wybawienie, jak sądził w tamtym momencie, nadeszło dość nieoczekiwanie. Na dziedzińcu uczelni, pomimo okropnej pogody i grubej warstwy siedział na ławce starszy człowiek. Endou z ciekawości podszedł do niego. Odpowiedzi same go dosięgły.
- Czy znasz Inoue Kamiyę? - zapytał spokojnym głosem, a Endou przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że na ucieczkę było już za późno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro