Ch. 16
Wiatr rozrzucający jej związane w kitkę włosy na różne strony, ten chłód, to uczucie w żołądku, przypominające o strasznej wysokości... To było wszystko, co Inoue naprawdę zaczynała lubić. Nie przyznała tego na głos, ale właśnie Hawks w jej oczach był prawdziwym bohaterem. Nie takim, co to ratuje z opresji. Pojawił się, gdy dziewczyna potrzebowała oderwania się od tego, co powróciło - przeszłości. Zresztą nigdy się jej nie pozbyła. Całe życie była w jej cieniu.
Hawks wzbił się jeszcze wyżej, przez co Inoue zacisnęła palce na jego kurtce. Nie bała się, ale przy drugim locie w życiu, nie mogła powiedzieć, że jest przyzwyczajona do gwałtownych ruchów mężczyzny. Nie mniej była mu wdzięczna. Tu, wysoko ponad miastem, maska nie była potrzebna. Uśmiechała się szeroko jak małe dziecko, czasem chichocząc z podniecenia. Zazdrościła bohaterowi, że ten mógł codziennie odbywać takie loty.
Jego dłoń pod jej kolanami zacisnęła się mocniej, co tym razem Kamiya zauważyła od razu. Spojrzała na skupioną twarz Hawksa, cały czas pilnował, by nie spadła. Przez tę jego propozycję wspólnego lotu, troskę w trakcie trwania podróży, odnosiła wrażenie, że to jest to właśnie uczucie posiadania przyjaciela. Z nikim nie miała w życiu drugiego wyjścia. Obecność bohatera wcale ją nie przytłaczała, wręcz przeciwnie, relaksowała.
W końcu wylądowali na jakimś wzniesieniu przy plaży. Inoue chwyciła za aparat, by uwiecznić blask księżyca odbijającego się w falującej niespokojnie tafli oceanu.
- To jest naprawdę niesamowite - zwróciła się do bohatera, który nie wierzył, że ktoś może tak zachwycać się lotem. Dla niego to była codzienność i fakt, uwielbiał to. - Muszę w końcu ci się odwdzięczyć.
- Nie musisz - przerwał jej uśmiechnięty mężczyzna. - Miałaś minę kogoś, kto po prostu tego potrzebował.
Dziewczyna na chwilę zamarła, odruchowo łapiąc się za szyję. Szalik! Dabi go nie oddał. Nosił go jeszcze w jej mieszkaniu. Co z tego, że wyglądał zajebiście?! Nie oddała mu go na zawsze! Ale teraz powinna pogodzić się z tym, że więcej go nie zobaczy. Przecież nie chciała spotkać się jeszcze kiedyś z Dabim.
- Naprawdę? - spytała, zaczesując pojedyncze kosmyki za ucho.
Hawks od razu dostrzegł jej smutek.
- Potrzebowałaś chwili wytchnienia - wyjaśnił. - Czy... coś się stało? Wiesz, możesz mi zaufać. Komu jak nie bohaterowi, co nie? - Zaśmiał się na własne słowa, ale Inoue nie podzielała jego wesołości.
- Mój ojciec też jes bohaterem - mruknęła. Usłyszał ją pomimo wiatru. - I jest ostatnią osobą, której bym zaufała. Nie jestem wylewną osobą i nie mam potrzeby by się zwierzać komuś z problemów. Zwłaszcza randomowym typom.
- Auć - parsknął Hawks, łapiąc się za klatkę piersiową. - Ranisz mnie, Kamiya. Ale wiesz... czasem jest lżej, gdy się z kimś podzielisz bólem.
- Jak mówiłam: nie jestem wylewna. Nie rozpowiadam na prawo i lewo tego, co czuję.
Wzruszyła ramionami, skupiając się na szumie morza. Ciekawe jak lodowata była teraz woda?
- Ale jednak coś czujesz, prawda? - Dobiegł ją łagodny ton jego wypowiedzi. - Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem z tamtymi chłopakami, spojrzałem na twoją twarz. - Podszedł bliżej niej i chwycił ją za podbródek, by odwróciła się w jego stronę. - Pierwsze, co pomyślałem to, że mam styczność z lalką. Żywą, ludzką, ale wciąż lalką.
- Może i słusznie pomyślałeś.
Zabrał dłoń, niechcąc więcej naruszać jej przestrzeni osobistej. Nie zamierzał łatwo ustąpić. Widział w jej oczach nieme błaganie o ratunek. I to wcale nie było jego przywidzenie czy mania ratowania ludzi. Zresztą znał się na ludziach. Odrobinę. Widział, że coś silnie ją gnębiło, ale niestety nie był gościem, przed którym mogła się otworzyć. Z tego, co mówiła, wychodzi na to, że nie ma nikogo innego.
- Mówiłaś, że twój ojciec jest bohaterem... Kto to?
Popatrzyła na niego, mrużąc oczy. Na cóż mu była tak nieistotna informacja? Jej ojciec może i był świetnym bohaterem, ale wyglądał tak tylko pod publikę. Zresztą Endeavor nie był lepszy, a nosił teraz tytuł bohatera numer 1. Dla świata mogli wydawać się herosami, wyjściem z sytuacji, ale dla Inoue Kamiyi nie różnili się niczym od śmieci i złoczyńców, których sami zwalczali. Wsadziła ręce do kieszeni kurtki, chcąc je trochę ogrzać.
- Viverion - odparła z tym chłodnym spokojem.
- O! Endeavor mi o nim opowiadał! - Bohaterowie od siedmiu boleści, pomyślała. - Szczęściara... Taki ojciec to chyba...
- Czy ty jesteś głupi? - spytała, przerywając mu, czym go zaskoczyła. - Nie słuchasz, co się do ciebie mówi? Może i Viverion to cudowny bohater, ale jako ojciec jest beznadziejny.
- Nie spodziewałem się... - Zakrył dłonią usta, by ukryć skrępowanie. Ale walnął gafę. - A twoja mama...?
Wzrok dziewczyny jeszcze bardziej pociemniał, zrozumiał.
- To dlatego masz ten wzrok, prawda? - Zamilkła. - Źle jest wszystko w sobie dusić. Nie znam cię. Możliwe, że spotkała cię wielka krzywda i myślisz, że życie jest do bani, ale czy szukałaś kiedyś pozytywów?
Touya!
- Nie ma pozytywów - warknęła. - Nie każdy żyje w idealnym świecie jak ty. Masz cel, mnóstwo fanów i ludzi, którzy cię uwielbiają a twoje odejście bardzo by ich ubodło! Ja tego nie mam! Moim jedynym celem jest zdjęcie idealne, poza tym nie mam marzeń ani nawet ludzi, którym by na mnie zależało - krzyczała.
Ze wszystkich ludzi na Ziemi otworzyła się przed kimś, kogo widziała drugi raz w życiu. I był to bohater. Miała już dość jego mądrowania się i gadania, jakby wszystko wiedział najlepiej. Nic nie wiedział.
- Mnie zależy - powiedział, przez co zamknęła usta.
Spojrzała na niego jak na wariata i cofnęła się o krok.
- Nie znasz mnie - przypomniała nieuprzejmym tonem.
Hawksa najwidoczniej to nie zraziło.
- Nie znam - zgodził się. - Ale bardzo bym chciał to zmienić. - Wyciągnął ku niej rękę. - Chcę zmienić twój światopogląd. Nie widzisz pozytywów, bo ciągle jesteś sama, prawda? Nie pozwalasz się do siebie zbliżyć, ale ja jestem inny. Nieważne jak długo będziesz mnie odganiać, ja zawsze wrócę. Jeżeli nie masz nic przeciwko... bardzo chętnie zostałbym twoim pierwszym przyjacielem.
Serce Inoue gwałtownie przyspieszyło. Jak po dzikim maratonie. Nie potrafiła też zapanować nad drżeniem dłoni. Na szczęście wciąż je miała w kieszeniach. Była niemiła, krytyczna i nie dała żadnego powodu, by ją lubić, a ten głupek chciał zostać jej przyjacielem? Czy bez względu na wszystko mogła pozwolić sobie na taką relację?
Kamiya patrzyła to na spokojną z lekkim uśmiechem twarz Hawksa, to na jego wyciągniętą dłoń. Wciąż czekał na odpowiedź. Nie poganiał jej. Dawał jej czas na przemyślenie tego. Co on miałby z tego? Czemu chciał zostać jej przyjacielem?
- Czy ty masz jakiś problem? - sapnęła złośliwie. - Cierpisz na niedowartościowanie? Myślisz, że każdy chce się z tobą przyjaźnić? Myślisz, że potrzebuję przyjaciół? Gdybym chciała, miałabym ich tysiące.
- Ale teraz masz mnie. - Jego uśmiech był taki szczery. Nie było w tym nic egoistycznego. - Bohater Hawks, ale dla przyjaciół Takami Keigo.
Dla przyjaciół.
Przemogła się, złapała go za dłoń, by odwzajemnić serdeczny gest, ale wtedy przyciągnął ją do siebie. Z taką samą czułością przytulała ją matka zanim...
- Teraz nie jestem randomowym typem - parsknął śmiechem. - Nie duś w sobie niczego, jeśli będziesz mnie potrzebować, daj znać. Postaram się, okej?
Do jej oczu napłynęły łzy.
- Możesz teraz śmiało mówić, że na świecie jest chociaż jedna osoba, którą zaboli twoja krzywda.
Tak bardzo... Przez tyle lat czekała, by ktoś powiedział jej te słowa. Hawks mówił to, czego potrzebowała od dawna. I nie obchodziło ją już w tym momencie, czy kryło się za tym coś więcej. Uniosła dłonie za jego plecami, wahając się, co powinna z nimi zrobić. Przeszłość nie zapomina. Nie jesteś sama. Zwalczyła w sobie tę chęć dystansu, wycofania się od niego i zacisnęła ręce na jego plecach, uważając przy tym na skrzydła. Wtuliła nos w jego pierś, bo to do niej mu sięgała i załkała.
Po raz pierwszy od dziewięciu lat zapłakała przy kimś. Podzieliła się swoim bólem.
- Dziękuję, Hawks... Tak bardzo dziękuję...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro