2. Myślałaś, że co robię? Planuję napad?
- Krzywołapku, nie zbliżaj się do klawiatury, dobrze? - westchnęła Hermiona, głaszcząc rudego kota i zdejmując go ze stołu. - Moje małe słoneczko - uśmiechnęła się, kładąc sobie zwierze na kolanach.
Kot wystawiał się do niej żądając pieszczot, jednak gdy tylko po chwili głaskania jego pani na powrót pochyliła się nad maszyną do pisania, zeskoczył na ziemię i zaczął rozszarpywać leżące koło biurka przekreślone kartki.
- Tylko nie jedz tego, dobrze? Jeśli potem zwymiotujesz to będzie twoja wina.
Krzywołap mało sobie robił z tej uwagi, był zbyt zajęty rozrzucaniem strzępków po całej podłodze. Normalnie Hermiona spróbowałaby go powstrzymać przed tworzeniem tak dużego bałaganu, jednak teraz była całkowicie skupiona na przepisywaniu swojego rękopisu. Dbała o każdy przecinek, każde słowo, zmieniała jeszcze niektóre zdania, aby poprawić ich brzmienie. W redakcji Proroka tekst przejdzie jeszcze pobieżną korektę, która powinna wyeliminować pojedyncze literówki czy błędy interpunkcyjne, jednak ona chciała oddać tekst w stanie idealnym.
Zawsze tak miała. Już podczas pisania wypracowań w Hogwarcie, zawsze chciała oddać najlepszą pracę jaką była w stanie stworzyć, nawet pisząc rozprawki za Rona i Harrego. Wtedy co prawda starała się mniej, ale chłopacy sami ją do tego zachęcali, twierdząc, że zbyt dobre prace byłyby w ich wypadku podejrzane. Lata później przyznali się, że mimo lenistwa głupio im było dokładać jej pracy, więc próbowali jak najbardziej minimalizować jej wkład. Jednak ona nawet gdy była zła na chłopaków zawsze wkłada w pisanie całe serce, po prostu mniej pilnowała szczegółów. To było silniejsze od niej - lubiła się uczyć, lubiła dowodzić swojej wiedzy, lubiła dobrze spełniać powierzone jej zadania i lubiła sięgać najbliżej perfekcji jak tylko potrafiła.
Zarzuciła włosy za plecy, wyjmując z maszyny zapisaną kartkę i sięgając po kolejną.
Z wiekiem perfekcja stawała się coraz trudniejsza do osiągnięcia. Problemy stawały się trudniejsze, a cele mniej wyraźnie. Nikt nie mówił jej, co dokładnie ma robić, jaki wynik jest oczekiwany, przez co definicja sukcesu zaczynała się rozmywać.
Pierwszy raz poczuła to podczas wojny. To paskudne zagubienie i niemoc, wrażenie, że cokolwiek zrobi będzie niewystarczające. Jednak wtedy miała cel: pokonać Voldemorta. Był to cel abstrakcyjny, absurdalnie trudny, często wydawał się jej wręcz nieosiągalny, a brak jasnej drogi do niego prowadzącej jedynie pogarszał w tych chwilach jej samopoczucie. Jednak walczyła i dążyła do niego przeznaczając mu każdą odrobinę jej energii, bo jej życie i życie jej bliskich od tego zależało. Nawet w chwilach największej rozpaczy wiedziała, że musi próbować, że to najważniejsza rzecz jaką kiedykolwiek w życiu zrobi, albo umrze próbując, choć ta myśl zawiązywała węzeł z jej żołądka. I udało się. Razem z przyjaciółmi zniszczyła horkruksy, a Harry pokonał Voldemorta. Wygrali. Osiągnęli nieosiągalne. Po tym życie dla Hermiony powinno być wyjątkowo proste, ale wcale takie nie było.
Nie wiedziała co dalej ze sobą robić. Była przyzwyczajona do pewnej ilości uwagi przez swoje osiągnięcia szkolne i znajomość z Harrym, jednak nie była gotowa na sławę, która na nią spadła po wojnie. Te wszystkie wywiady, bankiety, uroczystości, w których musiała uczestniczyć jako bohaterka kraju, to nie był świat dla niej. Nie był świat dla nikogo z ich trójki. Wszyscy na swój sposób uciekli od rozgłosu, ona jak zwykle w naukę poprzez powrót na ostatni rok do Hogwartu. Jako jedyna wróciła do zamku, który nagle wydawał się znacznie tłoczniejszy, bo tylko jedno skrzydło ocalało na tyle by móc w nim bezpiecznie prowadzić lekcje. Przyjaciele odwiedzali ją czasem i razem z innymi uczniami pomagali popołudniami odbudowywać rozbite mury, jednak tylko ona podchodziła do OWTMów.
Harry niedługo po wojnie dostał propozycję z Biura Aurorów, która była spełnieniem wszystkich jego marzeń. Bez chwili zastanowienia zgodził się na kurs aurorski i cieszył się jak dziecko, że ominęły go egzaminy wstępne, jakby zdanie ich stanowiło dla niego jakikolwiek problem. Hermiona cieszyła się z jego szczęścia, nawet gdy czuła pewien smutek nie widując okularnika przy stole Gryffindoru. Z Ronem sprawa była bardziej skomplikowana.
Gdy George miesiącami nie wychodził, Ron z trudem i nieporadnie zajmował się sklepem Weasleyów. Nie była to w żadnym stopniu próba przywłaszczenia sobie sukcesu braci, nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś takiego. Razem z Percym, który zajmował się stroną prawną biznesu, starał się utrzymać sklep do czasu, gdy George będzie w stanie samodzielnie zadecydować co dalej z nim zrobić. Wysprzedawał produkty ze zbliżającą się datą ważności, podtrzymywał podpisane umowy, godzinami rozmawiał z bratem, nawet jeśli jedyne co z niego potrafił wyciągnąć to jednosylabowe odpowiedzi dotyczące prowadzenia interesów. Hermiona widziała, że Ron w ten sposób przeżywa własną żałobę. Widziała też jak George bardzo powoli i niepewnie otwiera się z pomocą brata. Nigdy więc ani słowem nie wypomniała przyjacielowi decyzji o porzuceniu szkoły, nie ważne jak samotnie czuła się w Hogwarcie.
Na szczęście miała Ginny. Młoda zrównała się z nią klasami, więc dzieliły wspólnie dormitorium. Po tym co działo się w szkole za rządów Carrowów podejście nauczycieli do zwyczajnych, codziennych zasad stało się o wiele luźniejsze. Dwie dorosłe siódmoklasistki mogły bez obaw wnosić cienkiego sikacza do sypialni i kończyć swoje eseje popijając jedną lampkę wina na spółkę, bo jednak musiały zachować pewną trzeźwość umysłu aż do napisania zakończenia. Później wytransmutowywały drugi kieliszek i siadały na łóżku Ginny, które kiedyś należało do Lavender, ale Lavender już nie mogła ich z niego wygonić i zająć ich miejsca, bo Lavender kilka pięter niżej została zagryziona na śmierć przez Greybacka podczas Bitwy o Hogwart. Często o tym rozmawiały. Rozmawiały o wielu rzeczach. O wojnie, o ludziach, o życiu, o śmierci. Hermiona pierwszy raz poczuła wtedy naprawdę, że ma przyjaciółkę i było to wyjątkowo pocieszające uczucie. Kochała chłopaków, ale rozmowy z drugą dziewczyną to był zupełnie inny rodzaj intymności, którego nigdy wcześniej nie zaznała, a którego bardzo potrzebowała.
Jakoś wspólnie dotrwały do końca roku szkolnego. Ginny jako kapitan drużyny Gryffindoru, wygrała Puchar Quidditcha i niedługo później dostała się do Harpii z Hollyhead. Hermiona za to uzyskała najwyższe wyniki z OWTMów, czego po cichu się spodziewała. Dalej nie wiedziała jaką drogę podjąć w życiu, jednak czuła się całkiem pewna przyjmując propozycję pracy w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nie lubiła sławy, jednak jeśli już była na nią skazana, to zamierzała wykorzystać ją do najlepszych celów, a praca w Ministerstwie wydawała się środkiem dzięki któremu, będzie mogła pomagać ludziom i współtworzyć realne zmiany.
Ku jej rozczarowaniu, rzeczywistość różniła się od wyobrażeń. Praca w Ministerstwie okazała się znacznie nudniejsza niż się spodziewała. Zmiany postępowały znacznie wolniej niż by mogły i mnóstwo energii było marnowane na niepotrzebne formalności. Dodatkowo frustrowało, że na absurdy pracy mogła wyżalić się jedynie najbliższym znajomym, bo każde wypowiedziane przez nią publicznie słowo zostawało rozdmuchiwane przez media i już kilkukrotnie trafiła do przełożonych na dywanik wyłącznie za wypowiedzenie na głos własnego zdania. Do przodu pchała ją tylko myśl, że nie może się poddać, bo z każdym rokiem, im wyżej zajdzie w ministerialnej hierarchii tym większy będzie miała wpływ na podejmowane decyzji i będzie się przyczyniać do prawdziwych zmian. To jednak nie oznaczało, że teraz zamierzała siedzieć ze złożonymi rękami.
Pierwszy raz pisanie do gazet pod pseudonimem zaproponował jej pół żartem, pół serio Ron. Ponad godzinę opowiadała mu o absurdalnych decyzjach Wizengamotu, całkowicie sprzecznymi z zaleceniami jej Departamentu, przy których pracowała, a on próbował najuprzejmiej jej powiedzieć, by może zadręczała tym kogo innego, gdy on ma na głowie inwentaryzację w sklepie. Może napisać anonimowo do Proroka i znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił z nią o tym podyskutować, bo on i tak nie rozumiał połowy żargonu, którym się posługiwała. Ten komentarz został z nią na wiele tygodni i tkwił w jej głowie w zupełnie inny sposób niż zwykłe przytyki które zdarzało jej się słyszeć. Wracał do niej gdy zostawała po godzinach wypełniać nie potrzebne tabelki i gdy słuchała kłótni na korytarzu podczas przerwy obiadowej. Tak narodziła się Herbaria. Niezależna eseistka, która bez zawahania mogła krytykować Ministerstwo oraz elity, a dzięki anonimowości była pewność, że zainteresowanie zyskują jej słowa i przekaz, a nie takie drobiazgi jak wygląd czy relacje.
Ostrożnie obejrzała wszystkie strony maszynopisu, skanując wzrokiem tekst. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, złożyła na ostatniej stronie wyćwiczony podpis. Schowała wszystko do koperty, również przyozdobionej ukośnym podpisem, specjalnie wykaligrafowanym, by nie przypominał jej zwyczajnego autografu.
Z uśmiechem wstała od biurka i schyliła się by pogłaskać Krzywołapka, który zdążył już rozdrobnić na najmniejsze kawałeczki jej brudnopis i teraz tarzał się w papierowych drobinkach.
- Pani teraz wyjdzie nadać list i odebrać miotłę dla Harrego. Poradzisz sobie, prawda?
Krzywołap miauknął potwierdzająco.
***
Pokątna tego dnia była bardzo tłoczna. W takim tłumie spieszących w swoich sprawach ludziach nikt nie zwracał na nią uwagi, gdy wkradła się do przedsionka biura Proroka Codziennego i wrzuciła kopertę do znajdującej się tam skrzynki korespondencyjnej. Później udała się spacerem do sklepu, w którym miała odebrać Błyskawicę Harrego. Myślami jednak dalej znajdowała się przy swoim artykule. Dziennikarze sprawdzali swoją skrzynkę dość często, a Herbaria zdążyła wyrobić sobie renomę, więc esej powinien pojawić się pewnie pojutrze, a może już jutro? Nie mogła się doczekać jego publikacji, była ciekawa co o nim będą uważać jej współpracownicy, choć miała już pewne wyobrażenie. Słyszała jak sam szef koledzy psioczą na Demagoga, za wyciąganie na jaw brudów Farleya kompromitujących całe Ministerstwo. Jej wypowiedź była utrzymana w o wiele spokojniejszym tonie, jednak merytorycznie nie zostawiała na mężczyźnie suchej nitki, więc spodziewała się podobnej reakcji. Ciekawiła ją również opinia samego Demagoga, ale jej raczej nie dane było jej poznać. Nie znała go osobiście, był dla niej tylko jednym z pseudonimów w gazecie. W swoich wypowiedziach był zawsze bardzo agresywny, a czasem wręcz radykalny. Nie dziwiła się, że również postanowił ukrywać swoje prawdziwe nazwisko. Mimo tego całkowitego braku powiązań, czuła z pisarzem pewne powiązanie. Również krytykował kroki rządu, czasem nawet trafniej od niej. Zaczął publikować na długo po niej, początkowo zajmując się tymi samymi sprawami co ona. Hermiona zyskała przez to wrażenie, że Demagog inspirował się nią pisząc, a za każdym razem gdy o tym myślała czuła w środku przyjemne ciepło, dowodzące, że kopiowanie jest najwyższą formą pochwały.
Z zamyślenia wyrwało ją dopiero dojście do swojego celu, sklepu o niepozornej nazwie Wszystko dla mioteł. Według Hermiony nieodmalowane tynki i nierówno ustawione towary na wystawie (jedna miotła ewidentnie spadła ze stojaka i nikt jej nie podniósł) raczej nie świadczyły dobrze o biznesie, jednak zarówno Harry jak i Ginny z Ronem, zarzekali się, że to świetny sklep, w którym obsługa wie co robi, więc co ona tam wiedziała?
Weszła do środka lokalu od razu zauważając pustą ladę. Gdy podeszła bliżej zauważyła mały dzwoneczek i napisaną odręcznie kartkę: jestem na zapleczu, proszę dzwonić. Posłusznie wcisnęła dzwonek, rozglądając się ciekawie dookoła. Umiała rozpoznać wiszące na ścianach miotły, ustawione na półkach piłki do quidditcha i skrzynki, oleje impregnujące do drewna, jednak poza tym zawartość sklepu była dla niej zagadką. Nigdy nie interesowała się quidditchem i raczej tego nie żałowała, jednak nie opuszczała ją myśl, że dla jej przyjaciół każdy eksponat byłby oczywisty.
- Już idę - rozległ się głos z zaplecza, a Hermiona drgnęła, bo słyszała ten głos i to bardzo niedawno. Przeniosła wzrok na schowane za kasą drzwi, w których po chwili ukazał się...
- Malfoy?! - zdziwiła się Hermiona. - Co ty tutaj robisz?
Malfoy podniósł wysoko brwi. Wyglądał inaczej niż w Ministerstwie. Jego włosy były mniej ułożone, zamiast wyprasowanej koszuli miał na sobie luźny tshirt i zabrudzony fartuch. Wyraźnie również był zdziwiony jej widokiem, jednak wyglądał na o wiele spokojniejszego niż ostatnio, nawet jego ironiczny uśmiech wydawał się mniej wredny. W ręku trzymał nożyk, który od razu odłożył na blat, jednocześnie sięgając po założoną za ucho różdżkę.
- Pracuję, Granger. Czemu cię to dziwi? Kilka dni temu przyszedłem do ciebie z papierami tego sklepu, mówiąc że załatwiam sprawę dla szefa. Myślałaś, że co robię? Planuję napad?
- Ja... nie zwróciłam uwagi na to skąd są papiery. Jakoś przeleciało mi to przez głowę - przyznała, rumieniąc się lekko. - Też, podświadomie raczej nie spodziewałam się, że będziesz pracował w sklepie miotlarskim.
Brwi Malfoya wzniosły się jeszcze wyżej.
- Jeśli to cię pocieszy, też nie spodziewałem się spotkać ciebie w sklepie miotlarskim. Z tego co pamiętam, nienawidziłaś latać. Ale oboje tu jesteśmy i coś musimy z tym faktem zrobić. Chyba nie przyszłaś tylko pogadać?
Hermiona przytaknęła i wyjęła z kieszeni, kwitek, który dostała od Harrego. Malfoy rzucił szybko na niego okiem.
- Błyskawica Pottera, oczywiście. Poczekaj, zaraz ją przyniosę.
Malfoy wrócił na zaplecze, by zaraz wrócić z wielkim futerałem, który skojarzył się Hermionie z tymi na instrumenty. Dokładniej, jakby ktoś zapakował flet wielkości wiolonczeli.
- Zawsze jesteś tu sam? - zapytała, przyglądając się, jak chłopak ustawia futerał na podłodze.
- Annie się dzieciak rozchorował i jak zwykle mnóstwo z nieobecności jest biegania - odparł, otwierając wieko i prezentując błyszczącą w środku miotłę. - Ubytki w rączce zostały wypełnione utwardzaną żywicą. połamane witki wymieniłem na nowe, brzozowe. Są trochę grubsze od oryginalnych, ale to nie powinno robić różnicy, i tak się zetrą podczas użytkowania. Chciałem zostawić oryginalne, część udało mi się wyprostować, ale inne były do wyrzucenia. Nie powinno to wpływać na aerodynamikę lotu, ale jeszcze tydzień kilka dni klej nie powinien być wystawiany na deszcz. Lakier już schodził, więc go zeszlifowaliśmy i kładliśmy nową warstwę. Nie byłem pewien jak żywica zareaguje na ten standardowy, więc wymieszałem trochę... - przerwał, widząc wyraźne zakłopotanie na twarzy Granger. - Albo może niech Potter sam przyjdzie, jeśli będzie mieć jakieś pytania. W skrócie, wszystko powinno być okej - skończył Malfoy, zamykając futerał.
Hermiona odetchnęła z ulgą. Nie nadążała za słowami Malfoya i wcale nie była pewna, czy potrafiłaby powtórzyć je Harremu. Ona widziała tylko normalnie wyglądającą miotłę.
- Świetnie mi się nad nią pracowało, choć trochę stresująco. To świetna miotła, szkoda byłoby ją zniszczyć, a była już na granicy odratowania. Co takiego się właściwie stało?
- Harry wracał wieczorem do domu i jakiś facet wleciał w niego prawie strącając z miotły. Leciał jak wariat i nawet nie zatrzymał się, by sprawdzić czy nic się nie stało.
- Pewnie pijany. Co chwilę dostajemy do naprawy miotły takich idiotów. Powinni dostawać dożywotni zakaz latania - stwierdził ponuro Malfoy. Wyglądał na bardzo poważnego. Tym razem to Hermiona podniosła brwi.
- I kto to mówi? Jeśli pamięć mnie nie myli, sam całkiem schlany latałeś nad zamkiem w środku nocy.
Malfoy odwrócił wzrok i jedynie wymruczał.
- Miałem 15 lat.
- To jeszcze gorzej. W tym wieku nie powinieneś nawet dotykać alkoholu - oznajmiła, bardziej pouczającym tonem niż zamierzała.
Spodziewała się jakiegoś złośliwego komentarza lub odbicia piłeczki, tym, czego to ona nie robiła, ale chłopak jedynie westchnął.
- Pewnie tak. Z wielu rzeczy w mojej przeszłości nie jestem dumny. Ale tego się nie zmieni, zostaje tylko nie być dalej idiotą, prawda?
Hermiona zdziwiona odpowiedzią jedynie kiwnęła głową.
- Masz gotówkę, czy mam wysłać rachunek Potterowi pocztą?
Miała. Wydała blondynowi potrzebną sumę, a on dał jej paragon. Podziękowała, założyła futerał na plecy, i skierowała się do wyjścia.
- Granger - głos zatrzymał ją w połowie drogi. - Dzięki za pomoc.
Myśl Hermiony od razu wróciła do Ministerstwa.
- Obsłużyli cię? Było w porządku?
- Bardzo powoli i z przerwą na kawę po drodze, ale dostałem czego potrzebowałem. Kto wie, ile bym się jeszcze naczekał bez twojej interwencji. Dziękuję - powiedział, patrząc się jej prosto w oczy, a ona z jakiegoś powodu poczuła jak rumieni się od tego spojrzenia stalowych tęczówek.
- Nie ma za co, to moja praca - odparła, odwracając się szybko i wychodząc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro