Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ch. 49

Przyczaił się najbliżej jak mógł. Ludzie wokoło byli zbyt pochłonięci zmiażdżonym samochodem wbitym w ścianę pobliskiego sklepu. Służby ratownicze od razu zjawiły się na miejscu wypadku, oceniając stan poszkodowanych przebywających w zniszczonym sklepie. Ktoś leżał na środku ulicy i ledwo dostrzegał powiększającą się plamę krwi. Czy tą drogą nie powinna iść... Zacisnął pięści, wiedząc, że nie może podejść bliżej, by upewnić się, że jego najczarniejsze myśli właśnie się nie spełniły. Świadkowie zdarzenia przekrzykiwali się, że zniszczony samochód był pusty, nikogo w nim nie było. Ktoś został potrącony na pasach. Nawet natychmiastowa reanimacja nie mogła ocalić młodego życia.

Wkrótce zjawiła się druga karetka. Dabi wdrapał się na dach najbliższego zdarzenia budynku, by mieć lepszy widok na całą sytuację. Poczuł, jak wielki balast spada z jego serca, gdy zauważył w plamie krwi męską postać. To nie była ona. Jednak jego spokój nie trwał długo, bo dostrzegł znajomą brązową czuprynę siedzącą w karetce odpowiadającej chyba na jakieś pytania. Wypadek dosięgnął i ją? Wpatrując się w jej zszokowaną postać, wyciągnął z kieszeni spodni telefon, od razu do niej zadzwonił. Popatrzyła na najbliższego ratownika, ten pokiwał głową i po chwili usłyszał jej drżący głos.

- T-tak...?

- Przekręć głowę w prawo i podnieś wzrok na dach. - Posłuchała go i ich spojrzenia się skrzyżowały. - Co się stało? Usłyszałem syrenę, musiałem się upewnić, że...

- Nic mi nie jest - zapewniła go. Przez telefon słyszał jak się uśmiecha, choć ze swojego miejsca widział, jak wiele ją to kosztuje. - To było nagłe, ale nic mi nie jest. To był tylko wypadek. - Mógł przysiąc, że odruchowo chwyciła się za kieszeń. - Lepiej się... ukryj. Nie powinieneś teraz wychodzić. Ale dziękuję za troskę. To tylko badania kontrolne. - Podszedł do niej ten sam medyk i musiała zakończyć rozmowę.

Postanowił dostosować się do jej prośby. Jeszcze kilka minut stał i wpatrywał się w jej osobę, po czym wrócił do siebie. Nie dowiedział się, co naprawdę miało miejsce po wyjściu dziewczyny z jego domu. 

Inoue zamierzała wrócić prosto do domu, tymczasowo zamieszkiwanego. Na czerwonym świetle rozpędził się czarny samochód, z jakiegoś powodu zmierzał prosto na nią. Zdążyłaby uskoczyć, chyba, że pojazd zmieniłby trasę, ale ktoś ją odepchnął na bok, ratując tym samym życie, samemu obrywając. Z szokiem wpatrywała się w powiększającą się czerwoną plamę. W jej głowie zamigotały znajome obrazy białego płaszczyka pobrudzonego krwią. Okrzyki we wspomnieniach mieszały się z tymi innych przechodniów, którzy wytykali palcami potrąconego młodzieńca. Zaraz huk odwrócił na chwilę uwagę wszystkich od ciała, skupiając ją na czarnym pojeździe rozpłaszczonym na ścianie sklepu wielobranżowego. 

Gdzieś w tym zamieszaniu mignęło jej coś, po co zdecydowała się podejść. A była to pognieciona kartka, dla inny nie mająca żadnego znaczenia. Kiedy Kamiya rozwinęła ją, poczuła jak cały obiad zjedzony razem z Dabim, cofa się gwałtownie i pragnie wydostać na zewnątrz. Ktoś ją zawołał. Był to ratownik medyczny, który opiekę nad potrąconym młodzieńcem zostawił w rękach czwórki pozostałych medyków. Dwóch innych oglądało potencjalne ofiary wypadku. Inoue schowała kartkę do kieszeni kurtki. Na kartce nie było słów. Tylko jeden symbol.

Dzieci Amaterasu. 

To nie był wypadek i tak też go nie postrzegała, ale kiedy zadzwonił do niej Dabi i odnalazła go na dachu najbliższego budynku, nie mogła dać po sobie poznać, jak bardzo się bała. Nie chciała go martwić. Zwłaszcza, że gdyby wyznała mu prawdę co do okoliczności wypadku, że to ona miała zginąć, odkryłby, że do tej pory kłamała. Nie była szczera wobec Ligi i Shigarakiego Tomury - skonfrontowała się z Ibikim i nalegał, by pomogła zniszczyć Ligę, wspierając Dzieci Amaterasu. Nie odmówiła, ale i nie zgodziła się, bowiem negocjacje przerwała interwencja bohatera numer dwadzieścia siedem. Jej ojca.

Nie udzieliwszy satysfakcjonującej odpowiedzi Ibikiemu, postanowili zadziałać, podkreślając wagę słów wypowiedzianych przez mężczyznę podczas ich krótkiego spotkania. 

Ona była celem. Dzieci Amaterasu chcieli ją dopaść, ale najwyraźniej żywa czy martwa nie miało znaczenia. 

- Czy... mogę iść już do domu? - zwróciła się do lekarza, który spojrzał na nią z troską. - Nic mi nie dolega, naprawdę... Miałam dużo szczęścia.

- W porządku, ale proszę w przeciągu czterech dni stawić się na badania kontrolne i na komisariat, aby złożyć zeznania dotyczące wypadku. Och... czy to nie Mt. Lady! - zawołał, widząc słynną bohaterkę, od razu podchodząc do kobiety.

Inoue westchnęła. Powinna to załatwić, bo jak nic to nie była jednorazowa sytuacja, a nie zamierzała w to mieszać ani Reny, ani Hawksa, a już na pewno nie Dabiego. Złoczyńca miewał różne wahania nastrojów, raz potrafił być czarująco uroczy i troskliwy, a czasem przypominał prawdziwego skurwysyna, którego powinno się trzymać krótko, najlepiej na smyczy i w kagańcu. Kiedy tracił kontrolę nad sytuacją albo coś go irytowało, ujawniał swoją sadystyczną twarz, pomimo ubogiej ekspresji wymalowanej na twarzy.

Natychmiast musiała odnaleźć starszą kobietę z pamiętnego dnia i poprowadzić śledztwo do końca. Zanim ono ją zabije, dosłownie. 

- Dzwonisz, by mi powiedzieć, że nadal ci wiszę przysługę i chcesz czegoś ode mnie, prawda, Inoeyoru?

- Mhm... Od dawna nie słyszałam pełnego imienia. Nawet ojciec się tak do mnie nie zwracał. Wszędzie wpisywałam skróconą wersję, nie sądząc, by ktoś drążył.

Stanęła przed eleganckimi blokami i zaczęła szukać kluczyków, które dorobiła dla niej Rena. 

- Dziwne, że nikt nie zaczął drążyć, że twoje imię brzmi, jakbyś nosiła dwa nazwiska, bo Inoue to jedno z najpopularniejszych imion w Japonii. I mimo, że nawet w dowodzie masz tę paskudną skróconą wersję, jestem najlepszą hakerką i potrafię złamać dosłownie wszystko. 

- Nieważne. Moje imię nie ma znaczenia. Dzwonię, bo czegoś chcę.

- Zatem zamieniam się w słuch.

Pchnęła ramieniem drzwi na klatkę, na której unosił się przyjemny zapach ciasta jabłkowego i truskawkowego. Najwidoczniej sąsiadka spędzała bardzo produktywnie ten dzień.

- Nie zamierzam niczego zdradzać, ale moja biedronka padła. - Odsunęła od ucha komórkę, by nie wysłuchiwać fali wyzwisk i przekleństw. - Nie chcę kolejnej. Zawijam interes. Ostatnie zlecenie mam. I tu zwracam się do ciebie o namierzenie starszej kobiety. Prawdopodobnie o nazwisku Fugami.

- Prawdopodobnie? - prychnął rozmówca. - Daj mi... Dziesięć? Dwadzieścia minut.

- Aż tyle? Zwykle zajmowało ci to krócej.

- Szukanie ludzi owszem, ale wiesz... Jestem nieosiągalna. Siedzę na bardzo poważnym posiedzeniu.

- Ważnym posiedzeniu?

Włożyła kluczyk do drzwi i weszła do środka. Dwukrotnie upewniając się, że nikt za nią nie idzie, a drzwi zamknęły się na dwa zamki. Była sama.

- O All Mightcie... Robię kupę, dobra? Meksykańskie burrito zawsze piecze dwa razy i tak właśnie spędzam ostatnią godzinę.

Nie rozbawiło jej to. Wręcz przeciwnie, poczuła bardzo silne zażenowanie tą sytuacją, żałując, że w ogóle drążyła temat. Rozłączyła się, oczekując wiadomości z podanym adresem. Zaczęła pakować plecak. Tym razem chciała być przygotowana na każdą ewentualność i tym razem nie zamierzała brać Dabiego ze sobą z własnej woli. Nie mógł odkryć jej aktualnych powiązań z Dziećmi Amaterasu. Zaburzyłoby to nić zaufania, która ich łączyła. A to była ostatnia rzecz, jakiej chciała. 

Podskoczyła, gdy otrzymała powiadomienie od znajomego hakera. Pani Kaede Fugami obecnie znajdowała się w domu spokojnej starości w Tokio, a to zapowiadało znacznie dłuższą wycieczkę. Zostawiła krótki liścik Renie, że wyjechała do Tokio w celu jakiegoś zadania z uczelni i by nie martwiła się o nią. Czekała ją niesamowita przeprawa. Wyciszyła telefon, by jej nie rozpraszał. Zamknęła za sobą drzwi i wyszła na chłodny dwór. Nie było odwrotu. Pokierowała swoje kroki w stronę najbliższej stacji metra. Włożyła słuchawki do uszu, słuchając spokojnej muzyki. Potrzebowała się uspokoić, nie mogła panikować. 

Inoue sprawdziła na rozkładzie najbliższy pociąg jadący do Tokio i odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że chociaż jedna rzecz jej się dzisiaj udała. Nie licząc obiadu z Dabim. Za pięć minut pociąg powinien się zjawić. Wyciągnęła telefon, by zmienić lecący utwór, kiedy ktoś mocno szturchnął ją ramieniem, wytrącając telefon z jej dłoni. Urządzenie z hukiem upadło na ziemię.

- Cholera... - syknęła. - Ej! - zawołała, ale nigdzie nie zauważyła osoby, która mogła ją popchnąć. - A niech to. - Skrzywiła się na widok potłuczonego telefonu. - Kilka tygodni i już dwa telefony do niczego. I tyle jeżeli chodzi o moje szczęście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro