Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog, czyli spotkanie z wesołą kostuchą

Przyznam się, że miałam lekkie myśli epilogodzielcze, jednak pozostawiłam tej rozdział w całości

~*~

Makiawelizm, machiawelizm [wym. makiawelizm]

1. «koncepcja polityczna zalecająca stosowanie zasady „cel uświęca środki"»

2. «postawa charakteryzująca się cynizmem i brakiem skrupułów w dążeniu do celu»

Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego

~*~

‒ Muszę otwarcie przyznać, iż świetnie sobie poradziłeś, Sutcliff ‒ zwrócił się do siedzącego naprzeciwko podwładnego.

Te słowa wypowiedział, o dziwo, bez większego trudu. W końcu nie często, a dokładniej rzecz ujmując to prawie nigdy, pochwalał czerwonowłosego, dosyć kłopotliwego shinigamiego.

‒ Uważałeś, że nie poradzę sobie z taką sprawą? ‒ Uśmiechnął się złośliwie do Williama.

‒ Tego nie powiedziałem, więc nie przeinaczaj moich słów. ‒ Poprawił swoją kosą śmierci okulary. ‒ Myślisz, że dlaczego wtedy cię wybrałem?

Wzruszył ramionami, jakby nie wiedział o swoich sporych umiejętnościach oraz doświadczeniu zdobytym poprzez zebranie tysięcy, o ile nie setek tysięcy, ludzkich dusz.

‒ Może na początku miało się wszystko obejść bez większych komplikacji, ale i tak nie zajęło ci to dużo czasu.

Grell prychnął pod nosem i wymruczał z irytacją w głosie:

‒ Cały miesiąc wzięty z życia tylko po to, by zebrać jedna, marna duszę. Nawet nie masz pojęcia, jakie to było nudne... ‒ Założył ręce na piersi i westchnął tak ciężko, jakby od tego zależało czy będzie mógł się cofnąć w czasie i nadrobić dni spędzone na łażeniu za dziewczyną.

Spears przyglądał mu się ze swoim charakterystycznym, kamiennym wyrazem twarzy. Najwidoczniej rozdrażnienie podwładnego nie zrobiło na nim większego wrażenia. W sumie to na nikim by nie robiło, gdyby ktoś musiał przeżywać tyle złości, skrzętnie ukrywanej pod maską obojętności, co Will w ciągu tylu lat.

‒ Przynieś mi tylko jej cinematc reco-

‒ Muszę? ‒ jęknął przerywając tym samym brunetowi.

Ten zmierzył go badawczym wzrokiem.

‒ A czemu miałbyś zostać zwolniony z tego obowiązku? ‒ zapytał się.

‒ Will, nie bądźmy tacy drobiazgowi... ‒ zaśmiał się sztucznie. ‒ Po prostu nie chcę mi się po nie iść... ‒ Znowu zmusił się do nieszczerego śmiechu, ale przerwał, kiedy Spears spiorunował go wzrokiem.

‒ Co się z nim stało? ‒ spytał beznamiętnym tonem, który przerażał.

‒ Zgubiłem je... ‒ powiedział cicho i z odrobiną wahania w głosie.

Nadzieja matką głupich ‒ pomyślał.

William zaczął sam sobie zadawać najróżniejsze pytania, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Czy on naprawdę myślał, ze wszystko się udało, w dodatku w pełni samodzielnie, temu nad wyraz kłopotliwemu shinigami? Czy już się zestarzał i stracił rozum? Chyba nie, ale jednak jakaś jego część założyła idealne zakończenie całej sprawy. W głębi ducha żałował wypowiedzianej chwilę wcześniej pochwały w kierunku Grella.

Spears odwrócił się plecami do podwładnego i spojrzał przez okno. Pogoda była zaiste piękna ‒ słońce świeciło, małe, puchate chmurki nie przysłaniały jego promieni, tylko gdzieniegdzie formowały najróżniejsze kształty. Przy samej szybie przeleciał jeden, zabłąkany ptaszek.

‒ Jak tylko je znajdziesz, masz je przynieść do Biblioteki, rozumiesz? ‒ powiedział wciąż stojąc do Grella tyłem.

‒ A jak się nie znajdzie? To co wtedy?

‒ Wtedy nie będziemy go mieć. I tyle ‒ odparł beznamiętnie.

‒ Czyli nie jesteś zły? ‒ zapytał z nadzieją w głosie.

‒ Uznajmy, iż nie. ‒ Odwrócił się, popatrzył mu w oczy i poprawił swoje okulary. ‒ Ale tylko dlatego, że ci się udało, Sutcliff ‒ zaakcentował jego nazwisko.

Na twarzy Grella pojawił się bardzo szeroki uśmiech. Już chciał rzucić się na Williama i szczerze go objąć, ale ten skutecznie ochronił swoją przestrzeń osobistą dzięki wyciągnięciu ku podwładnemu kosy śmierci.

‒ I żeby to był ostatni raz ‒ powiedział bardzo poważnie. ‒ Przy kolejnym zaniedbaniu nie uchronisz się przed karą.

‒ Ach, no dobrze. ‒ Machnął lekceważąco ręką, jakby nie był odpowiedzialny za zgubienie cinematic record jakiegoś człowieka. ‒ A! Jeszcze bym zapomniał ‒ powiedział, kiedy już stał przy drzwiach. ‒ Masz. Już mi nie będą potrzebne.

Na biurko rzucił nożyczki, a dokładnie rzecz biorąc ‒ małą kosę śmierci, którą zakończył życie pewnej dziewczyny.

~*~

Ciepły wietrzyk poruszył kosmykami jego włosów. Samotny wróbel siedzący na gałęzi wielkiego dębu z uwagą przyglądał się stojącemu na dole Grellowi. Shinigami dotknął niewielkiej, już pokrytej wieloletnią rdzą, bramki. Gdy ją otworzył, zaskrzypiała przeraźliwie i zakłóciła panujący wokół spokój. Szedł dróżką wyłożoną kamieniami ‒ pomimo swojej wiekowości, nie było na niej widać najmniejszego śladu upływu czasu. Trochę tak jak z nim. Miał już wiele lat na karku, ale w ciągu swojej długiej egzystencji niewiele się zmienił. Co odważniejsza osoba mogłaby nawet postawić tezę, iż w jego podejściu do życia czy ludzi nic nie uległo przemianie.

Był sam. W najbliższej okolicy nie można było spotkać ani jednego żywego człowieka, co nie znaczy, że żadnego tam nie dało się znaleźć. Nawet małe dziecko byłoby w stanie zrozumieć, że było to miejsce pełne ludzi. To co wyróżniało ich od tych mieszkających w wielkich wieżowcach, małych domkach czy szeregowcach to fakt, iż wyzionęli już swego ducha.

Omiótł wzrokiem najbliższą okolicę. Zostać pochowanym na tak starym, ale pięknym cmentarzu ‒ to musiał być zaszczyt, nawet jeśli nieboszczykowi jako tako szczęścia dać nie mogło. Dawno tutaj nikogo nie było. Idealnym tego obrazem stały się nagrobki ‒ te wykonane z piaskowca, niegdyś piękne i zapierające dech w piersiach, teraz zostały porośnięte przez porosty i zniszczone przez deszcz, wiatr oraz grad.

Jego uwagę skupiła samotnie stojąca, około metrowa, rzeźba stojąca przy grobie jednego z tu pochowanych. Przedstawiała ona kolumnę przełamaną na pół. Z metalowej tabliczki przyczepionej do nagrobka już nie dało się wyczytać imienia i nazwiska zmarłego. Jedynie liczba „17" pozostała czytelna i zdradzała odwiedzającemu, iż ta osoba urodziła się w XVIII wieku.

Uważniej przyjrzał się kolumnie będącej ozdobą nagrobka ‒ była złamana. Dobrze wiedział, że to specjalny zabieg artystyczny.

Kolumna ‒ symbol trwałości ‒ upadała i metaforycznie przedstawiła kres ludzkiego życia...

Ku własnemu zdziwieniu, dostrzegł marmurową tabliczkę przymocowaną do jej podstawy. Kucną i zmrużył oczy, aby przeczytać napis.

‒ Non omnis moriar [Nie wszystek umrę] ‒ wyszeptał i zaśmiał się pod nosem.

Czy nie jest to głupie, że ludzie liczą na wieczną pamięć po śmierci? Może jednemu się udało, bo napisał o sobie wiersz, w którym zarzekał się, iż zostanie zapamiętany, ale co zresztą? Może ten człowiek liczył na wspomnienie swojej osoby przez wiele lat, jednak czy stan tego grobu nie pokazuję, że jest inaczej? Po prostu cała pamięć o nim umarła, tak jak wiele innych przed nim ‒ pomyślał, gdy po raz ostatni rzucił okiem na stary grób.

Myślał, że uda się do swojego celu już bez zbędnego zatrzymywania się. Najwidoczniej nie docenił swojej ciekawości, która nakazała mu przystanąć przy jednym z nowszych nagrobków znajdującym się pod wielką lipą. Nie skupiał się na nazwisku tej osoby czy dacie jej śmierci ‒ te informacje były mu zbędne. Większą uwagę skupił na świeżych kwiatach włożonych do niewielkiego, plastikowego wazonu.

Czyli ktoś o nim pamięta... ‒ pomyślał melancholijnie, a w oczach pojawił się cień smutku.

~*~

‒ Jesteś tutaj? ‒ zapytał otwierając drzwi do małej, drewnianej kaplicy stojącej na drugim końcu cmentarza.

W środku panował lekki zaduch, okna zostały zasłonięte poszarzałymi całunami, przez to we wnętrzu panował półmrok. Przy ołtarzu stały zapalone trzy świece. Wieczna lampka wisząca pod sufitem, wbrew swojej nazwy, nie świeciła, jakby oznajmiając, że Boga tu nie ma.

‒ Hi, hi, hi! ‒ odpowiedział mu charakterystyczny chichot.

Grell rozejrzał się wokół siebie. Jego oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do panujących w środku ciemności, więc choćby nie wiadomo jak się starał, nie mógł nigdzie dostrzec właściciela osobliwego śmiechu. Wszedł trochę głębiej, a drzwi zamknęły się z dużym hukiem, który rozszedł się echem po prawie pustym wnętrzu.

‒ A gdzie indziej mógłbym być? ‒ Usłyszał szept przy swoim prawym uchu.

Lekko go zaskoczył, ale nie dał tego po sobie poznać.

‒ Przyszedłem porozmawiać ‒ powiedział pewnym tonem i udał się w kierunku ołtarza.

Stukot butów Grella przyjemnie odbijał się od pustych, drewnianych ścian. Jego limonkowo-zielone tęczówki lekko połyskiwały w półmroku. PrzesunąłPrzesuną opuszkami palców po mszale, na których osadziła się cienka warstwa kurzu ‒ już od dawna nikt go nie używał.

‒ To o czym chciałbyś porozmawiać, wielki panie Sutcliff, zdobywco przywiązanej duszy? Hi, hi, hi! ‒ zapytał się go grabarz.

Podobnie jak jego gość, nie zmienił się prawie w ogóle. Lecz prawie robi wielką różnicę. Uśmiech, tak charakterystyczny i nie do podrobienia, zdawał się być mniejszy niż wcześniej ‒ jakby samotność odcisnęła na jego właścicielu swoje piętno.

‒ Skąd o tym wiesz? ‒ Popatrzył się na niego podejrzliwie.

‒ Plotki się rozchodzą. ‒ Uśmiechnął się szelmowsko i uniósł lekko głowę odsłaniając tym samym swoje limonkowo-zielone oczy.

Machnął na to ręką. W rzeczywistości Grellowi był to obojętne czy emerytowany shinigami o tym wie, czy nie. Jego wzrok wyraźnie złagodniał.

‒ Gdzie to jest? ‒ zapytał z powagą czerwonowłosy.

‒ Boisz się, że nie jest tutaj bezpieczne? Hi, hi, hi!

Nie odpowiedział mu tylko założył ręce na piersi i wymownie przewrócił oczami. Grabarz ruszył do drzwi prowadzących na zaplecze, a gestem dłoni nakazał swojemu gościowi, aby za nim podążył.

Niewielkie pomieszczenie wyróżniało się czystością na tle całej kaplicy. Zostało skromnie umeblowane ‒ proste łóżko stojące pod małym okienkiem zasłoniętym poszarzałym całunem, spora skrzynia z tajemniczą zawartością, której sprawdzania nie miał bynajmniej na myśli, mały stolik z taboretem oraz to co go najbardziej interesowało ‒ regał na książki. Mimowolnie zrobił krok w jego kierunku.

‒ Nie tam ‒ powiedział grabarz.

Grell spojrzał w jego kierunku. Uderzyło go jak bardzo jest podobny do typowego wyobrażenia śmierci ‒ brakowało mu tylko kosy. Zaśmiał się z tego w duchu. Dlaczego akurat teraz przeszła mu ta myśl? Nie wiedział i nie czuł potrzeby, aby zastanawiać się nad przyczyną pojawienia się niespodziewanej refleksji.

‒ Nie jestem tak głupi jak was zarząd. ‒ Zaśmiał się i otworzył dużą skrzynię stojącą rogu pokoju.

Niewątpliwie, miał duży ubaw z faktu, iż londyńscy shinigami nie mieli pojęcia, gdzie pomieszkiwał. Odpowiedź znajdowała się praktycznie pod nosem, a dokładniej rzecz biorąc to trzydzieści kilometrów od centrum stolicy byłego kolonialnego imperium. Ukrywał się w okolicy dosyć długo ‒ ponad osiemdziesiąt lat, ale dla Legendarnego Shinigami ten czas minął jak jeden, niezwykle ciągnący się, dzień.

‒ Proszę. ‒ Podał mu książkę oprawioną w jasną skórę, a wieko skrzyni gwałtowne puścił, przez co zamknęło się ze sporym hukiem. ‒ Ale nie sądziłem ‒ zaczął mówić, kiedy Grell uważnie sprawdzał, czy przedmiot nie uległ zniszczeniu ‒ że jesteś taki bezwzględny w osiąganiu swoich celów. Hi, hi, hi!

‒ Dlaczego patrzyłeś do środka? ‒ warknął nie kryjąc złości.

Odpowiedział mu szczery śmiech grabarza.

‒ I co mi zrobisz? ‒ Z dumą spojrzał w oczy czerwonowłosego. ‒ Zabierzesz cienematic record tej dziewczyny do siebie? ‒ Uśmiechnął się złośliwie.

Grell fuknął wściekły. Miał racje ‒ nic z tym faktem nie mógł zrobić. Poczucie bezsilności w tej kwestii dobijało go. Ta kaplica, będącą pod opieką Undertakera, była jedynym miejscem, w którym mógł pozostawić zapis całego życia pewnej dziewczyny.

‒ W końcu chyba nie chcesz, aby ktoś je zobaczył, czyż nie? ‒ wyszeptał mu wprost do ucha.

W gniewie zacisnął zęby, co wywołało u powiernika jego tajemnicy przypływ radości. Nie miał najmniejsze ochoty, aby ktoś widział dzięki czemu zawdzięczał zakończenie tej sprawy.

‒ Wszystkiego się po tobie spodziewałem ‒ mówił i krążył wokół swojego gościa niczym drapieżnik wokół ofiary ‒ ale tego, że jesteś makiawelistą... ‒ Ściszył głos i przejechał palcami po jego długich, czerwonych włosach.

‒ Nie nazwałbym tak tego. – Odtrącił dłoń grabarza jednym, pewnym ruchem ręki.

‒ Nie? ‒ Zaśmiał się pod nosem. ‒ W takim razie jak?

‒ Sam nie wiem ‒ wzruszył ramionami ‒ ale na pewno nie makiawelizmem. W końcu cel był jak najbardziej słuszny i moralny.

Grabarz po raz któryś wybuchnął szczerym śmiechem. Grell popatrzył się na niego zdziwiony i zmarszczył brwi.

‒ Och, Sutcliff... ‒ powiedział, kiedy trochę się opanował. ‒ Ja, taki stary, a bez okularów widzę więcej niż ty.

Zastanowił się co miał na myśli. W końcu do niego dotarło ‒ chwili śmierci tej dziewczyny nie miał na nosie okularów.

‒ No i co z tego? ‒ prychnął i założył ręce na klatkę piersiową.

‒ To znaczy, że nie widziałeś jej słodkiej twarzyczki, tych oczu, z których wołało ciche: „Pomocy..." oraz... ‒ Zamilkł na moment. ‒ Może lepiej będzie jak sam poczujesz co bidulka przeżywała.

Gdy to powiedział, z odrobiną obłędu błyskającego w limonkowo-zielonych oczach, wyrwał księgę Grellowi i otworzył ją na jednej z końcowych stron. Z wnętrza uniosły się ku górze taśmy filmowe, a na nich zapis ostatnich minut z życia niejakiej Weroniki Langweilig ...

Wtuliła się w jego klatkę piersiową i nasłuchiwała szybkiego bicia serca.

‒ Nigdy nie sądziłam... ‒ wyszeptała po chwili ciszy.

‒ Ja też ‒ odpowiedział jej równie cicho i założył jej kosmyk brązowych włosów za ucho.

Dziewczyna zadarła głowę, aby spojrzeć jeszcze raz w te limonkowo-zielone tęczówki. Na twarzy Grella malował się łagodny uśmiech, którego widok był czystym rajem dla każdego, kto na niego spojrzał.

Wzięła szybki wdech, aby coś powiedzieć.

‒ Żegnaj ‒ wyprzedził ją Grell.

W klatce piersiowej poczuła przeraźliwy ból nieporównywalny do niczego innego zaznanego w ciągu swojego krótkiego życia. Oddech ugrzązł jej w piersi, cała drgnęła. Przyglądała się w tym ślicznym limonkowo-zielonym oczom, których pustka wprawiała w przerażenie. Dlaczego miejsce ciepłych iskierek zajęły stalowe błyski, przeszywające dogłębnie chłodem?

Grell, z kamiennym wyrazem twarzy, odsunął ją od siebie. Jęknęła bardzo cicho, wręcz niesłyszalnie. Liczyła, iż usłyszy jej głos, coś zrobi, jednakże... Nic.

Czuła, jakby ktoś rozrywał jej serce rozżarzonymi szczypcami. Ból z każdą chwilą się nasilał. Nie potrafiła opisać go słowami, zbytnio ją przytłaczał, mącił umysł.

Dwie łzy spłynęły po jej policzkach ‒ już nawet nie panowała nad własnym ciałem. Próbowała podnieść się, ruszyć nawet palcem, ale zamiary spełzły na niczym. Tak jak leżała, tak nie mogła wykonać najmniejszego ruchu.

Kątem okaokaz zobaczyła Grella, ale już nie tego, którego poznała pewnego wieczoru w parku ‒ ten był inny. Jego oczy już nie błyskały dobrocią, a na ustach nie gościł łagodny uśmiech, tylko nieznany jej dotąd grymas. Rozglądał się po pokoju w poszukiwaniu swoich okularów. Zanim je założył, wyciągnął rękę ku dziewczynie. Pewnie chwycił jej podbródek i, bez jakiejkolwiek delikatności, obrócił jej twarz w swoją stronę.

Oczy, których z powodu swojej wady wzroku nawet nie mógł w pełni dostrzec, ponownie zaszkliły się. Nie zwrócił na to większej uwagi. Po chwili puścił dziewczynę, a jej głowa bezwładnie opadła na poduszkę.

‒ No nareszcie ‒ wymamrotał sam do siebie, schował coś do kieszeni swojej czerwonej bluzy i stanął przy oknie.

Otworzył je, wlewając do środka falę chłodnego, wilgotnego powietrza, która niczym całun otuliła liche ciało dziewczyny. Nawet nie spojrzał na konającą Weronikę, tylko zniknął wśród spowijającej ziemię ciemności.

Zapragnęła wziąć wdech, lecz ścisk klatki piersiowej nie pozwalał jej na to. Czuła się, jak gdyby ktoś obwiązał jej płuca grubym, lnianym sznurem.

Pękła...

Zdawało jej się, iż jej usta mimowolnie opuściło ciche jękniecie przerażającego bólu, który rozrywał jej młode serce na dwie części. Przymknęła powoli oczy i błagała o koniec agonii przyniesionej przez...

Zamknął książkę, oczy miał szeroko otwarte, usta lekko rozchylone. Przez całe jego ciało przeszedł tajemniczy dreszcz, przynoszący namiastkę okrutnych cierpień, które musiała znieść. Dłonie lekko mu drżały, w limonkowo-zielonych tęczówkach błyskała iskierka strachu – tak bardzo przerażała go wizja doświadczenia czegoś podobnego.

Te drobne ramiona, które delikatnie zadrgały, kiedy wypowiedział szybkie „Żegnaj"...

Te delikatnie otwarte wargi, z których wydobywał się niemy jęk nieopisanego bólu...

Te dwie gorzkie łzy spływające po policzkach chwilę po tym jak dostrzegła pustkę w oczach osoby, której zaufała...

‒ A czy teraz widzisz? Hi, hi, hi! ‒ Zaśmiał się, aby jeszcze bardziej go rozstroić. ‒ Wiem i, nie ukryjesz tego przede mną, choćbyś nie wiem jak się starał, że czujesz zaczątek tego co ona.

Lekko potrząsnął głową, aby wyrwać się z amoku. Zacisnął zęby i mocniej chwycił książkę.

‒ Zamilcz... ‒ wycedził cicho.

‒ Och, zabawne. Hi, hi, hi! ‒ zaśmiał się szyderczo.

‒ Nie miałeś prawa przejrzeć tego cinematic record. Ono nie jest twoje! ‒ oburzył się Grell.

‒ Ani bynajmniej twoje. ‒ Usiadł na blacie biurka, aby bez przeszkód móc patrzeć swojemu gościowi w oczy. Uśmiechnął się złośliwie i kontynuował:

‒ Wiesz, Sutcliff... Jak mógłbym być powiernikiem twojej tajemnicy, skoro nawet jej nie znałem? ‒ Popatrzył się na niego z tryumfem błyskających w limonkowo-zielonych tęczówkach.

Mimowolnie przycisnął książkę do piersi, jak gdyby bał się, iż grabarz zabierze mu ją siłą. Jeszcze mocniej zacisnął palce na oprawionej jasną skórą okładce, aż poczuł lekki ból, który całkowicie zignorował.

‒ A tak jak już mówiłem przed wspólnym „seansem" ‒ zaśmiał się pod nosem ‒ i tak ono zostanie pod moją opieką. Gdziekolwiek je schowasz, istnieje, mała, bo mała, szansa, iż ktoś je odnajdzie. A chyba nie chcesz, aby ktoś zobaczył ciebie w sytuacji... Obydwoje wiemy jakiej ‒ zadrwił i trafił w czuły punkt Grella.

‒ Przestań ‒ prychnął. ‒ Każdy by to zrobił i nawet nie próbuj mi wmawiać, że byłoby inaczej. Mało mnie obchodzi, co o tym myślisz. I tak by zmarła, więc nie-

– Jesteś bezduszny, Grell. – Zaśmiał się. – Czy kiedykolwiek my-

Nie dokończył, ponieważ huk rzucanej książki na ziemię bez problemu zagłuszył grabarza. Popatrzył się zdziwiony na czerwonowłosego shinigami ciężko oddychającego ze złości.

‒ Do jasnej cholery! ‒ krzyknął, podszedł do starszego kolegi po fachu, chwycił go za kołnierzyk i zbliżył ich twarze do siebie. ‒ Nie zachowuj się jakbyś cokolwiek na ten temat wiedział ‒ warknął. ‒ Nigdy na oczy nie widziałeś przywiązanej duszy, więc przestań. ‒ Gwałtownie puścił jego szatę i odwrócił się do niego plecami.

Popatrzył się z pogardą na leżącą na ziemi książkę. Wstydził się niej, a bardziej zawartości, jak żadnej innej rzeczy w ludzkim i nadprzyrodzonym świecie. Jej stronice zawierały fragmenty z życia, o których wolałby zapomnieć. Nie mniej, nie potrafił w pełni żałować wszystkiego czego się dopuścił ‒ w końcu to tylko dzięki temu udało mu się zakończyć całą sprawę.

Może powinienem był to zniszczyć, zanim ktokolwiek zobaczy zawartość jej cinematic record? – pomyślał i szturchnął czubkiem buta książkę wciąż leżącą na ziemi. – Spalić? A może...

Rozmyślania Grella przerwał cichy, szalony śmiech, stający się coraz głośniejszym z każdą chwilą. Podniósł wzrok i popatrzył się na grabarza z lekkim strachem w oczach. Starszy shinigami chwycił książkę i uważnie przyglądnął się jej okładce.

– Wiesz, Sutcliff... – Zaczął gładzić opuszkami palców jasną skórę z delikatnymi wytłoczeniami, jego głos stał się spokojny, ale jednocześnie niepokojący. – Nawet gdybym nie miał do czynienia z przywiązaną duszą, nadal posiadam taką wiedzę, o której ci się nie śniło – w snach najpiękniejszych jak i najgorszych koszmarach.

– I co w związku z tym?

– Zdarzyło ci się kiedyś dostać cios wprost w serce? – Podniósł wzrok i podał mu cinematik record dziewczyny z takim szacunkiem, jakby to była najważniejsza księga świata. – I nie mam tu na myśli niczego nadzwyczajnego – ot fizycznie zadana rana.

– Nawet jeśli to, co ma to do rzeczy? – Zmarszczył brwi.

– Bolało?

– Nawet bardzo, aczkolwiek do zniesienia. – Wzruszył mimowolnie ramionami wyrażając tym samym swoją obojętność.

– A dałbyś radę znosić ten ból, a nawet o wiele gorszy, przez... – Zamyślił się.

– Do czego zmierzasz?

– Niczego. Patrz. – Wskazał długim, czarnym paznokciem jego dłoń. – Wciąż drży od przeszło paru minut. Nadal odczuwasz namiastkę jej bólu?

Spojrzał beznamiętnym wzrokiem, nie odpowiedział grabarzowi, choć w głębi duszy wypowiedział ciche: „tak".

– Biedna... Gdybyś tylko wiedział, że jesteś za słaby, aby dzierżyć nożyczki Atropos... – mruknął niby z nuta smutku w głosie. Grell popatrzył się na niego pytająco na wzmiankę o jednej z greckich mojr. – Och, chyba nie powiesz mi, że nie wiesz o czym mówię – powiedział grabarz z teatralnym przejęciem w głosie.

Przewrócił ironicznie oczami.

– Nie, nie wiem. Ale chyba ta wiedza mi do szczęścia nie potrzebna.

– W takim razie, pozwól się wtajemniczyć, o wielki zdobywco przywiązanej duszy – dorzucił ten „przydomek" z subtelną, lecz wyczuwalną, kpiną w głosie. – Duszę ludzką można oddzielić od ciała na dwa sposoby. Pierwszy – pokazał jeden palec wskazujący – przy pomocy kosy śmierci, ale to wiesz. – Sutcliff mimowolnie skinął głową na znak, iż słucha. – Drugi – wyciągnął jeszcze jeden palec – należy do tych nieco... bolesnych. Mianowicie polega on na wyrwaniu duszy wprost z ciała.

Grell słuchał zaciekawiony do czego zmierza.

– Często stosowany jest przez demony, kiedy to atakują ludzi i najzwyczajniej w świecie kradną ich dusze.

– Do czego zmierzasz? – Zmarszczył brwi.

– Spokojnie, spokojnie. – Delikatnie pomachał dłonią, ażeby pohamować zniecierpliwienie swojego gościa. – To co też musisz wiedzieć, to fakt, iż dusza każdego człowieka połączona jest z jego sercem przy pomocy swego rodzaju sznurka. To właśnie z tego powodu powstał mit o bogini, której pracą jest przecinanie ludzkich linii życia. Przez wiele wieków ta wiedza została zapomniana... – Ściszył swój głos.

Zamyślił się – faktycznie, w ciągu swojej nauki nigdy nie usłyszał najmniejszej wzmianki o tym. Po szybkim namyśle stwierdził, iż ta informacja nieszczególnie była mu do pracy potrzebna. Skoro tyle lat zbierał dusze nie wiedząc o tym, musiało to dowodzić pewnej tezy – wiedza na ten temat w żadnym stopniu nie wpływała na jego efektywność.

– Dusza przywiązana nie stanowi wyjątku. Jedyne co, to powiązanie jest mocniejsze. Z tego powodu trzeba wywołać silne, pozytywne emocje u takiej osoby, aby zakończyć żywot takiego delikwenta.

– Jakbym nie wiedział – przerwał i ponownie ironicznie przewrócił oczami.

– Właśnie w tym rzecz, że nie wiedziałeś. – Zaśmiał się pod nosem. – Nie przypuszczałeś, że ta dusza jest taka silna. Nie przypuszczałeś, że tak mocno się przywiązała. Nie przypuszczałeś, że wyrwałeś ją z ciała, prawda? – Nieoczekiwanie zalał go falą pytań, po czym popatrzył się wprost w oczy Grella.

– Nie rozśmieszaj mnie – powiedział sarkastycznie i rozdrażnieniem. – Jej serce drgnęło, więź została osłabiona, a ja to wykorzystałem i zebrałem jej duszę.

– No nie do końca – wtrącił się grabarz. – Pomimo kilku minut „miłosnego uniesienia", którego jej dostarczyłeś, więź serca z duszą tej dziewczyny nie osłabła na tyle, aby zabrać jej duszę.

Serce Grella mocniej uderzyło. Że niby on pomylił się w czymś tak prostym? Nonsens. Przecież to niemożliwe, aby zawieść na końcowy etapie, kiedy wszystko zaczęło układać się w najlepsze. W końcu był na tyle silny, aby nawet pomimo to zadać ostateczny cios tej lichej dziewczynie, prawda?

– Jedynie co udało ci się zrobić, to drasnąć ową nić. Z tego powodu bardziej wyrwałeś nie żeli zebrałeś tę duszę... – Zastukał kilka razy swoimi paznokciami o blat biurka, na którym wciąż siedział, jak gdyby chciał dodać dramaturgii temu momentowi. ‒ Nie ma większego bólu, którego może doświadczyć człowiek, niż ból wyrywania duszy wprost z serca. A zwłaszcza, kiedy jest to dusza przywiązana ‒ wtedy to ból stale zwiększa się z każdą setną sekundy przyprawiając takiej osobie prawdziwą agonię. Teraz rozumiesz? – Skierował swoje chłodne spojrzenie w kierunku Grella.

Momentalnie ogarnął go niepokój. Oczy grabarza emanowały powagą oraz, co chyba było jeszcze bardziej nieznośne, nutą prześmiewczości. Ręce, ledwo co uspokojone, ponownie zaczęły drżeć. Całe jego ciało zalała fala nieznośnego gorąca, ale nie tego pozytywnego. Nie. Ten był o wiele gorszy, przychodzący w czasie stresu lub nawet strachu.

Wziął szybki wdech i wydech. Wyciągnął w kierunku starszego kolegi po fachu cienematic record. Spróbował opanować drżenie dłoni, lecz bezskutecznie. Jakby na złość, grabarz bardzo leniwie sięgnął po książkę, jednocześnie uważnie przyglądając się jak lekko dygoce.

– Dziękuję za przechowanie – powiedział starając się mówić płynnie pomimo ściśniętego gardła, które było skutkiem nieopuszczającego go niepokoju. Czuł coś na wzór rąk zaciskających się na szyi, pragnących jego śmierci.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Hi, hi, hi! – Zaśmiał się jak gdyby nic się nie stało. – Może jeszcze kiedy przyjdziesz mnie odwiedzić? – zapytał, a cała jego powaga zdawał się ulecieć, a na jej miejsce wstąpił charakterystyczny, wesoły ton.

Nic nie powiedział, tylko obrócił się w stronę drzwi.

– Leży na Cmentarzu Gunnersburry. – Głos grabarza sprawił, że przystanął w trakcie stawiana kroku. – Zaskakująco szybko ją pochowali.

Jedyne co mu odpowiedziało, to stukot butów Grella roznoszący się echem po pustej kaplicy. Po chwili usłyszał trzask drzwi jednoznacznie oznajmujący, iż jego gość wyszedł.

– „Dużo bezpieczniej jest budzić lęk, niż miłość, jeśli nie możesz mieć jednego i drugiego" – zacytował jak gdyby na pożegnanie i wrócił do swoich codziennych zajęć.

Żydzi mieli Torę, muzułmanie Koran, a on – „Księcia".

Grell lekko syknął z bólu, kiedy jego oczy zaatakowały promienie słońca. Jak na złość, na niebie nie znajdowała się ani jedna chmurka, mogąca ochronić go przed intensywnym światłem. Oczy już przyzwyczajone do półmroku panującego w kaplicy, na nowo musiały się zaadaptować się. Ściągnął okulary i przetarł twarz dłońmi. Wziął jeden bardzo głęboki wdech i ruszył tą samą drogą, którą przyszedł.

~*~

Co go tutaj tak właściwie sprowadziło? Szczerze mówiąc, sam nie wiedział. Może tylko głupia gadanina grabarza go do tego skłoniła? Najpewniej tak. Nie zmienia to fakty, że stał tam, gdzie stał i przyglądał się tej, a nie innej rzeczy.

Gdzieś w oddali kątem oka dostrzegł piękną, spiżową rzeźbę przedstawiającą anielicę. Wbrew faktycznemu stanowi rzeczy, posiadała bardzo wyraźnie zarysowane kobiece cechy, co oczywiście było jedną, wielką herezją – istoty takie jak anioły czy demony płci nie posiadały. Jednakże nie poprawne przedstawienie faktów się liczyło. Siedząca kobieta ubrana w skromna sukienkę nad kolano, rękami oplatała swój tułów, jakby starała się przytulić samą siebie. Głowę trzymała dumnie, lekko uniesioną ku górze. Powieki miała przymknięte przez co wydawać by się mogło, iż marzyła albo czekała na coś nieubłagalnie zbliżającego się. Coś takiego jak śmierć...

Wokół nie było nikogo. Stał sam – podobnie jak na tamtym cmentarzu. Różnił się one jednak znacząco. Na jednym czas przeszedł, zniszczył i pozostawił swoje znamię. Na tym natomiast tętniło życie – co można było uznać za ironiczne w stosunku do miejsca pochówku setek zmarłych ludzi.

Co nieoczywiste, kochał spokój, nawet pomimo swojej natury. Tym razem nie potrafił znieść ciszy otaczającej go swymi mackami.

Gdzie podział się ciepły wietrzyk szeleszczący pierwszymi liśćmi i bujający jego czerwone włosy?

Gdzie odleciały wróble, które słodko ćwierkały i przyglądały się okolicy z koron drzew?

Gdzie odjechały wszystkie samochody powodujące szum, który momentami go irytował?

Dlaczego wszystko ucichło?

Świat milczał, lecz on nie potrafił. Ani jedno słowo nie opuściło jego ust, ale to właśnie niemy krzyk należy do tych najgłośniejszych. Choć on nie krzyczał – bardziej szeptał sam ze sobą. Podniesiony ton, nawet we własnej duszy, nie pasował to tej chwili.

Bolesną jej śmierć zadał, czyż nie?

Och, nawet bardzo.

Wahał się. Miał skierować jakieś słowa w jej kierunku czy wszystko przemilczeć? Przecież nie był jej nic winien, jednak z każdą sekundą wątpił w to coraz bardziej. Okrutny niepokój nie opuszczał go ani na sekundę. Tak jak on za tą dziewczyną, tak samo to wstrętne uczucie chodziło za nim krok w krok od tamtego momentu. Deptało po pietach, wprawiało w irytacje i spychało na granice lekkiego obłędu. Czemu nie mogło go zostawić? Czemu nie potrafił się go pozbyć?

Żałuję tego, ile cierpienia jej sprawiłem? – pomyślał.

Popatrzył się w jej oczy. Pomimo że uwiecznione tylko na zdjęciu, w dodatku czaro-białym, ich widok wywołał ścisk gardła, który po chwili zdawał się przenieść na wysokość klatki piersiowej. Coś ciężkiego, niby ogromny kamień spadło na jego serce. Z nieokreślonego powodu zapragnął uciec, odwrócić wzrok od tego niepozornego zdjęcia, ale jego nogi zdawały się wryć w ziemię. Zagryzł wewnętrzną stronę policzka, aż poczuł metaliczny smak swojej krwi.

Fizyczny ból nie istniał, nie sprawiał dyskomfortu, choć zdecydowanie go wolał, niż mentalną, lodowatą szpilę przewiercającą jego klatkękletkę piersiową.

Po chwili spuścił wzrok, jakoby nie mogąc wytrzymać tajemniczej presji, i zaczął przypatrywać się wygrawerowanemu napisowi: „Może miejsce niepoprawne, lecz niech twoje ulubione słowa świadczą o twojej niezwykłej naturze, którą wszyscy umiłowaliśmy". Pod spodem zapisane zostało jedno, krótkie zdanie: „Czuł niewymowny pociąg utopić się w błocie".

Szybko zamknął oczy, przygryzł dolna wargę i mimowolnie zniżył głowę. Dlaczego nawet jej nagrobek musiał świecić infantylizmem, tak bardzo charakterystycznym dla tej niziutkiej szatynki? Czemu nie mogła po prostu odejść i dać mu spokój, jak każda z tysięcy innych dusz, które zebrał? Dlaczego wyobraził sobie ją wymawiającą te słowa z szerokim uśmiechem na ustach, do którego niespodziewanie zatęsknił?

Wziął szybki wdech, ale nie wypuścił od razu powietrza z płuc.

Ileż to żalu można w kimś wzbudzić poprzez jedną rozmowę...

Ileż to wyrzutów sumienia można wywołać przez wyjawienie jednej, dosyć prostej prawdy...

Z trudem przełknął ślinę i podniósł wzrok po raz ostatni. Po raz ostatni spojrzał na małe, czarno-białe zdjęcie Weroniki.

– Wybacz – wyszeptał z wielkim trudem.

Jak na tajemnicze zawołanie, nogi zaczęły mu lekko dygotać, jak gdyby nie były w stanie unieść ciężaru jego ciała. Zacisnął dłonie w pięści, aż paznokcie lekko wbiły mu się w skórę. Delikatnie, niby bojąc się zakłócić panującego wokoło spokoju, upadł na kolana z pochyloną głową. Uniósł wzrok, a po chwili po jego policzku spłynęła jedna, pełna szczerości i goryczy łza.

Ludzie, którzy odebrali sobie życie, w ramach pokuty stają się shinigami. Są zmuszeni do ciężkiej pracy, nieustannego obserwowania śmierci, aż do dnia, w którym uzyskają przebaczenie.

~*~

Jeśli masz wolną chwilkę i chcesz mi pomóc, to zapraszam do rozdziału "Pomóc autorce".

fruziapo, 26.03.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro