Rozdział 1: Mara
Panie, wybacz mi, bo zgrzeszyłam.
Panie, pozwól mi odkupić swoje winy.
Ja, nosząca imię Potępionych,
Żyję, by głosić Twoją chwałę.
Żyję, by karać niewiernych...
Mara odmówiła w myślach modlitwę, a gdy otworzyła oczy była już zupełnie skupiona. Jej dusza została oczyszczona z wątpliwości i strachu, a umysł zalała fala stoickiego spokoju, który miał ułatwić kobiecie dotarcie do wyznaczonego celu.
Wzięła głębszy wdech i poczuła jak wypełnia ją magiczna siła. Przeklęte dziedzictwo, będące niezaprzeczalnym dowodem na to, że narodziła się z grzechu. Plugawa, nieczysta, demoniczne dziecko Potępionych. Określenia, które z pokorą dźwigała na swoich barkach od najmłodszych lat niczym imiona opisujące naturę jej istnienia. Naturę jej mocy, która pulsowała przyjemnym ciepłem w centrum czoła, drgała w rytm serca, spływała iskrami w stronę palców. Diabelskie, piekielne moce. Nienawidziła tego daru, jednak w głębi duszy czuła, że tylko, kiedy go używała, tak naprawdę żyła. Potrząsnęła pospiesznie głową, wyrzucając szybko tę myśl, nim zdążyła rozlać się na więcej niepokojących wątków. Kolejny raz zgrzeszyła. Była zbyt słaba.
Pomodliła się w duchu raz jeszcze i naciągnęła na głowę prosty, szary kaptur. Ruszyła przed siebie z surową miną, niczym kat na egzekucję. Noc była przyjemnie ciepła, a lekki wiatr rozwiewał pozostawione przez dziewczynę ślady na prowadzącej do miasta, piaszczystej ścieżce. Drogę oświetlał jej srebrzysty księżyc, a migoczące gwiazdy zdawały się do niej uśmiechać. Zupełnie, jakby nie widziały w niej tej plugawej istoty, którą przecież była. Mimo to odwzajemniła uśmiech. Teraz już była całkowicie pochłonięta przez moc. Jej oczy żarzyły się jasnym, błękitnym światłem, wyłaniającym się z cienia kaptura niby dwa szlachetne szafiry. Całe jej ciało opanowały przyjemne drgania, wspomagane jeszcze bardziej przez dziką ekscytację kłębiącą się w jej sercu.
Minęła pierwsze, skromne zabudowania i ruszyła w plątaninę uliczek, dróżek i zaułków. Miejski labirynt zdawał się ją wciągać coraz głębiej i głębiej w zhańbioną grzechem ciemność. Jej twarz wykrzywił brzydki grymas na tę myśl, a z dłoni spłynął rozświetlający nieco mrok, delikatny snop białego światła. Na ten widok śpiący nieopodal bezdomny wydał z siebie zdławiony krzyk i pospiesznie przeżegnał się kilka razy. Mara mogłaby pozbawić życia tego grzesznika jednym mrugnięciem oka, ale wtedy usłyszała w głowie surowy głos ojca Sykstusa, wygłaszający do znudzenia tę samą lekcję: "ludzi osądzi nasz Pan podczas Sądu Ostatecznego, twoim zaś zadaniem jest odsyłanie w nicość demonów okrywających się człowieczą skórą."
Momentalnie zapomniała o mężczyźnie i podjęła na nowo wędrówkę wzdłuż złotej nici prowadzącej ją do demona, który był jej dzisiejszym celem. Tylko w nielicznych oknach paliły się świece i lampy naftowe, reszta ludzi spała, pochłonięta przez barwne, senne marzenia. Omiotła niechętnym spojrzeniem strwożone jej widokiem prostytutki - ladacznice odziane w skąpe, tandetne suknie i towarzyszących im, zdesperowanych klientów. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie obrzydzenia i z trudem powstrzymała przemożną chęć wyplewienia tego chwastu zatruwającego ludzkość, jakim w jej przekonaniu byli ci ludzie. Doszła do wniosku, że nigdy nie będzie w stanie pojąć, jak kobieta może poświęcić swoją czystość dla mężczyzny. Na samą myśl, aż zrobiło jej się niedobrze.
Przedarła się przez kamienny most łączący dwa brzegi rzeki, a spokojny szum wody nieco ją uspokoił. Miała niezwykle ważne zadanie do wykonania i nie mogła zawieść. Od tego zależało jej zbawienie. Jednak moc wciąż mamiła słodko jej umysł. Pragnęła się temu poddać. Jeszcze nie teraz - powtarzała sobie w duchu na zamianę ze słowami wyuczonej w dzieciństwie modlitwy. Jeszcze nie... ale już niedługo.
Na razie potrzebny jej był trzeźwy osąd sytuacji. Złota nić wiodła ją ku starej, rozlatującej się budowli, na pierwszy rzut oka zamieszkiwanej jedynie przez szczury, karaluchy i pająki. Uchyliła cicho przegniłe drzwi i weszła do środka. Od razu poczuła nieznaczne drgania złej energii. Był tu, a jego obecność wżerała się w ściany niczym rdza w zaniedbane żelazo. Usta kobiety wykrzywił nienaturalny uśmiech, a oczy zabłysły jeszcze jaśniejszym światłem. Zaczęła śpiewnie inkantację, a zakurzone mury pokryła sieć złotych znaków zamykając ich wewnątrz bariery.
Przedarła się przez sieć zrujnowanych korytarzy, a następnie podążyła popękanymi schodami w dół. Metaliczna woń krwi nasilała się z każdym kolejnym krokiem, a poprzez rozbudzone mocą zmysły, wydawała jej się jednocześnie niezwykle przyjemna i przeraźliwie mdląca. Po chwili dotarła do niej nowa woń... Zapach strachu. Demon zdał sobie sprawę, że oto nadciąga jego osobisty Sąd Ostateczny. Jego własny Boży Kat.
Nić przeprowadziła ją przez liczne rozwidlenia i zakręty, aż w końcu urwała się przy jednym z pomieszczeń. Wtedy to Mara poczuła zimny dreszcz na karku, a mosiężny krucyfiks wiszący przy jej sercu zapłonął ostrzegawczo. Zmrużyła oczy i zrobiła krok w tył, wyciągając jednocześnie przed siebie dłonie. Zamykające piwnicę drzwi zostały rozsadzone, przez wydobywającą się ze środka, ognistą kulę. Dziewczyna prychnęła cicho widząc, tak łatwą sztuczkę. Niepotrzebnie w ogóle wznosiła ochronne błogosławieństwo.
Nie czekając na kolejny atak posłała w tamtą stronę trochę własnej mocy i wskoczyła zaraz za nią. Demona osłaniała mętna, siłowa tarcza, która zneutralizowała jej zaklęcie. Odziany w męską skórę Upadły miał wykrzywiony wściekłością i strachem wyraz twarzy. Stał wewnątrz wymalowanego krwią pentagramu, pełnego znaków w zakazanym języku ciemności. Ściany pokrywały podobne malowidła, a wszystkie zdawały się połyskiwać słabym światłem. I wtedy Mara ujrzała rzucone niczym bezwartościowe śmieci zwłoki nastoletniej dziewczyny. Całe ciało ofiary pokrywały rytualne nacięcia, które nie pozwalały dołączyć duszy do Światłości. Mimo, że serce dziecka przestało już dawno bić, to wysłanniczka Kościoła zdawała sobie sprawę, że ono wciąż niewyobrażalnie cierpi.
Ogarnęła ją wściekłość. Pozwoliła mocy zawładnąć jej zmysłami, każdym mięśniem, komórką i zakończeniem nerwowym w ciele. Oczy kobiety jarzyły się niczym dwa błękitne płomienie, a z palców sypał snop iskier. Magia reagowała na jej emocje, elektryzując się w powietrzu, wyładowując na skórze i włosach Mary. Była burzą zamkniętą w ludzkiej powłoce. Była zemstą i boską karą, żywą bronią egzekwującą wolę Stwórcy.
Demon zaczął szeptać zaklęcie, a krwiste malowidła rozmyły się i niczym oślizgłe glisdy podążały w jego stronę. Posoka powoli wsiąkała w ciało demona dając mu nową siłę, jaką zyskał dzięki zamkniętej w martwym ciele duszy i emocjom zamordowanej dziewczyny.
Mara zacisnęła mocno zęby, czując jak jej ciałem targa potężny dreszcz, a krucyfiks wypala na skórze czerwone piętno. Wzięła głęboki wdech starając się uspokoić bicie serca i oddech, a po chwili wprawiła w drgania własne struny głosowe. Jej inkantacyjny śpiew zagłuszył szepty demona, jednak nie osłabił siły, jaką dawało mu połączenie z Piekłem. Dziewczyna miała wrażenie, że jej własna magia za chwilę rozerwie ją na strzępy, jednak musiała wytrzymać i poczekać na właściwy moment. Sekunda pośpiechu lub spóźnienia mogła okazać się katastrofalna w skutkach. Odliczała w głowie oddechy, aż z jej ciała zaczęło wydobywać się światło. Teraz! - nakazała sobie w duchu i sięgnęła do pasa, gdzie spoczywały dwa, krótkie miecze. Gdy tylko dotknęła święconej rękojeści broni, światło utworzyło wokół niej dwa okręgi poruszające się według wskazówek zegara. Oba wypełnione zostały słowami jej własnej inkantacji, wyrażonymi w świętym języku Niebios. Ostrza zapłonęły mocą wydobywającą się z wnętrza duszy Mary, przybierając kolor szafirowych kamieni.
Demon wydał z siebie głośny krzyk, a oczy miał puste niczym otchłań, w której spoczywał sam Lucyfer. Wokół jego dłoni utworzyły się cztery podążające w różnych kierunkach okręgi, przecinane językiem ciemności. Pulsowały z coraz większą siłą, a kiedy przybrały stan krytyczny mężczyzna wypuścił je w stronę Mary. Uformowały się w pochłaniającą światło kulę pełną chaotycznie poruszających się macek.
Dziewczyna wykrzywiła w niesmaku usta, a broń przyjemnie ciążyła w jej dłoniach. Nie przestając śpiewać wprawiła w ruch ramiona, wykonując serię niesamowicie szybkich cięć, pozostawiających za ostrzami błękitną poświatę układającą się w fantazyjne, przepiękne wzory. Czarna kula rozbryzgnęła się na wszystkie strony, wydając przy tym nieprzyjemne chlupnięcia. Demon zamknął oczy przygotowując się do kolejnego zaklęcia, ale Mara skoczyła do niego z szeroko rozstawionymi ramionami. Gdy tylko jej stopy zetknęły się z ziemią, dziewczyna jedną ręką przebiła serce wroga, a drugą odcięła głowę.
Wszystkie światła świadczące o uwalnianej mocy rozproszyły się, a w miejscu, gdzie padło martwe ciało wroga bulgotała nieprzyjemnie czarna smoła. Mara opadła na kolana i zaczęła spazmatycznie kaszleć. W ustach miała kwaśny posmak, jaki zawsze pozostawał po zetknięciu się z siłami ciemności. Zaczęła w myślach powtarzać znane modlitwy i po chwili jej ciało znów doszło do siebie.
Wstała na nogi i schowała z powrotem broń do zamocowanych przy pasie, skórzanych pochew. Podeszła bliżej martwej dziewczyny, przewróciła ją na plecy i oplotła różańcem dłonie, składając je na sercu. Twarz dziecka zastygła w pełnym bólu i przerażenia grymasie. Uklękła przy niej i spuszczając głowę pomodliła się do Stwórcy, aby przyjął do siebie niewinną duszę, która tyle wycierpiała, a następnie wyciągnęła niewielki flakonik pełen święconej wody. Wylała niewielką ilość na czoło martwej kreśląc znak krzyża. Rytualne nacięcia na ciele ofiary nieprzyjemnie zaskwierczały i całe pomieszczenie wypełnił dławiący zapach siarki. Mara tchnęła trochę mocy w swoje dłonie i po chwili powietrze stało się klarownie czyste.
- A światłość wiekuista niechaj ci świeci na wieki wieków. Amen - zakończyła widząc, że dusza dziecka ulatuje ku niebu.
Dotknęła dłońmi martwego ciała i znów użyła mocy. Zwłoki zapłonęły jasnym światłem i po chwili został z nich tylko tlący się proch. Mara nie przepadała za tą czynnością, jednak nie miała innego wyjścia. Naznaczony ciemnością nieboszczyk mógł w każdej chwili stać się nowym naczyniem dla innego demona. A to naraziłoby kolejnych ludzi na niebezpieczeństwo, a ją na dodatkową pracę.
Czując nieprzyjemne zimno i lód w sercu ruszyła do wyjścia. Świat na zewnątrz znów stał się ciemnym i ponurym miejscem. Naciągnęła bardziej kaptur i ruszyła w stronę ścieżki, przy której zostawiła swojego konia. Musiała wrócić do klasztoru przed świtem.
Pognała swojego rumaka, przytulając się do jego szyi. Była bardzo zmęczona. Na szczęście lata praktyki i hart ducha nie pozwoliły jej całkowicie opaść z sił. Zjechała z głównej drogi i skierowała się na mało znany, leśny trakt. Zacisnęła zęby, czując, jak gałęzie boleśnie smagają jej ciało, a chłód nocy wydziera pod szaty. Postanowiła jednak przyjąć ból z pokorą. W końcu był grzesznicą.
Jakiś czas później drzewa przerzedziły się i Mara ujrzała wysokie wzgórza, a na szczycie jednego z nich dumnie piętrzący się zamek. Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu, toteż dziewczyna wydusiła ze swojego wierzchowca wszystko, na co było go stać. A kiedy szarówkę rozpraszały pierwsze, złociste promienie oboje stanęli niewiarygodnie zmęczeni przed ogromnym murem. Zastukała w solidne, wzmacniane żelazem wrota i usłyszała senny głos siostry Anastazji.
- To ja, Mara - odpowiedziała na wołanie.
- Wejdź, dziecko - zaprosiła ubrana w habit kobieta.
Siostra Anastazja była chyba jedyną osobą w całym klasztorze, która odnosiła się ciepło w stosunku do Naznaczonych, takich jak Mara. Dziewczyna nie raz zastanawiała się, czy matki traktują tak własne dzieci. Jednak za każdym razem srogo karciła się za tę myśl. Nie dane jej było poznać własnej rodzicielki, gdyż matki Naznaczonych umierały przy ich porodzie. Ich łona rozrywała moc nowonarodzonego dziecka, odsyłają duszę ciężarnej prosto w najgłębsze czeluści Piekła. Matkobójstwo, jej pierwszy, śmiertelny grzech.
- Jesteś strasznie przemarznięta - zatroskała się zakonnica. - Idź złóż raport, a ja w tym czasie zagotuję ci mleka.
- Dziękuję bardzo - powiedziała posyłając siostrze zmęczony uśmiech.
Odprowadziła konia do stajni, gdzie odpowiednio się nim zajęto, a potem skierowała się do pomieszczenia, w którym czekał na nią ojciec Sykstus. Siedział za dużym, mahoniowym biurkiem, w otoczeniu pergaminów, ksiąg i dopalających się świec. Miał surową minę, ale spojrzenie zmęczone długim oczekiwaniem. W bladym świetle wyglądał trochę jak posąg. Pomarszczoną dłonią podpierał wysokie czoło, a w dłoni dzierżył otwarty list.
Mara zdała szczegółowy raport, co ojciec Sykstus przyjął bez mrugnięcia okiem - żadnej skargi, żadnej pochwały. Właśnie miała wychodzić, kiedy zatrzymał ją gestem ręki.
- Wypocznij porządnie, ponieważ jutro udasz się w podróż do Peccatoris - wyjaśnił beznamiętnie. - Biskup Arlotti ma dla ciebie niecierpiące zwłoki zadanie.
Mara posłała mu zdziwione spojrzenie, jednak nie odezwała się ani słowem. Pokiwała pospiesznie głową i oddaliła się. Przyjęła z wdzięcznością kubek ciepłego mleka od siostry Anastazji i udała się do własnej komnaty.
Mimo surowego wnętrza i wspomaganego wyziębionymi murami chłodu, dziewczyna w końcu poczuła, że jest w domu. Tylko takie życie znała. Tylko na takie zasłużyła. Wykąpała się w letniej wodzie i założyła skromne odzienie. Zaplotła długie, mysie włosy w gruby warkocz sięgający jej ud. Układając się do snu, zastanawiała, co może być tak ważne, że taka osobistość jak sam biskup Arlotti, chce widzieć, kogoś tak mało znaczącego jak Mara.
***********************************************************************************************
Jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Mam nadzieję, że Mara przypadła Wam do gustu, tak, jak ten mroczny pełen demonów i magii świat. :)
Do zobaczenia w następnym rozdziale.
M.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro