Ch. 41
Inoue szła przed siebie, całkowicie ignorując mężczyznę, który podążał za nią krok w krok. Dobrze wiedziała, że musiał tu być, bo Liga pewnie nie pozwoliłaby jej na taką samowolkę, kiedy była blisko odkrycia prawdy. Im bliżej rozwiązania sprawy była, tym wizja wyjazdu stawała się coraz bardziej rzeczywista. Zerknęła kątem oka przez ramię, by sprawdzić czy złoczyńca wciąż za nią idzie. Szedł leniwym, niespiesznym krokiem, wzrok miał utkwiony w innym kierunku, a dłonie schował do kieszeni płaszcza. Inoue westchnęła, a drobna para ciepłego powietrza opuściła jej usta.
Stanęli przed alejką, bliską adresu wskazanego przez Girana. Inoue zmrużyła oczy, by zobaczyć coś w ciemności.
- Mógłbyś? - mruknęła oschle do mężczyzny.
Ten po raz pierwszy od akcji sprzed paru chwil skupił na niej swoją uwagę. Początkowo nie rozumiał, o co jej chodzi, ale kiedy skinęła głową na alejkę, poczuł silne rozdrażnienie. Tylko po to się do niego odezwała? By robił za zapałkę? Bez słowa, w jego dłoni zatańczył niebieski ogień. Kamiya starała nie wpatrywać w nie zbyt długo. Dabi wszedł jako pierwszy w mroczną alejkę, a dziewczyna zaraz za nim. Sam ledwo, co widział. W końcu wyłapał jakiś kształt rozłożony na ziemi. Pociągnął nosem i skrzywił się, czując paskudny smród. Obejrzał się na Inoue, z jakiegoś powodu trzymającą od niego pewien dystans, ona również zakrywała nos i usta.
Dabi wytężył wzrok i zatrzymał się w półkroku, drugą dłonią powstrzymując studentkę przed zbliżeniem się do tego, w co się wpatrywał. Dziewczyna posłała mu wściekłe spojrzenie.
- To tutaj - wyjaśnił.
- Tu to znaczy...? - Inoue rozejrzała się. Żałowała, że nie ma ze sobą aparatu, ale nie przypuszczała, by pierwsza randka była czymś godnym uwiecznienia. Nie miała dziś w planach szwendać się po mrocznych ulicach miasta. - Tam coś leży.
Skinął głową, ale nie zobaczyła tego, zbytnio skupiona na dziwnym kształcie. Szybko połączyła fakty. Coś rozciągniętego na ziemi przed nimi, znajomy, lecz obrzydliwy odór... Inoue przełknęła ślinę, wymijając Dabiego, by stanąć przed czyimiś zwłokami.
- Poświeć tu.
- Nie mów mi, co mam robić - warknął, zirytowany jej oziębłością. Nie tak wyobrażał sobie ich pierwsze spotkanie po tym, co między nimi zaszło.
Mimo wszystko wykonał jej polecenie. Przykucnął obok, oświetlając błękitnym blaskiem ciało przykryte damskim płaszczem. Inoue wyciągnęła rękę, by odkryć twarz ofiary. Nie zawahała się, ale szybko tego pożałowała. Otworzyła szeroko oczy wpatrując się w martwą, wykrzywioną ze strachu, znajomą twarz. Nie krzyknęła. Cofnęła się tylko o krok.
- Znasz ją? - spytał, podtrzymując ją dłonią, którą szybko strzepnęła.
- To... Horie Izuma - wymamrotała, czując jak mdłości zbierają się jej w gardle, gotowe opuścić jej ciało.
Dabi nie znał tej dziewczyny, ale sądząc po nieprzesadnej reakcji Inoue, nie były zbytnio bliskie. Jednak się znały. Z jakiegoś powodu sądził też, że Kamiya miała podejrzenie, czemu dziewczyna była martwa. Nie zapytał jednak o to. Wystarczająco była już na niego cięta, a nie chciał niszczyć więzi, która między nimi istniała - jeszcze bardziej. Nie wiedząc czemu, fotografka patrzyła na niego jak na najgorszego śmiecia i to nie z powodu bycia złoczyńcą czy mordercą.
- To wina Fugamiego - powiedziała, obejmując się ramionami. - Ja... byłam w jego domu. - Dabi uniósł brwi. Czy ona zdawała sobie, jakie to było niebezpieczne? - Zaatakował mnie tam jakiś człowiek, chyba pracował dla niego.
Odruchowo mężczyzna otaksował widoczną twarz Inoue, doszukując się jakiegokolwiek zranienia, zamiast tego widział tylko jej łagodne rysy twarz podkreślone makijażem. Uszykowała się tak dla kogoś innego. Nie dla niego.
- Czy wszystko... - zaczął, ale przerwała mu.
- W pewnym momencie wymusił na mnie podanie imienia. Przedstawiłam się... - zawahała się - jako Horie Izuma.
Dabi od razu zrozumiał. Ofiara zginęła, ponieważ uważano, że to ona wparowała do domu Fugamiego, co przypłaciła życiem. Zacisnął wargi, zdając sobie sprawę, że tylko z powodu innego imienia to nie Inoue Kamiya tu leżała. A przecież to ona stała się celem. Czy ona naprawdę musiała być taka durna i tak ryzykować?
- Po cholerę właziłaś do domu Fugamiego sama? - syknął, łapiąc ją za ramię.
Inoue popatrzyła na niego urażona, od razu odsuwając się od niego i wstając. Nie zamierzała dłużej przebywać w tej uliczce. Nie z ciałem Horie. Nie z nim. Spojrzała na swoje dłonie, czując, jakby znajdowała się na nich krew niewinnej dziewczyny. A wszystko dlatego, że w małym przejawie paniki, której od lat Inoue nie miała, podała pierwsze nazwisko, jakie przyszło jej do głowy.
- Oi, mówię do ciebie.
- Bo wpadłam na trop! - odparła, nie spoglądając na niego, ale wiedziała, że idzie za nią. - Skoro tak bardzo przeszkadza ci to, że poszłam tam sama, trzeba było odebrać telefon!
- Nie miałem go przy sobie -warknął. - Byłem zajęty.
- Och, no przecież wiem.
Wywróciła oczami. Wiedziała doskonale, czym był zajęty. Jakąś urodziwą kobietą.
- Chyba mam prawo do takiej przyjemności?
- No oczywiście, że tak! - Rozłożyła bezradnie ręce. - I ile to trwało, huh? Pochwal się! - Po co w to brnęła? Nie chciała tego wiedzieć. To była informacja, jakiej naprawdę nie potrzebowała. Słowa same opuściły jej usta.
- Myślisz, że liczyłem? - prychnął. - Może z trzynaście godzin? Nie wiem.
- Ile? - wymsknęło jej się, kiedy otworzyła szeroko oczy. - Ty jesteś zdrowy? To jest chore! W ogóle tak się da?
- Jak dobrze zasłonisz okna i masz do tego warunki to jest to wykonalne.
- To jest obrzydliwe.
- Nie, to jest ludzkie.
- Nie chcę o tym słuchać.
Wyminęła go. Ten osobnik był jakimś niewyżytym erotomanem i nie zamierzała przebywać w jego towarzystwie choćby minutę dłużej. Robiło jej się niedobrze na myśl o innej kobiecie w jego ramionach, ich bliskości. Nie była pewna, dlaczego tak ją od tego mdliło. Dabi od razu zauważył, że już planuje mu uciec, więc chwycił ją za łokieć. Wyrwała mu się, spoglądając na niego jak skrzywdzone dziecko. Był pewien, że w zielonych oczach, błyszczących nawet przy tak marnym oświetleniu ulicznym, pojawił się na krótko ból.
- Idę do domu - oznajmiła, poprawiając ramiączko od torby. - Mam jutro ważne sprawy, więc w razie, czego nie dzwońcie do mnie.
Już chciał palnąć, że kolejna randka z tym typem, ale uświadomił sobie, że niedługo zacznie się grudzień. Z granatowoczarnego nieba zaczął spadać drobny śnieg, który odznaczał się na jego czarnych włosach. Wpatrywał się w oddalającą się sylwetkę dziewczyny, walcząc z ochotą, by ją zatrzymać. Zbliżał się grudzień, więc wychodziło na to, że... jutro była rocznica śmierci Hanah Kamiyi. Pamiętał płacz dziesięciolatki. Jej ból i próby bycia przy nim silną.
Chciał ją chronić. Przed bólem, cierpieniem. Poczuł wzbierający w sobie gniew, na myśl, że zamiast tamtej dziewczyny mogła tam leżeć Inoue. Nie był w stanie trzymać jej z dala od niebezpieczeństw, bo nie mógł być ciągle przy niej. Głównie przez swój status poszukiwanego. Był w tym momencie jednak pewien, że dołoży wszelkich starań, by Ibiki Fugami umierał w katuszach, palony żywcem, a Dzieci Amaterasu zostaną zmieceni z powierzchni Ziemi. Dabi przysiągł sobie, że skoro był już skazany na Inoue, zadba o to, by nic jej nie groziło.
Strzepał ręką śnieg z włosów, przyznając przed sobą oczywistą rzecz, do której przed nikim innym by się nie przyznał. Nie mógł się dłużej oszukiwać. Pomimo długiej rozłąki i utraty wszelkich uczuć, Kamiya sprawiła, że znów tylko ona siedziała w jego głowie. Przepadł bezpowrotnie. Dabi był zakochany w Inoue Kamiyi.
* * *
Następny dzień zapowiadał się okropnie. Głównie dlatego, że Inoue musiała go spędzić na rozpamiętywaniu tragedii sprzed jedenastu lat i wysłuchiwaniu, że to była jej wina. Zaraz po śniadaniu, które przygotowała dla siebie i, tylko z okazji dzisiejszej rocznicy, dla ojca, poszła przebrać się w yukatę. Chociaż strój ten powinien ktoś pomóc jej założyć, dziewczyna poradziła sobie sama. Ciągle przed oczami miała przerażony wyraz twarz Horie. I to ona doprowadziła do jej śmierci. Mogła podać wymyślone z tyłka imię, znała ich masę, ale podała właśnie ją. Może podświadomie chciała pozbyć się wspomnienia, gdzie Horie oskarżała ją o rozpad związku.
Wzruszyła ramionami, wpinając we włosy złotą kanzashi, ozdobną szpilę. Oczywiście nie była głupia, by wyjść na zewnątrz w samym tym stroju, pomimo że miała dwie warstwy materiału. Założyła na to jeszcze płaszcz i szalik. Rhoe poprawiał mankiet białej koszuli, gdy wyszła z pokoju.
- Gotowa - rzekła obojętnie.
- Nareszcie, czy... - urwał w połowie, wpatrując się w córkę. Wyglądała tak pięknie, jak Hanah w młodości. - Pięknie wyglądasz.
Kiedyś Inoue zrobiłaby wszystko za najdrobniejszy komplement od ojca. Nie podnosił na nią ręki, ale znęcał się nad nią psychicznie. Teraz czuła do niego tylko pogardę i wstręt. Kiedy oboje byli gotowi, opuścili mieszkanie, by udać się do świątyni. Ku zaskoczeniu dziewczyny poza nimi stały tam cztery osoby. Inoue poczuła ucisk w gardle, jakby ktoś ją dusił. Nie mogła powstrzymać drżenia rąk, gdy stanęła przed Enjim Todorokim i trójką jego dzieci. Ukłoniła się nisko w geście przywitania, wiedząc, że jeżeli by tego nie zrobiła, miałaby awanturę w domu o brak manier. Endeavor skinął jej głową.
- Wypiękniałaś, Inoue. Przypominasz swoją matkę - powiedział bohater numer jeden, na co posłała mu sztuczny uśmiech. - Pamiętasz moje dzieci? - Skinęła głową.
Fuyumi od razu uściskała ją przyjaźnie, co zrobił również Natsuo. Najmłodszy Shoto skinął jej głową. Najstarszy syn Endeavora podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Ostatni raz, kiedy widział dziewczynę, uspokajał ją po śmierci brata. Od tamtej pory broniła się rękoma i nogami, by nie mieć nic wspólnego z rodziną Todorokich. Rhoe i Enji weszli pierwsi do świątyni, za nimi weszła Fuyumi i Natsuo. Z jakiegoś powodu Shoto ociągał się, co nie umknęło uwadze Inoue.
- Coś nie tak? - spytała go.
- Dziwnie się czuję, będąc tu - odparł.
- Rozumiem to, chociaż to rocznica śmierci mojej matki.- Shoto wpatrywał się w nią. - Pewnie mnie nie pamiętasz, prawda?
- Pamiętam.
Inoue spojrzała na niego zaskoczona, nie spodziewając się tego.
- Byłaś najbliższą przyjaciółką Touyi. Zawsze mówił tylko o tobie - wyznał, a na twarz dziewczyny mimowolnie wypłynął rumieniec. - Wybacz, nie powinienem był tego mówić. Jesteś tu dziś, by opłakiwać jedną stratę, ja nie...
- Nie szkodzi. - Posłała mu szeroki uśmiech, zupełnie inny niż ten, którym obdarzyła jego ojca. - Pomimo upływu lat nadal bardzo kocham Touyę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro