Rozdział 8: Sekret
W snach wciąż prześladowały ją szmaragdowe oczy. Ich zieleń ją otulała, wnikała w ciało, wprawiając w przyjemne wibracje, których nigdy dotąd nie było jej dane doświadczyć. Nie mogła się od nich uwolnić. Była zupełnie bezsilna, co wypełniało ją kolejnymi falami wściekłości i przyjemności, której nie chciała się poddać. Zieleń mamiła ją, wołała do siebie, lecz ona z całych sił walczyła, wypierając to obce światło ze swojego umysłu. Toczyła zawzięty pojedynek sama ze sobą, odrzucając wszystkie te doznania, a kiedy odwróciła się od nich, skupiając na tej czynności całą swoją wolę, wpadła w bezdenną otchłań. Krzyczała, ale nie słyszała własnego głosu. Jedynie niewyraźnie znajomy dźwięk, który po chwili skojarzył jej się z biskupem Arlottim.
Otworzyła pospiesznie oczy, tłumiąc przeciągły jęk. Czuła w ustach kwaśny posmak, a głowa niemiłosiernie pulsowała. Zacisnęła mocniej zęby, ale to tylko pogorszyło sprawę, przeszywając ją kolejną falą cierpienia.
- Już dobrze, moje dziecko - powiedział biskup, głaszcząc ją po włosach.
Przez ciało Mary przebiegł nieprzyjemny dreszcz, a włosy na karku ostrzegawczo zjeżyły się. Była zmieszana. Wspomnienia ostatniej nocy powracały chaotycznie, niczym niedbale rozrzucone elementy mozaiki. Zmrużyła niepewnie oczy, usiłując sobie wszystko poukładać. Ciężko było jej ustalić poprawną kolejność wydarzeń, ale gorzki posmak porażki sprawiał, że serce łomotało jej w piersi, a gardło ściskał płaczliwy sznur żalu.
- Zawiodłam - wyrwało jej się jękliwie.
- Wszystko w porządku - uspokajał mężczyzna. - Asbiel okazał się zbyt trudnym przeciwnikiem.
Gdy usłyszała imię oprawcy, z ust dziewczyny wypłynął przeciągły jęk.
- Odpoczywaj, moje dziecko - mówił kojącym głosem. - Oszczędzaj siły. Będziesz nam jeszcze potrzebna.
Dotknął jej czoła, a ona poczuła bolesne ukłucie i nim zorientowała się, co się dzieje, odpłynęła w głęboki sen.
***
Ktoś ją wołał. Nie rozumiała słów, ale natrętne dźwięki wdzierały się do jej głowy niczym miliony igieł. Chciała je ignorować, lecz kiedy umysł zalała fala szmaragdowej energii obudziła się głośno łapiąc powietrze.
Zamrugała pospiesznie powiekami, przyzwyczajając się do ciemności. Była w przydzielonej jej komnacie. Spróbowała się podnieść, ale bezskutecznie. Kończyny odmawiały posłuszeństwa, a głowa ciążyła niczym wiekowy głaz. Czuła się tak, jakby ktoś wyssał z niej całą jej siłę. Umysł bardzo powoli kojarzył fakty i dopiero po chwili poskładał układankę w całość.
Nagle w jej umyśle rozlała się kolejna fala zieleni. Było to nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś penetrował głowę Naznaczonej od środka, ale przyjęła to z ulgą, gdyż wróciło jej nieco sił. Wtedy też zorientowała się, że czegoś brakuje. Miejsce, w którym zwykle krucyfiks stykał się ze skórą, nieprzyjemnie mrowiło zawiadamiając ją o zniknięciu przedmiotu. W tym momencie poczuła się, jakby ktoś pozbawił ją części jej własnej duszy.
Przez jej ciało przelała się fala silnych emocji. Pełna była wściekłości, upokorzenia a nawet strachu, od którego zaczęły trząść jej się ręce.
Zamknęła oczy i w umysł dziewczyny znów uderzyła ta szmaragdowa moc. Westchnęła cicho, zacisnęła pięści, uspokajając myśli i podjęła kolejną próbę podniesienia się na nogi. Tym razem się udało.
Była zdezorientowana, ale podjęła decyzję. Musiała się przekonać na własne oczy.
Zaczęła spokojnie odmawiać w myślach modlitwy, a kwaśny smak w jej ustach powodował bolesne skurcze żołądka. Trwała w bezruchu, a torsje po chwili ustąpiły, jednak nieprzyjemny posmak pozostał. Zanuciła cichutko hymn. Jej głos zdawał się wibrować i przenikać ściany. A wraz ze słowem pojawiła się moc. Najpierw delikatnie pulsowała w centrum czoła, potem coraz mocniej i mocniej, aż w końcu rozlała się wzdłuż kręgosłupa, a dalej na każdy napotkany mięsień i nerw. Westchnęła z ulgą, a w jej oczach pojawił się błysk wściekłości w postaci szafirowego błękitu.
Rozejrzała się pospiesznie po pokoju. Na drewnianym, prostym krześle leżały niedbale rzucone ubrania, które miała na sobie poprzedniej nocy. Ktoś ją przebrał. Ktoś dotykał jej ciała, zmywając brud i krew. Ktoś bez jej wiedzy mógł zrobić z nią, co tylko chciał i myśl ta sprawiła, że Marze zrobiło się niedobrze. Jak nigdy przedtem miała ochotę przekląć własną głupotę i niemoc, ale zamiast tego zmówiła dziękczynną modlitwę, wyrażając swoją wdzięczność do Boga, za to, że wciąż żyła. Opanowała swoje myśli i pospiesznie ściągnęła koszulę nocną by przebrać się z powrotem w swoje brudne szaty. Niestety nie dostrzegła ani mieczy, ani flakonika z wodą święconą, które albo zgubiła podczas walki, albo zostały skonfiskowane przez biskupa razem z krucyfiksem. Sięgnęła jeszcze pod łóżko, gdzie zostawiła ostatnio swój tobołek. Uradowana wymacała gładką skórę, w jaką siostra Anastazja zawinęła jej ekwipunek. Z wdzięcznością zjadła kawałek suchego, sczerstwiałego chleba i wypiła kilka łyków lodowatej wody. Dziewczynie udało się też znaleźć zapasowy nóż, który schowała za pas.
Wzięła głęboki, uspokajający wdech i pozwoliła mocy wypełnić każdy zakamarek jej ciała. Poczuła się o niebo lepiej i znacznie bezpieczniej. Skryła w cieniu kaptura oczy, a gdy nie wyczuła żadnej, ludzkiej ani demonicznej aury, wyszła ostrożnie na korytarz. Panowała tam niemal nienaturalna cisza, a świece płonące na żeliwnych świecznikach przytwierdzonych do ścian sprawiały, że cienie nienaturalnie się wydłużały. Przez to korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, prowadząc w nieznaną ciemność niczym w jakimś groteskowym koszmarze.
Ignorując te nieprzyjemne skojarzenia, dziewczyna podążyła znaną drogą do podziemi. Tam wejścia pilnowało już dwóch gwardzistów. Wyszeptała zaklęcie, a wokół jej dłoni zajaśniał blady okrąg, który po chwili wystrzelił w ich stronę. Zaklęcie to choć drobne, wyczerpało ją bardziej niż się spodziewała. Mimo to obaj momentalnie padli na ziemię. Podeszła ostrożnie i pochyliła się nad nimi, by upewnić się, że tylko pozbawiła ich przytomności, a widząc, że wciąż oddychają, weszła do środka, starając się odtworzyć jak najstaranniej w umyśle sieć korytarzy. Nie było to łatwe zadanie i dwa razy musiała zawrócić, kiedy nagle uderzył ją przenikający na wskroś odór siarki i palonego mięsa. Całe ciało wydało ostrzegawcze sygnały, ale ta postanowiła je stłumić.
Musiała się przekonać na własne oczy.
Szła przed siebie powtarzając w myślach słowa modlitwy. To ją uspokajało.
W końcu dotarła do dwuskrzydłowych, zdobionych złotem drzwi. Przyłożyła do nich ucho i od razu rozpoznała zakazany język ciemności.
- To nie może być prawda - wyszeptała sama do siebie.
Wymacała dłonią niewielką wyrwę w wiekowym drewnie i spojrzała przez nią. To, co ujrzała wprawiło ją w osłupienie, które po chwili zmieniło się w dławiące obrzydzenie.
Na środku sali stał rytualny ołtarz, pełen czarnych świec i krwawych pentagramów, emanujących złowrogą mocą aż na korytarz. A na nim spoczywał nagi biskup Doriano Arlotti. Jego ciało rozlewało się na aksamitnym obrusie, a oczy zmieniły się w dwie bezdenne otchłanie, które skojarzyły się Marze z demonem Strachu. Za nim, w półkole ustawieni byli zakapturzeni mężczyźni-demony. Mimo tak ogromnej odległości Mara czuła wręcz pochłaniającą światło pustkę, ziejącą w ich oczodołach. Śpiewali coraz wyraźniej i głośniej, a kiedy pieśń weszła w kulminacyjną fazę, obok biskupa pojawiła się kobieta pozbawiona odzienia. Jej ciało pokrywały rytualne nacięcia, z których wciąż sączyła się krew, a w oczach pozbawionych świadomości, gdzieś w głębi czaił się pierwotny strach.
Kobieta weszła sprawnie na ołtarz i oplotła biodrami leżącego tam biskupa. Z jej ust wydobył się cichy jęk zakłócający na chwilę harmonię pieśni. Zaczęła się poruszać w rytm słów i melodii. Chwilę potem dołączył do niej biskup.
Mara nie była do końca pewna, czego jest świadkiem, ale poczuła kwaśny posmak rozlewający się od czubka języka, aż po sam żołądek. Zwymiotowała gwałtownie. Do jej nozdrzy wdarła się paląca woń siarki, a z oczu wypłynęły piekące łzy. Nie mogła tu dłużej zostać. Hałas mógł zaalarmować wrogów, a było ich zbyt wielu, przytłaczali ją swoją mocą.
Niezgrabnie podniosła się na nogi i przywołała w głowie obraz szmaragdowych oczu Asbiela. Uczepiła się go kurczowo, a złota nić rozwinęła się przed nią niczym puszysty dywan. Podtrzymując się ścian ruszyła za drogowskazem.
***
Zaintrygowała go, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Emanowała nikłą, unikalną energią, mamiąc go do siebie niczym światło zagubioną ćmę. Kiedy stanął z nią do walki, oszołomiła go jej siła i upór, z jakim rzucała kolejne zaklęcia. Miała hipnotyzujący, dźwięczny głos, przez co śpiewane inkantacje stawały się jeszcze bardziej niebezpieczne. I jej płonące szafirowym płomieniem oczy...
Wiedział, że grzeszy i robił to zupełnie świadomie. Życie w Peccatoris wymagało łamania wielu wpojonych mu w dzieciństwie zasad. Reguła była jedna: albo dostosowujesz się do tego miejsca, albo ono pochłonie cię w całości i przemieli razem z najgorszym plugastwem tego świata, wydalając na powrót stworzenie gorsze niż niejeden demon. Asbielowi udało się zachować swoje jestestwo i jednocześnie przestrzegać większość niepisanych praw, za którymi podążali obecni mieszkańcy.
Zamknął oczy i skupił się na tej cząstce, którą umieścił w ciele dziewczyny. Posłał ku niej kolejną falę mocy i poczuł, jak ona przyjmuje ją z wdzięcznością.
- Dobrze, dziewczyno - wyszeptał. - A teraz wstań.
Wspomagał ją dopóki nie odzyskała własnych sił, a zaskoczony stwierdził, że zrobiła to o wiele szybciej niż na początku przypuszczał. Była twarda i uparta. Była prawdziwym wojownikiem.
- A teraz przekonaj się na własne oczy, niedowiarku.
Wiedział, że dziewczyna podejmie taką właśnie decyzje. Byli do siebie podobni - nabrał takiej pewności podczas ostatniego spotkania. Raz zdradzeni nie potrafili wybaczać. Patrzył jej oczami, choć obraz zdawał się być niewyraźny. Jakby spoglądał przez grube, ale rozdarte kurtyny. Jednak wyraźnie czuł jej emocje. Strach, niedowierzanie, złość i obrzydzenie. Takie obce, a jednocześnie tak podobne do jego własnych.
- Przykro mi, dziewczyno, ale tak wygląda rzeczywistość - powiedział, gdy odkryła sekret bazyliki św. Łukasza.
Demoniczna posoka wżerała się w jej ciało, a on odczuwał to z takim samym skutkiem. Była silna, ale potrzebowała pomocy. Bez odpowiedniego oczyszczenia to plugastwo będzie zatruwać jej krew i umysł, a na końcu stanie się kolejnym naczyniem do zakazanych rytuałów, których była przed chwilą świadkiem. Zakaszlał gwałtownie, ale pomimo rwącego bólu, udało mu się ustać na nogach.
- Chodź do mnie - nawoływał przez zaciśnięte zęby.
Poczuł jak rozpuszczona przez nią złota nić łączy ich umysły. Prowadził ją, wiedział, że podąży właściwą drogą. Coraz wyraźniej czuł jej obecność. Bliskość Naznaczonej była niemal namacalna. Zupełnie, jakby była na wyciągnięcie ręki. Jego nozdrzy dotarł jej delikatny zapach, a w umyśle wirowała ta szafirowa moc, której nie chciał się opierać.
Zeskoczył z dachu i miękko wylądował na nogach. Dosłownie sekundę później wyłoniła się z podziemi. Była blada jak pergamin, a małe krople potu nieprzyjemnie zrosiły jej czoło i posklejały włosy. Szmaragdowy blask w jej oczach przygasał z każdą mijającą sekundą. Znał to uczucie aż nazbyt dobrze. Zakaszlała gwałtownie i niebezpiecznie zachwiała się na nogach, na szczęście w porę podbiegł do niej i wziął ją w swoje ramiona.
- Już dobrze - pocieszał miękkim głosem. - Zaprowadzę cię w bezpieczne miejsce.
~~***~~
Wybaczcie to kolejne opóźnienie. Pod koniec roku zawsze ciężko mi wygospodarować czas na przyjemności ;p
I jak zawsze czekam na wasze opinie :)
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro