Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7: Asbiel


W nocy zaduch był nieco mniejszy. Mara zaryzykowałaby wręcz stwierdzenie, że całkiem znośny. Gwiazdy i niebo wciąż przysłaniały wysokie budynki, które w ciemności wyglądały niczym kanciaste olbrzymy, czekające nieruchomo na swoją ofiarę.

Dziewczyna miała na sobie szatę Bożego Kata, którą przed wyjściem wręczył jej biskup Arlotti. Na owy strój składała się dopasowana toga pełna skomplikowanych znaków, przepasana skórzanym pasem, do którego dziewczyna przypięła swoje miecze i wodę święconą oraz Pismo wraz z różańcem. Na to wszystko zarzuciła ciężką, czarną pelerynę z kapturem, w którego cieniu kryła swoje oblicze.

Sięgnęła po krucyfiks Asbiela. Wciąż niemiłosiernie palił skórę. Mara wiedziała, że to efekt, jaki wywarła na nim zbyt długa obecność demona. Ignorując ból zacisnęła na nim mocniej dłonie. Odmówiła trzykrotnie modlitwę i w skupieniu pozwoliła przepłynąć mocy swobodnie przez ciało. Poczuła przyjemne mrowienie w centrum czoła i dreszcz podniecenia w głębi brzucha. Jej oczy nawet spod zamkniętych powiek rozbłyskiwały szafirowym blaskiem. Złote iskry spływały z palców prosto na trzymany przez nią przedmiot.

Moc powoli kumulowała się, rozświetlając ciemności białym światłem. Dziewczyna ukierunkowała ją dokładniej siłą woli i kiedy poczuła znajome ukłucie, wiedziała, że się udało. Opleciona wokół krzyża, złota nić prowadziła plątaniną uliczek w głąb miasta. Ruszyła wzdłuż niej.

Rozbudzone mocą zmysły odbierały otaczającą ją rzeczywistość ze zdwojoną siłą. Miasto przytłaczało ją jeszcze bardziej. Poczuła jak nasiąka nieprzyjemnym, mdłym odorem, jak smaga jej ciało niczym lepka, zwisająca pajęczyna. Domy zdawały się pochylać ku niej. Zaczęła wyczuwać także ludzką energię. Bez trudu była w stanie określić, kto śpi, a kto oddaje się cielesnym uciechom w takiej czy innej postaci.

Skrzywiła się z obrzydzeniem na tę ostatnią myśl i zanurzyła się głębiej we wszechobecną ciemność. Szła niezwykle ostrożnie. Przeciwnik był o wiele trudniejszy, niż każdy, z jakim miała okazję się do tej pory zmierzyć. Skręciła kilka razy w prawo i lewo, przeszła przez drewniany most i okrążyła parę większych domów, kiedy poczuła znajome uczucie. Obserwował ją. Była tego całkowicie pewna, ale starała się zachować spokój.

Wzięła głębszy wdech, a kolejny dreszcz podniecenia rozlał się wzdłuż kręgosłupa. Włoski na karku ostrzegawczo się najeżyły. Odmówiła w myślach kolejny raz modlitwę i była już w pełni skupiona.

Pierwszy atak przyszedł zupełnie znikąd. Zaskoczona zareagowała odruchowo - odskoczyła na bok skupiając moc w wyciągniętych przed siebie dłoniach. Właśnie na to liczył, przebiegło jej przez myśl, kiedy poczuła uderzenie mocy w tył pleców. Wykorzystując impet odbiła się rękami od ziemi, zrobiła salto i stanęła pewnie na nogach, ignorując rozdzierający ból. Wyszeptała słowa inkantacji i momentalnie otoczył ją świetlisty krąg tarczy. Zaczęła się nerwowo rozglądać, a rozświetlone oczy utworzyły wokół jej twarzy szafirową poświatę. Nagle poczuła metodycznie nacierającą na nią siłę. Widząc, co się szykuje sięgnęła po wiszącą przy pasie broń.

Teraz musiała być niezwykle skupiona. Pierwszy raz przyszło jej jednocześnie utrzymywać wokół siebie tarczę i napełniać mocą miecze. Uspokoiła oddech i bijące w szaleńczym tempie serce. Moc rozlała się zgodnie z jej wolą, przebywając drogę z jej głowy, poprzez kręgosłup, aż do górnych kończyn. Nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy zaczęła śpiewać na cały głos zaklęcie. Rozdzierający ból rozrywał od środka każdy jej mięsień, ale ona czekała na właściwy moment. Napierająca na nią siła, nieco rozpraszała, ćmiąc nieprzyjemnie wewnątrz umysłu. Dziewczyna w końcu wyczuła odpowiedni moment i tchnęła moc z głębi duszy prosto w dwa śmiertelne ostrza, które zapłonęły niebezpiecznie szafirowym światłem jej duszy.

Opuściła osłonę i rozcięła napierające na nią zaklęcie. Złote okręgi prysły na milion kawałków, wydając przy tym odgłos tłuczonego szkła. Bardziej wyczuła niż zobaczyła jego obecność. Asbiel stał na dachu jednego z budynków, a jego oczy rozpalał szmaragdowy płomień. Usta miał lekko rozchylone - szeptał zaklęcie. Naznaczona postanowiła dłużej nie czekać. Ruszyła biegiem w stronę budowli. Odbijając się od pojedynczych wyżłobień i wgłębień po chwili znalazła się na dachu. Wtedy właśnie przed dłońmi mężczyzny zatańczyły okręcające się w przeciwne strony, dwa magiczne kręgi. Asbiel wypuścił zaklęcie, zanim dziewczyna zdążyła zareagować. Poczuła mocne, pozbawiające powietrza uderzenie w pierś. W połowie spadku odzyskała kontrolę nad ciałem, rozprostowała ramiona, ugięła nogi w kolanach i wykonała szybkie salto, lądując twardo na stopach.

Spojrzała z wściekłością w górę, ale Asbiel leciał już ku niej z wyciągniętym przed siebie rapierem. Mara sparowała atak i odskoczyła do tyłu. Bez namysłu naparła szybkim młynkiem, jednak blokowanie kolejnych ciosów nie sprawiało mu najmniejszej trudności. Wypełniła ramiona większą mocą, a potem z impetem przelała ją do mieczy, inkantując zaklęcie. Magiczne obręcze wykonały piruet wokół siebie i wraz z ruchami jej ramion posłały sieć błękitnych płomieni na przeciwnika. Mężczyzna otoczył się złotą tarczą jednak zaklęcie dziewczyny przeszło przez nią z niezwykłą łatwością.
Asbiel z tłumionym krzykiem poleciał kilka metrów w tył i uderzył o ścianę budynku. Mara ostrożnie podeszła do nieruchomego ciała. Przystawiła mu miecz do gardła, ale wtedy on odepchnął ostrze osłoniętym tarczą ramieniem i przechwycił dziewczynę. Wylądowała na plecach i boleśnie uderzyła się w głowę o wystający z bruku kamień. Przed oczami ujrzała ciemne mroczki, a jej moc na chwilę się rozproszyła. Mężczyźnie to w zupełności wystarczyło, aby spętać ją wiążącym zaklęciem.

Gdy jej wzrok znów nabrał ostrości ujrzała płonące na zielono oczy. Ich barwa hipnotyzowała i mamiła dziewczynę, sprawiając, że czuła się, jakby tonęła. Dopiero po pewnym czasie i z ogromnym wysiłkiem woli mogła oderwać od nich wzrok. Jej nadgarstki i kostki oplatały złote, jarzące się obręcze. Zaczęła się szarpać, lecz wywołało to jedynie falę potwornego bólu. Zacisnęła zęby tłumiąc krzyk. Nie da mu tej satysfakcji. Jej moc również była spętana. Nieprzyjemnie pulsowała w głębi umysłu, chcąc się wyrwać z mentalnego ucisku.

- Wiedziałem, że przyślą za mną zabójcę, ale byłem pewien, że to będzie ktoś z nich - westchnął, a głos miał równie hipnotyzujący, co oczy. Głęboki i wibrujący wewnątrz jej ciała.

- Zdradziłeś! Zasługujesz na śmierć, bluźnierco - wrzasnęła, czując bezsilną wściekłość.

- To oni zdradzili, nie ja! - odkrzyknął, a wrogość w nim buzowała. - To miasto jest jak jedna wielka, piekielna wylęgarnia!

- Zabij mnie, a dopadną cię następni! - wysyczała, czując gorzki smak porażki.

Mężczyzna pochylił się nad nią, bacznie jej się przyglądając. Dopiero teraz zauważyła, że wściekłość na jego twarzy zastąpił smutek.

- Nie zabijam braci - wyznał już spokojniej.

- A twoi bracia z bazyliki?! - wykrzyknęła, nie wierząc w żadne jego słowo.

- To nie ja ich zabiłem - odparł cierpliwe.

- Jak nie ty, to kto? - prychnęła pogardliwie.

- Biskup, a raczej to, co się za niego podaje - powiedział poważnie.

- Bluźnisz! - krzyknęła. To musiała być tylko pełna ułudy gra pozorów, mająca splamić jej niewinną duszę.

- Sterują tobą niczym marionetką w teatrzyku lalek - westchnął smutno. - Zabiją cię, kiedy staniesz się niewygodna. Nie wracaj tam, dziewczyno. Dobrze ci radzę.

- Kościół jest moim domem - rzuciła w odpowiedzi i zaczęła się modlić w myślach, by oczyścić umysł.

- I moim był raz, dopóki mnie nie zdradzono - wyznał. - Oni wszyscy są opętani przez demony. Nie zauważyłaś? Twój krucyfiks na pewno cię zaalarmował.

- To na ciebie reagował! - broniła się. Nie chciała mu odpowiadać, ale słowa wciąż wyrywały się z jej gardła. Nie mogła znieść jego kłamstw.

- Na mnie? - prychnął. - Skup się, dziewczyno. Czujesz cokolwiek? Nie jestem demonem!

Mara znów chciała wykląć go od bluźnierców, jednak zorientowała się, że jej własny krucyfiks nie reagował.

- Właśnie - podjął zanim cokolwiek powiedziała. - Nie parzy.

Spojrzała na niego już mniej pewnie.

- Ale twój...

- Mój? - spytał marszcząc brwi i po chwili się zorientował. - Więc tak mnie znalazłaś...

Skupił się chwilę i wyciągnął z jej kieszeni własny krucyfiks. Syknął czując, jaki jest rozpalony. Rzucił go z niesmakiem na ziemię i złamał szybkim uderzeniem, a ona stłumiła w sobie wewnętrzny opór, który wymuszał w niej szacunek do świętych symboli.

- Ten diabeł go splugawił!

- To nie możliwe - protestowała.

- Nie uwierzysz, póki nie zobaczysz, co? - prychnął. - W porządku. Na pewno zabrali cię do podziemi. Udaj się tam, gdy wzejdzie księżyc, a sama się przekonasz.

- Niby czemu mam ci ufać? - rzuciła niechętnie. - Jesteś mordercą! Upadłym!

- Diabeł mnie takim stworzył, dziewczyno - odpowiedział spokojnie. - Tak jak i ciebie. Jednak jesteśmy po tej samej stronie - Wszechmogącego, a on wybacza błędy, ponieważ też jesteśmy tylko ludźmi. A kiedy przekonasz się na własne oczy, będziesz wiedziała, komu ufać. Wtedy mnie odnajdziesz.

Ujrzała w jego oczach tajemniczy błysk. Nie spodobało jej się to ani trochę. Wtedy złapał ją kciukiem i palcem wskazującym za policzki i odchylił głowę, tak, aby odsłoniła szyję. Zbliżył usta i zostawił na niej delikatny pocałunek. Mara poczuła jak, przechodzi przez nią moc i zakorzenia się w głębi duszy. Jej ciałem wstrząsnął potężny dreszcz, a gdy doszła do siebie dotarło do niej, że została sama. Asbiel rozpłynął się w powietrzu.

Węzy puściły, ale ona czuła się sparaliżowana. Długo walczyła z tym uczuciem, jednak ostatecznie przegrała, pogrążając się w słodkiej ciemności. A wraz z pierwszymi promieniami słońca, na ulicę wyszli gwardziści, który rozpoznając kościelne szaty ponieśli nieprzytomną dziewczynę prosto do bazyliki. 

~~***~~

I jak spodobała Wam się kolejna walka, którą musiała stoczyć Mara?

Jestem też mega ciekawa, co myślicie o Asbielu :) 

Będę wdzięczna za każde przemyślenia. 

Kolejny rozdział w następną sobotę, a tymczasem trzymajcie się cieplutko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro