"Tatiana i Aleksander" Paullina Simons
Przed trzema dniami zarzekałam się sama przed sobą, iż do końca kwietnia dokończę czytać „Tatianę i Aleksandra" i pomimo obiekcji moich ziomów ze szkoły, wczoraj o około dwudziestej pierwszej dopięłam swojego celu.
Autorka utrzymała poziom poprzedniej części — nie wybitnie wysoki, jednakże satysfakcjonujący. Śmiem nawet twierdzić, że tej tom podobał mi się bardziej, gdyż w jednym punkcie nie wlekł się w nieskończoność, przez co lektura stała się znacznie przyjemniejsza i szybsza (licząc czas potrzebny na przeczytanie około 540 z 715 stron „Jeźdźca miedzianego").
W „Tatianie i Aleksandrze" trochę dogłębniej poznajemy przeszłość Aleksandra, jego relacje z rodzicami, historie dostania się do wojska oraz zmagania w czasie wojny. O ile w pierwszej części autorka trochę tego skąpiła, ograniczając się w większości do treści listów wysyłanych do rodziny Mietanowów, tak tutaj dostaliśmy coś więcej. Uznaję to za plus, gdyż w ten sposób można poczuć dreszcz strachu przebywania na wojnie, a nie tylko trud życia w czasie blokady Leningradu. Dodatkowo wojna nie jest tu romantyzowana, czyli pokazywana w najobrzydliwszy możliwy sposób.
Poziom inteligencji Tatiany wzrósł — przyznaję bez bicia. Jest wyższy nawet od IQ skórzanego kozaczka i plasuje się na dość wysokim, ponieważ względnie adekwatnym do swojego wieku. Żeby jednak nie było za kolorowo i tradycji stało się zadość, zdarzały jej się przebłyski „geniuszu".
Dodatkowo autorka do fabuły wplotła pewną postać, która zeszła nam z planu w części pierwszej, ale równie szybko ją odsunęła. To była chyba jedna z najgorszych chwil w czasie czytania, ponieważ doznałam poczucia zmarnowanego potencjału, jak gdyby inni bohaterowie prócz naszej dwójki zakochanych tak naprawdę się nie liczyli.
Cóż mogę więcej od siebie dodać?
Całkowicie szanuję za potępienie systemu w Związku Radzieckim i niewybielanie go. Czasami bałam się, że będzie panować narracja „hur dur złe Niemcy, a Rosjanie dobrzy", jednak, na szczęcie, autorka ma co nieco w głowie.
Czytało się naprawdę przyjemnie, osobiście nie narzekam, a zakończenie jest do bólu satysfakcjonujące. Niczego więcej nie oczekiwałam, co nie znaczy, iż się zawiodłam. Tę powieść uznaję za miłą odskocznie od normalnej egzystencji na tym łez pełnym padole. Na sam koniec pozwolę sobie przytoczyć mój ulubiony fragment.
Czy zatem przeczytam część trzecią „Ogród letni"?
https://youtu.be/_24skr1DhxU
„Otóż nie" — cytując Tadeusza Sznuka.
Ale dlaczego? — nikt nie spyta.
Tu bynajmniej nie chodzi o moje lenistwo, ponieważ nie jest ono aż tak kolosalne, bym miała nie pójść po książkę z trylogii, która naprawdę mi się spodobała, do pobliskiej biblioteki. Zniechęcają mnie natomiast niektóre komentarze na lubimyczytać.pl. Niestety wielokrotnie przewijają się tam opinie, że trzecia część jest zbędna, nudna, na dodatek co parę kartek pojawia się scena erotyczna, Aleksander staje się strasznie toksyczny oraz zaborczy i skacze sobie z Tatiana co rusz do gardeł.
Rozumiem — powojenna trauma i te sprawy; doszukiwanie się hejtu.
Niemniej po przeczytaniu poprzednich części łatwo można wywnioskować, iż to wielce prawdopodobne. Już w „Jeźdźcu..." w części „Łazariewo" mamy tryliard scen łóżkowych (a był to fragment, gdzie bohaterowie przez dwadzieścia osiem dni spokojnie sobie żyli — strach pomyśleć, ile razy mogliby spółkować po zakończeniu wojny). Dodatkowo sam Aleksander w niektórych sytuacjach zachowywał się naprawdę nieodpowiednio, co można było jeszcze jakoś uzasadnić (wojnę mamy, a ty jakieś głupoty gadasz, chcesz, by cię zabili?!).
Tym akcentem zakończę moją przygodę z losami Tati oraz Aleksandra.
Było miło. Nic więcej dodać nie mogę, ponieważ na nic więcej ani „Jeździec miedziany", ani „Tatiana i Aleksander" nie zasługują.
Obiecany fragment:
„— Poruczniku, co się dzieje z sierżantem Werenkowem?
— Nie wiem, o co wam chodzi, kapitanie.
— Dziś rano oświadczył z radością, że czołg został naprawiony.
— Bo został. — Uspieński się rozpromienił.
— To dla mnie wielka niespodzianka, poruczniku.
— Dlaczego?
— Przede wszystkim dlatego, że nie wiedziałem, iż czołg wymaga naprawy.
— Bardzo, towarzyszu kapitanie. Tłoki były zupełnie do niczego. Należało je porządnie wysmarować.
— Bardzo dobrze — odparł Aleksander, kiwając głową — ale teraz docieramy do sedna sprawy.
— Tak?
— Przecież my nie mamy żadnego pieprzonego czołgu!
Uspieński uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Ależ tak, towarzyszu kapitanie. Mamy. Proszę za mną. — [pokazuje mu czołg] — Sto milimetrów — powiedział z dumą Uspieński,
Aleksander spojrzał na niego.
— I z czego jesteście tak cholernie dumni? Sami go zbudowaliście?
— Nie. Sam go ukradłem".
fruziapo, 1.05.2022
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro