Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XVII

Pomimo, że Promienni służący chronią nas przed ciepłotą słońca, to ja i tak czuję się, jakby miało mnie zaraz spalić. Dzisiejsza pogoda nie jest nam zbyt łaskawa. Słońce przygrzewa, powietrze jest suche, a wiatru nie ma. Istna pustynia. A fakt, że wyszliśmy na dwór w południowej porze, gdy promienie są najsilniejsze i upał najbardziej doskwierający, nie pomaga. Od razu przychodzi mi na myśl rzeka - Ogon Węża, w której zanurzyłabym się z rozkoszą.

Eleonora nie daje po sobie poznać, że jest jej zbyt ciepło w pokaźnej sukni, którą uszyła jej specjalnie krawcowa na tą okazje, ale ja widzę, jej zaróżowione policzki i krople potu na czole, które zaraz ściera jedwabną chustką. Nora natomiast pomimo, że ma na skórzę niesamowitą ilość pudru, nie jest w stanie zakryć swojego zaróżowionego lica. A król, jak to król. Stoi dumnie, trzymając za rękę żonę. Jego twarz choć poważna, to przybiera serdeczny uśmiech twarzy. W swoim idealnie wyprasowanym stroju, stoi prosto i dostojnie. Natomiast oczy są ostre jak zawsze. Pomimo czekoladowego odcienia, biją chłodem i autorytetem.

Karawan wielbłądów zatrzymuje się kilka metrów od nas, aż prawie czuję odór z ich pyska. Jest ich chyba ze czterdzieści. Na niektórych dostrzegam ludzi, którzy przypominają mi służbę przez skromne odzienie. Samą rodzinę królewską też łatwo rozpoznać przez ich szaty z wysokiej jakości jedwabiu i pewność siebie wymalowaną w prostej postawie ciała oraz uniesionej głowy. Wielbłądy zniżają się, a nasza służba pomaga zsiąść pasażerom z zwierząt. Ludzie prostują się i przybierają dziwne pozy, jakby kilkugodzinna podróż na wielbłądzie była niesamowitym wyczynem. Trzy osoby podchodzą do przodu, machając do służby, żeby pociągnęła kilka wielbłądów do przodu razem z nimi.

- Król Wiosny, Tytaniusz czwarty. Jego żona Rosalia i ich córka Cornelia oraz synowie Marcus, Logan i Velvetto. Królewska rodzina z rodu Carole. - Przed nami staje dziesięciu ludzi, którzy nie wyróżniają się niczym innym niż posturą i kolorami strojów. Ich twarze zasłonięte są chustami, a ciała pokryte cienkimi płaczami, które mają za zadanie uchronić ich przed słońcem i targanym przez wiatr piaskiem podczas podróży.

- Witaj Królu Sewerusie. Dziękuje w imieniu rodziny za zaproszenie, a w ramach podziękowania przesyłam ci podarki - mówiąc to, macha ręką do służby, która kieruje torby ze skarbami na wielbłądach w naszą stronę.

- Witam ciebie i twoją rodzinę w naszych skromnych progach. Mam nadzieje, że podróż nie przysporzyła wam wiele trudności - mówi mój ojciec, podchodząc do głowy rodziny Carole. Mężczyźni kłaniają się, okazując sobie szacunek i ściskają dłonie, klepiąc się po plecach jak starzy druhowie.

- Powiem ci, że te twoje wielbłądy albo robią się co raz bardziej niewygodne, albo za każdym razem zapominam jak zad od nich boli - śmieje się Tytaniusz, a ojciec mu wtóruje.

- Tytaniuszu - repremenduje go żona, a on wygląda na jeszcze bardziej rozweselonego.

- Rosalio - ojciec całuje dłoń kobiety, przypominając sobie o Królowej Springer i uśmiecha się delikatnie.

Widzę, jak Nora obok mnie niecierpliwi i denerwuje się, drepcząc z nogi na nogę. Dopiero po chwili ktoś zwraca na nią i na nas uwagę. Kobieta sztywnieje, a na jej twarzy pojawia się niepewnym uśmiech.

- Noro. - Król Wiosny przybiera poważny wyraz twarzy, a Nora czym prędzej lekko dyga. Mężczyzna uśmiecha się jeszcze szerzej i podchodzi do niej. Po chwili chowa ją w mocnym uścisku. - Wypiękniałaś - mówi ojciec do swojej córki. Dostrzegam jeszcze większe rumieńce na jej twarzy.

- Matko - Królowa Summer kłania się zbyt nisko drugiej Królowej.

- Córko. - Rosalia również dyga, ale nie co łagodniej, a na jej twarzy pojawia się ostry uśmiech, który po chwili znika.

Pomimo, że to z Wiosną sąsiadujemy i jest to jedyny kraj, z którym nie jesteśmy oddzieleni wodami, to rodzinę Nory widziałam tylko dwa razy. Raz podczas królewskiej próby i drugi, gdy ona kończyła dwadzieścia osiem lat, a ojciec urządził huczny bal z tej okazji.

- Pamiętacie nasze córki? Przyszła królowa Summer Eleonora. - Siostra staje naprzeciw i kłania się delikatnie. Nie widzę, czy siostra jest uśmiechnięta czy zestresowana, ponieważ jak my wszystkie w ostatnim momencie, zasłoniła twarz delikatnym materiałem chusty. - I młodsza Lore - mówi ojciec, a ja staram się z gracją podejść do przodu. Jestem tak przejęta, że od razu zapominam o swoim zmęczeniu i nieprzespanej nocy.

- Nie będziemy was tu przetrzymywać. Wejdźcie do środka. Moja służba pokaże wam komnaty. Pewnie jesteście zmęczeni - mówi mój ojciec, kładąc dłoń na ramieniu Tytaniusza. - Kobiety pewnie marzą o kąpieli, ale ja sam bym coś zjadł i wypił dobry trunek. - Śmieje się król Wiosny. Gdy znikają za drzwiami pałacu od razu za nimi ruszają księżniczki i książęta wraz z nami i służbą, która zamyka ten zacny orszak.

- Jeden z nich to twój mąż - śmieję się do Eleonory, która zdążyła już ściągnąć chustę z twarzy. Widnieje na niej krzywy uśmiech.

- Ten szczerbaty? - odpowiada unoszą brew do góry.

- Nie, ten sięgający ci do kolan - prycham, a ona odpowiada śmiechem. Przez chwilę się śmiejemy, ale gdy dociera do nas powaga sytuacji, obie milkniemy.

- No to mamy jeszcze kilka godzin przed balem. - Zaciska usta w wąską linię. - Chodź na chwilę.

- Ciągnie mnie za rękę do swojej komnaty. Pokój Eleonory jest pełen książek. I nie tylko tych na regałach, ale również leżących na ziemi, bo nie mieszczą się już na pułkach. Po za dużym łóżkiem, jeszcze większym biurkiem ze stosem papierów i kilkoma kuframi, nie ma tu nic poza tym. Pomieszczenie bardziej przypomina biuro lub bibliotekę niż pokój księżniczki. - Próbowałam cię znaleźć wczoraj wieczorem, ale Melania nie chciała mi powiedzieć, gdzie jesteś, a gdy udało mi się wyciągnąć groźbami, że chorujesz w łaźni, zobaczyłam dziwny błysk w jej oku i byłam pewna, że nie znajdę cię w pałacu. - Już mam zamiar otworzyć buzię i zacząć się tłumaczyć, gdy Eleonora kontynuuje. - Dlatego chcę ci to dać dzisiaj. Przed twoim balem urodzinowym. - W dłoni trzyma misternie zapakowane małe pudełko. - To prezent urodzinowy. - Precyzuje, a ja z wielką czcią rozpakowuje go. Staram się nie podrzeć za mocno materiału, który pokrywa podarek, ponieważ jest tak piękny. - Wiem, że chyba przeczytałaś już wszystko z naszej biblioteki.

- Na Boga Lata, dziękuje Eleno. - Rzucam się jej w ramiona, a ona ściska mnie w mocnym uścisku.

- To nie jest typowa powieść. To sztuka przywieziona ze Romenii z królestwa Atumn. Została przetłumaczona na język wspólny. Nie czytałam jej. Ale ponoć u nich jest bardzo szanowana.

- Ale jak?

- Powiedzmy, że królewscy kupcy tym razem nie jechali tylko po materiały do sukien. - Puszcza do mnie oko, a ja prawie krzyczę z ekscytacji. Przejeżdżam palcem po brązowej okładce, zdobione złotymi wzorkami i już mam ochotę zacząć ją czytać.

- Już mi się podoba.

- Najpierw przeczytaj, a potem dasz mi znać. - Śmieje się. - Wszystkiego najlepszego Loretto. - Całuje mnie w policzek, a ja czuję dziwny spokój. Nagle jest mi tak miło i błogo, że mogłabym zasnąć, właśnie teraz, tak jak stoję. - A teraz opowiedz mi. Co robiłaś wczoraj. - W jej oku pojawia się błysk.

- Opowiem ci jeśli nie skarcisz mnie - mówię niepewnie, a gdy w oczach siostry dostrzegam łagodność, dodaje: - i pozwolisz spocząć na twym łożu. - Nie czekając na zgodę rzucam się nie po królewsku na posłaniu siostry i ziewając, pozwalam, aby powieki mi opadły. Czuję, jak materac się pode mną ugina, a miękki materiał otula ciało. - Widziałaś kiedyś chłopski ślub? - pytam, unosząc leniwie do góry powieki. Na twarzy Eleonory zauważam takie zaciekawienie, jakiego nie widziałam dotychczas.

- Mam nadzieje, że nikt cie nie rozpoznał. Byłaś dyskretna? Tam było tylu ludzi Lore. Nie wszyscy są zwolennikami rodziny królewskiej. Nie możesz...

- Mam ci opowiedzieć, czy nie? - Gdybym nie była tak zmęczona, pewnie rzuciłabym w siostrę poduszką i wyszłabym z pokoju, ale tylko obracam się na drugi bok.

- Opowiedz mi - mówi po dłuższej chwili, a ja to robie. Opisuje jej piękną polanę, panne młodą i łzy wzruszenia. Mówię o zabawie, jedzeniu i okropnym winie. Jednak nie wspominam Gareda, Persywalii, Evy, Trenca, Verony, Rosalii i Marietty. Nie mogę. Ufam Elenorze, ale obiecałam Terencowie, że będę ich chronić, a najbezpieczniejsi będą nie istniejąc. I mówię coś jeszcze, ale już nie pamiętam co, bo zasypiam, wtulona w ramionach siostry.

*

- Czuję się jakoś dziwnie. - Głos mam nieswoi i niepewny. - Ta suknia do mnie nie pasuje. - Spoglądam na błyszczącą biel tkaniny, który na pierwszy rzut oka, ciekawie kontrastuje z moją karnacją. Na idealnie wyciętą talię i dekolt, podkreślający to co powinien. Na długość sukni i zakryte ramiona falbanami, sprawiające, że wyglądam majestatycznie.

- Jeśli mogę wtrącić. - Melania patrzy się na mnie pytająco, a gdy kiwam głową. Na jej twarzy pojawia się niepewny uśmiech. - Wygląda Panienka olśniewająco. - I znowu się patrzę w lustro, marszcząc brwi.

- Może i tak Melanio. Ale nie wyglądam jak ja - mówię w końcu.

- Nie jak panienka Loretta?

- Nie Melanio - wzdycham.

- Ale panienka zaakceptowała projekt tej sukni miesiąc temu, uważając, że pasuje do upodobań panienki, który jest niezmienny od kilku lat.

- Bo to nie upodobania się zmieniły. - Tylko ja. Mam ochotę dodać, ale gryzę się w język. - Nie mogę się tak pokazać Melanio.

- Przeszukać kufry? - Na myśl o wszystkich sukienkach, które wyglądają prawie tak samo, jak ta, krzywię się.

- Nie. Żadna z nich nie będzie pasować. Potrzebuje nowej sukni.

- Najjaśniejsza Pani, krawcowa nie zdąży już nic uszyć. Bal jest za cztery godziny. Nawet, gdyby wszystkie krawcowe z pałacu szyłyby ci Pani, teraz suknie, nie zdążą - mówi, gdy ja przyglądam się w lustrze.

- Zawołaj krawcową Melanio - mówię, chwytając za falbankę przy sukni i z całej siły je odrywam.

- Lepiej. - Uśmiecham się sama do siebie.

- Już biegnę - mówi, kłaniając się.

- Ale nie królewską krawcową. Chcę, żebyś wysłała po nią służbę. Ta, której potrzebuje aktualnie znajduje się w Korvium.

- Ale Pani, jest mało czasu.

- Dlatego się pośpiesz. Przecież nie mogę spóźnić się na własne urodziny.


*

- Wasza wysokość, proszę wybaczyć za to jak wyglądam, ale nie miałam czasu przygotować się na przybycie do waszej wysokości pałacu. - Krawcowa kłania się przede mną kilkukrotnie, zbyt nisko i dziwacznie, jakby nigdy tego nie robiła. - Jakże byłam zdziwiona, gdy u mych drzwi pojawił się strażnik z Pałacu. Proszę mi wybaczyć, jeszcze raz moje nieprzygotowanie - mówi pośpieszenie i piskliwie. Zakrywam się mocniej wachlarzem i odruchowo dotykam turbanu na głowie, z pewnością, że nie ma możliwości mnie rozpoznać.

- Księżniczka nie ma czasu na pogawędki. Proszę wziąć się do pracy - mówi Melania, a ja kiwam głową, na swoje służki, aby podeszły do krawcowej z całym zestawem igieł i nitek. - Tak jak ustaliłyśmy po drodze. Nie masz za wiele czasu. Dlatego zaczynaj - dodaje. Eva patrzy się na mnie i ilustruje czyjąś prace. Na twarzy nie dostrzegam niczego innego poza skupieniem.

- Czego ode mnie oczekujesz Pani? - Eva zwraca się do mnie, a ja kiwnięciem dłoni zalecam Melanii, żeby do mnie podeszła. Szeptam jej do ucha polecenie, widząc jak siostra Gareda próbuje ukryć zdumienie na twarzy.

- Księżniczka Loretta życzy sobie, abyś usunęła wszystkie falbany ze sukni i kilka warstw tiulu. - Melania słucha, co jej mówię do ucha, a gdy kończę znowu zwraca się do krawcowej. - Chcę, abyś rzuciła okiem na suknie i swoim krawieckim okiem ulepszyła tą kreacje, aby była mniej wyniosła - dodaje.

- Jak każesz Pani - kłania się Eva, a ja czuje się dziwnie i nieswojo, widząc jak siostra Gareda, która jeszcze niedawno spożywała ze mną posiłek przy jednym stole teraz kłania mi się i rozmawia ze mną ze trzęsącym głosem. Mam ochotę ją przytulić i przeprosić, za to, że znalazła się w takiej sytuacji. Przez pierwszy moment żałuje, że zmusiłam ją do przybycia do zamku. Ale gdy pod maską przerażenia, dostrzegam zawziętość na twarzy Evy, wiem, że jest to dla niej szansa, wykazania się i że tego nie zmarnuje. Pomimo, że dziewczyna nie ma jeszcze praktyki i nie jest pełnoprawną krawcową, potrzebuje jej teraz bardziej, niż wszystkie mistrzynie igły, które mieszkają w pałacu. Mogłabym pokazać się w tej sukni przed goścmi oraz obiecałam Terencowi, że będę chronić jego rodzinę, ale tylko tak mogę dać szansę Evie na lepszą przyszłość. Myślałam o jej talencie, gdy zrzucałam postrzępiony materiał jej pracy po chłopskim weselu. Dotykałam każdy kwiat z należytą czcią, a gdy dostrzegałam uszkodzenia, krzywiłam się, wyobrażając sobie ile pracy włożyła w nią dziewczyna. Skoro uważała, że nie ma szansy na praktykę w słynnym butiku, to ja jej tą możliwość dam. Co powiem Madam Lablosse, gdy dowie się, że Eva szyła kreacje samej księżniczce Summer.

- A teraz, nie będziemy ci przeszkadzać - mówi służąca, przepuszczając mnie pierwszą przez drzwi.

- Mogłaś być trochę milsza Melanio - mówię, gdy jesteśmy z powrotem w mojej komnacie. Rzucam jej karcące spojrzenie, a na twarzy służki pojawia się dezorientacja, której natomiast ja nie rozumiem.

- Myślałam, że zachowuje się tak jak zazwyczaj. Przepraszam księżniczko. - Kłania się, a ja po raz kolejny dzisiaj czuję się nie na miejscu. Nienawidzę być taka, jaką chce, żebym była mój ojciec i moja siostra. Oni wszyscy inni przecież też są ludźmi, więc dlaczego mamy być dla nich tacy oschli. Nie wyobrażam sobie kazać kłaniać się przede mną Garedowi czy Evie, a pomimo to ona i tak to zrobiła, bo ja do tego zmusiłam.

- Nie. Nie przepraszaj. - Podaje, jej turban z głowy. - Chodź. Musisz mnie uczesać i umalować. Potrafisz warkocze? - pytam po raz pierwszy pokojówkę, która od prawie osiemnastu lat czesze mnie w koka na wszystkie uroczystości.


*

Na samej górze ujarzmionych włosów w ciasnego, grubego warkocza, spoczywa srebrny diadem ze szmaragdami. Szczupłe ciało, pokrywa biała mieniąca się pod wpływem światła tkanina, której tył ciągnie się w nieskończoność. Twarz przyozdobiona jest sztucznie namalowanymi rumieńcami, a oczy podkreślone czarną kredką. Przypominają teraz wzburzone morze, rozszalałe pod wpływem burzy. Usta choć niewielkie, to soczyste i czerwone niczym jabłko rosnące na drzewie we Springer.

- Czy suknia pasuje Pani? - słyszę głos Evy wydobywający się zza parawanu. - Nie ma już tych falban i tiulu. Postanowiłam, że zamiast tego doszyje długi tren, żeby księżniczka wyglądała wyjątkowo.

- Księżniczka jest zadowolona Panno Margot. - Melania zauważa uśmiech i zachwyt na mojej twarzy.

- Szkoda, że nie mogę ujrzeć cię Pani. Aż sama jestem ciekawa efektu końcowego - milknie na chwilę, a ja słyszę tupanie o posadzkę. - Moja siostra byłaby przeszczęśliwa, gdybym mogła opisać jej, jak wygląda prawdziwa księżniczka. Nigdy takiej nie widziała. Ja z resztą też, choć prawie by mi się udało, gdybym nie zachorowała dzień przed paradą we Springer, gdy to królewska rodzina opuściła mury pałacu, by świętować z poddanymi Święto Pokoju. - Słucham to wszystko z zaciekawieniem. Nie chce jej przerywać ani wyganiać. Jeśli miałabym być ze sobą szczera, to jakaś część mnie marzy, żeby została ze mną w tych murach. Mogłabym słuchać jej opowieści, a moja komnata przestała być taka pusta. Jednak, gdy widzę, że Melanii się niecierpliwi, bo już jesteśmy spóźnione, wiem, że nasz czas się już skończył.

- Dziękuje ci Panno Margot - mówię, udając inny głos, który nie brzmi zbyt naturalnie. Kiwam do Melanii głową, że już czas, a ta wyprowadza gościa z pokoju. Słyszę jeszcze, jak woła straż, żeby odprowadzili Evę z zamku.

Gdy wychodzę ze swojego azylu, od razu odgłos uderzeń pantofli o posadzkę się powiela. Moim krokiem podąża nie tylko Melania, ale również pięciu strażników. Idą tak blisko mnie, że mam wrażenie, iż czuję ich oddech na szyi. Robi mi się duszno, ale nie zważam na to. Idę dalej, mijąjac korytarze, które są puste, jeśli nie liczyć strażników. Słyszę dźwięk muzyki i gwarę nasilających się rozmów, gdy zbliżamy się do Sali balowej.

Zatrzymuje się gwałtownie, sprawiając, że jeden strażnik wpada na drugiego. Wdech i wydech. Wdech i wydech.

- Chyba nie dam rady - nieoczekiwanie mówię to głośno. Jednak nikt nie reaguje, udając, że z moich ust nic się nie wydobyło. Muzyka za drzwiami jest wesoła i rytmiczna, a gdy słyszę ją co raz dłużej, oczami wyobraźni widzę tańczących ludzi i to o dziwo mnie nie uspokaja. Nie czuję zewu przygody i chęci zaspokojenia ciekawości. Jestem przerażona, a gdy dopada mnie myśl, żeby uciec i zaszyć się w bibliotece, zamykam oczy i wyobrażam sobie Gareda ze zmierzwionymi włosami. Widzę, jak się uśmiecha. Czuję jego zapach i ciepły dotyk dłoni.

- Może zechciałaby Panienka wrócić do komnaty i napić się kieliszka wina? - Melania wyrywa mnie z fantazji.

- Nie trzeba - odpowiadam i kiwam głową do strażnika przed drzwiami. Jeszcze tylko kilka dni i wrócę do chłopaka o zielonych oczach. I będę wolna. Od tego wszystkiego i od tych cholernych bransolet. Wszystko co dobre jest przede mną. Ta myśl mnie pokrzepia i buduje. - Otwieraj. - Moim oczom ukazuje się duża sala, która nie przypomina brzydkiego, pustego pomieszczenia, jakie dotychczas miałam okazję oglądać. Smutne, ceglane ściany pokryte są teraz czarnymi zasłonami, na których są wyhaftowane promienie słońca. Sufit zazwyczaj osłonięty niezbyt eleganckim szkłem, teraz odsłonięty, daje możliwość ujrzenia wyraźnie gwiazd i księżyca na niebie. Szara posadzka pokryta czarno-złotymi dywanami, a w rogach ścian, wielkie wazony z białymi różami są niczym wisienka na torcie. Ale nie to sprawia, że zapiera mi dech w piersi, a tłum ludzi, który wraz z głośnym zagraniem trąbek, świadczącym o czyimś ważnym przyjściu, zwracający się w moją stronę.

- Księżniczka Loretta Marsylia Vallhaj. Księżniczka królestwa Summer - zapowiada mnie Larnos, sprawiając, że ci co jeszcze nie patrzyli na mnie, bo byli zajęci jedzeniem, rozmową czy piciem, to teraz patrzą. Przez dosłowną chwilę stoję jak słup soli i chyba ma otwartą buzię, ale gdy dostrzegam w oddali mojego ojca, który zmierza w moją stronę, budzę się z amoku. Prostuje plecy, unoszę głowę i do twarzy przyklejam uśmiech. Nie kosztuje mnie to dużo, jestem przyzwyczajona do odgrywania roli. Do robienia czegoś, co się ode mnie wymaga.
- Umiesz zrobić wejście - mruga do mnie Król, a ja kłaniam mu się. Ojciec całuje moją dłoń i wykonuje gest, zapraszający do tańca. Jako, że moja suknia posiada pokaźnej długości tren, po prostu się kołyszemy. - Spóźniałaś się. Na własne przyjęcie - mówi tak cicho, żebym mogła usłyszeć go tylko ja. Pomimo, że w głosie ojca słyszę niezadowolenie, twarz wyraża całkowicie co innego. Dumę i radość. Część osób do nas dołącza i wiruje wokół Króla i księżniczki Summer. Inni stoją i patrzą się z zadumą na nasz taniec.

- Nie byłam w stanie dobrać kolczyków do bransoletek od ciebie. - Uśmiecham się sztucznie, na co ojciec marszczy brwi. Na moment robi zbolałą minę, ale po chwili przybiera maskę zadowolenia. Nie odpowiada, tylko kołysze się ze mną do końca melodii. Gdy muzyk przestaje grać, chcę zejść z parkietu i stanąć, gdzieś na uboczu, żeby móc przestać być w centrum uwagi. Choć na chwilę. Jednak nie udaje mi się to, bo gdy ojciec chyli głowę, zaraz w jego miejscu pojawia się siwy mężczyzna w zielonkawej kamizelce obszytej złotymi zdobieniami. Barwy Spinger. - Henry z rodu Delavey - kłania się, a ja zaraz po nim dygam.

- Loretta Vallhay. Ale to już Pan zapewne wie - mówię żartobliwie, a gdy widzę uznanie na twarzy lorda, pozwalam sobie na delikatny uśmiech.

- Zechcesz ze mną Pani zatańczyć? - pyta, a gdy kiwam głową, ujmuje moje dłonie, sprawiając, że dołączamy do reszty tanecznych par. - Ostatnim razem, gdy tu byłem, byłaś pani jeszcze w brzuchu swej matki. - Syczę, ale nie z radości czy podniecenia a z bólu. Bo lord ze Springer swoją dużą stopą stanął na moich drobnych palcach i najwyraźniej tego nie zauważył.

- Znałeś ją? - pytam gorączkowo, ale nie dostaje odpowiedzi. Na moment tracę z punktu widzenia mojego tancerza. Następuje chwilowa zmiana partnerów. Młody, ledwo sięgający mi do ramienia chłopiec uśmiecha się do mnie, ale ja widząc, jego trzęsącą się dłoń, wiem, że wcale nie jest taki zadowolony na jakiego wygląda. Chcę go jakoś pokrzepić, ale nie zdążam, bo zaraz na jego miejscu pojawia się Lord Henry, który najwidoczniej zapomniał, że go o coś pytałam. W zamian za to, znowu staje mi na stopie. - Znałeś ją lordzie? - próbuje znowu.

- Kogo? - pyta, poprawiając okulary na nosie.

- Matkę moją. - Patrzy się pytająco. - Marsylie Anne Vallhaj lordzie. - Uśmiecham się, starając ukryć zniecierpliwienie.

- Ah tak. Owszem. Wyjątkowa Królowa Matka. Nie tylko dobra i łaskawa, ale też i mądra - mówi, zapominając o moim długim tiulu. Próbuje mnie okręcić, ale zadeptuje tylko biały materiał sukni, sprawiając, że się prawie przewracam. Zaprawdę musimy wyglądać komicznie, przewracając się prawie o siebie.

- Doprawdy? - pytam.

- Doprawdy. - Nie wysila się na nic więcej, a ja nie mam siły ciągnąć go za język, ponieważ staram się ominąć jego stopy, które jakby specjalnie stawiał, żeby mnie zadeptywały. Gdy fagocista z bardem kończy melodię, oddycham z ulgą.

- Jeszcze jeden? - pyta Henry ku mojemu zaskoczeniu.

- Oczywiście, tylko najpierw zaspokoję się jakimś trunkiem. Zaschło mi w gardle - uśmiecham się grzecznie, próbując pohamować grymas na twarzy.

- Ależ oczywiście, ale po tym tańcu. - Nie czeka na moją reakcje, tylko chwyta mnie za dłonie, wracając na parkiet. Muzycy grają, ludzie się bawią, a ja próbuję uniknąć zadeptywania przez mojego tancerza. - Myślisz pani, że Król, twój ojciec będzie również planował Królewską Próbę dla ciebie? A może zgodzi się na tradycyjny ożenek? - wypala nagle, a ja zachłystuję się własną śliną.

- Słucham?

- Za stary jestem już na te obrzędy, a jeszcze za młody, żeby żyć jako wdowiec. Jestem bogaty, mam największe włości we Springer. To moimi łodziami król handluje i towarami z mojego pola. Mam wszystko. Tylko nie pięknej żony.

- Może uda ci się panie zapoznać dzisiaj jakąś uroczą damę w twoim wieku. - Mój głos nie jest już tak miły i słodki jak chwilę temu, a twarz nie wyraża uśmiechu. Henry to zauważa i napina się cały, ściskając przy tym zbyt mocno moją dłoń. Mężczyzna marszczy brwi i patrzy się na mnie gniewnie, układając przy tym usta w cienką linię. Po jego wyrazie twarzy, widzę, że zaraz powie mi coś, czego wolałabym nie usłyszeć. I już otwiera usta, gdy obok nas pojawia się wysoki mężczyzna o rudawych włosach, zielonkawych oczach i jasnej cerze, zdobionej niewielką ilością piegów. Ubrany jest w granatową marynarkę i jeszcze ciemniejszą koszulę, która sprawia, że barwa jego zaczesanych włosów do tyłu, robi się jeszcze żywsza. Na pierwszy rzut oka wygląda jak Gared z tym swoim szerokim uśmiechem, ale im bardziej mu się przyglądam to zauważam, że nos ma zbyt drobny, a usta zbyt pełne.

- Lordzie Delavey to nie sprawiedliwe, że trzymasz tylko dla siebie solenizantkę. Inni też by chcieli mieć zaszczyt z nią zatańczyć. Czy pozwolisz, że teraz ja nacieszę się towarzystwem księżniczki Loretty? - pyta żartobliwie, kłaniając się lekko.

- Jeśli nie ma nic przeciwko - mówi, jakby oczekiwał, że się nie zgodzę.

- Nie mam - odpowiadam zbyt pośpiesznie, żeby mogłoby to uchodzić za grzeczne. Po moich słowach książę Logan, kładzie jedną rękę na moich odsłoniętych plecach, a drugą chwyta za dłoń, na szczęście nie dotykając przypadkowo moich kajdanek, które są ukryte pod długim materiałem. Nie jestem gotowa na dodatkowe turbulencje żołądkowe, już wystarczająco jest mi niedobrze.

- Lord Delavey jest osobliwym człowiekiem - mówi, gdy mój poprzedni tancerz znika w tłumie. Kładę dłoń na ramieniu księcia, starając się zapomnieć o grymasie twarzy Henrego. - Ale jest też bardzo szanowany i nie stroni od konfliktów - dodaje, przechylając mnie gwałtownie do tyłu. Zapiera mi tchu w piersi.

- Czy to groźba Panie?

- Ostrzeżenie. - I pół obrót.

- Nie trzeba mnie ostrzegać. Jak zapewne żeś zauważył panie, radziłam sobie całkiem nieźle. - Książę unosi brew do góry. - Nie musi mi pan wierzyć - mówię po chwili, a na jego twarzy pojawia się zaskoczenie. Nie wiem, czy dlatego, że dobrze zinterpretowałam mimikę jego twarzy, czy zdążył już zauważyć, że nie jestem taka przyjazna na jaką wyglądam. - W każdym razie powinnam podziękować za uratowanie moich stóp - dodaje żartobliwie, chcąc rozluźnić nieco atmosferę.

- Do usług. - Wykonuje zabawny gest imitujący ukłon. - Nie chce zabrzmieć zbyt nachalnie, ale musze ci powiedzieć, że wyglądasz dziś olśniewająco - mówiąc to, pochyla się w moją stronę, sprawiając, że ciepły powiew wiatru ląduje na moim policzku. Jestem tak zaskoczona jego słowami, że zamieram na moment, zapominając, że tańczymy.

- Nie brzmisz. To miłe.

- Wyglądasz nieco inaczej niż ostatnio, gdy się widzieliśmy. - Uśmiecha się szeroko, nie zapominając o tym, żeby wykonywać kroki tańca, żeby mnie prowadzić i przy okazji nie nadepnąć mi na stopy. Tak niewiele trzeba do szczęścia. - Ile to już lat?

- Sześć - mówię bez zawahania.

- Ostatnio, gdy się widzieliśmy byłem niski i szczerbaty.

- A ja wyglądałam niezbyt korzystnie z rozszalałymi włosami na głowie, trudnymi do opanowania.

- Ja inaczej to zapamiętałem. - Patrzę się na niego zdziwiona. - Wyglądałaś uroczo z tymi małymi warkoczami, które ci plotły niańki. - Nieoczekiwanie i niezrozumiale rumieniec pojawia mi się na twarzy.
- Nieładnie jest kłamać panie Carole.


- Gdzież bym śmiał. - Zarzeka się. - Nie wierzy mi Pani? - dodaje, widząc wyraz mojej twarzy. Jestem ciekawa czy również zauważył rumieńce. Mam nadzieje, że jest mniej spostrzegawczy niż na jakiego wygląda. - Gdyby mi się wtedy Pani nie podobała, nie zamknąłbym się z Panią we spiżarni sam na sam. - Szpeta do mojego ucha, a ja drgam, czując jego oddech na skórze. - Ależ nas wtedy zlano. Po dzień dzisiejszy mam bliznę. - Jego głos nie traci wesołości, a ja nie potrafię opanować zdenerwowania. - Nie będę księżniczkę dłużej zatrzymywał. Widzę, że jest długa kolejka do tańca. - Puszcza moje dłonie i kłania się. - Jednak, gdyby była potrzeba ratunku, proszę spojrzeć się na mnie z przerażeniem w oczach - mówi z poważnym wyrazem twarzy, natomiast jego oczy są wyraźnie rozbawione. - O właśnie. Tak jak teraz - dodaje. - Księżniczko - kłania się, puszczając powolnie moją dłoń.

- Książę - kłaniam się tylko, bo nie wiem, co innego mogłabym powiedzieć. A gdy mnie opuszcza, żeby przyłączyć się do innych lordów na pogawędkę, długo nie zostaje sama. Zaraz po nim podchodzi lord Bevenury, najmniej zadbanej części Summer. Jednak on nie wygląda nędznie, a wręcz przeciwnie. Jego duży brzuch i złote łańcuchy na szyi pokaźnej wielkości, świadczą o tym, że ma się całkiem nieźle. Zgadzam się jeszcze na sześć innych tańców z lordami, których nie znam. Przedstawiają mi się, ale ja po chwili zapominam ich imiona. Dopiero przy trzecim tańcu zauważam, że Logan mi się przygląda, udając, iż tego nie robi. Przy siódmym lordzie, obiecuje mu, że zatańczymy później, ponieważ nie mam już siły, a nogi już mi odpadają.

- Z iloma tańczyłaś? - Eleonora pada na krześle obok mnie. Wygląda dziś tak pięknie, że pewnie nie jednego mężczyznę na tej sali zwaliła dziś z nóg. Gdybym jej nie znała i nie wiedziała, że może przypominać boginie, sama bym pewnie oniemiała teraz z zachwytu. Jej zawsze czujne i uśmiechnięte oczy umalowane są złotą kredką, pasującą do sukni o tej samej barwie. Choć krój jej jest mi znajomy, bo siostra zawsze decyduje się na ten sam lub podobny, to tym razem w barwie promieni słońca wygląda nadzwyczajnie.

- Ośmioma - wzdycham, chwytając kieliszek wina od służącego z pełną tacą trunków. Pije łapczywie, ale gdy widzę karcące spojrzenie siostry, opamiętuje się.

- Ja z pięcioma. Ale tylko dlatego, że lord Delavey uparł się na kilka tańców - mówi, a ja patrzę się na nią współczującą, próbując opanować śmiech.

- Widzę, że cie to bawi, siostro. - Patrzy się na mnie gniewnie. - Ale to nie mój być może przyszły mąż - mówi rozbawiona.

- O czym ty mówisz? - Upuszczam prawie kieliszek na złoty obrus.

- Słyszałam, jak lord rozmawiał z ojcem o możliwość ożenku z tobą. - Zimny dreszcz przeszywa całe moje ciało.

- I co ojciec na to?

- Wysłuchał go grzecznie, a gdy odszedł wymienili z Norą krzywe spojrzenia, które mówiły same za siebie. - Oddycham z ulgą.

- Byłam dla niego niemiła, a on poszedł do ojca, prosić o moją rękę? - prycham nieelegancko.

- Może lubi takie zadziorne. - Naśmiewa się Eleonora, a ja piorunuję ją wzrokiem.

- Bardzo cieszę się, że cię to bawi. Ale przypominam ci, że to nie ja niedługo wyjdę za mąż za obcego mężczyznę - mówię, sprawiając, że uśmiech z twarzy siostry znika. Od razu tego żałuje.

- Wyglądacie przepięknie dziewczęta. - Nora staje obok naszych krzeseł, patrząc się z dumą na wybór naszych kreacji. Sama zdecydowała się na czarną, koronkową suknię, ze szerokim dołem, zdobionym diamentami. Na dłonie założyła rękawiczki o gładkim materiale, a zbyt duży dekolt udekorowała diamentowym naszyjnikiem. Natomiast sztywno upiętego koka przyozdobiła koroną, która musiała ważyć bardzo dużo, przez wszystkie klejnoty na niej umiejscowione.

- Dziękujemy, ty również wyglądasz zjawiskowo. - Eleonora uśmiecha się serdecznie do macochy, pozwalając by chwyciła ją za jedną dłoń. Gdy zmierza w kierunku mojej, odruchowo ją cofam. Nie wiem, dlaczego. Na twarzy Nory nie dostrzegam, czy ją tym uraziłam. Kobieta cały czas się uśmiecha.

- Mam nadzieje, że wszystko ci się podoba Loretto. - Serdeczność jej głos, sprawia, że zaczynam odczuwać poczucie winy. Nora się napracowała, żeby to wszystko dla mnie urządzić, a ja gdybym mogła, uciekłabym i schowałabym się w bibliotece.

- Ależ oczywiście. Jest idealnie - mówię, kątem oka rejestrując dekoracje na sali. Dopiero teraz zauważam obrazy na ścianach, które musiały zostać namalowane specjalnie na dzisiejszą okazje. Każdy z nich przedstawia to samo, ale w inny sposób: słońce w mroku.

- Wybawcie się dzisiaj, bo od jutra zrobi się nieco...gorączkowo, że tak to ujmę. - Macocha poważnieje, a ja wraz z Eleonorą wymieniamy się napiętymi spojrzeniami. - Pokojówki przekażą wam przed śniadaniem harmonogram dnia. Z samego rano zjadą się wszyscy kandydaci do Królewskiej Próby wraz z rodzinami - milknie na chwilę, wyglądając na zamyśloną. - Jednak dziś nie myślmy już o tym. Powinniśmy świętować osiemnaste urodziny naszej kochanej Loretty. - Nieoczekiwanie całuje mnie w czoło, a ja prawie podskakuje na krześle. Gdy dochodzę do siebie, staram się zapanować nad zaskoczonym wyrazem twarzy. Grzecznie kłaniamy się sobie nawzajem, gdy Nora odchodzi do grupy wyraźnie rozbawionych kobiet. Jednak, gdy staje obok nich, one idąc za przykładem jej matki, nagle milkną, a twarze robią się nazbyt surowe, jak na wesołą uroczystość.

- Nie lubię jej - mówię, mierząc wzrokiem Rosalie Carole.

- Kogo? - Eleonora zakrywa dłonią pełną buzie ciastka.

- Matki Nory.

- Dlaczego?

- Nie wiem. Nie wygląda na kogoś miłego. - Wzrok siostry również ląduje na królowej Springer. - Widzisz, jak się przy niej garbi, a twarzy przybiera niepewny wyraz? - Unoszę brew do góry, starając się, aby mój głos przypominał szept.
- Kiedyś też myślałyśmy, że Nora jest niemiła. A jest uosobieniem słodkości. Może takich ich już urok?

- Przestań. Na Norę spojrzysz i masz ochotę zacząć ją tulić, jak małego tygryska. Natomiast Rosalia. - Gdy patrzę się na nią przeszywa mnie zimny dreszcz, bo kobieta już nie wygląda tak, jak przed chwilą. Uśmiecha się szeroko, a jej twarz nabiera tyle uroku, że nie przypomina tej kobiety sprzed kilku minut.

- Czemu ty wszędzie widzisz jakieś spiski i niedogodności, Lore? - Eleonora marszczy brwi.

- Bo nie jestem naiwna - odpowiadam ostro, machając siostrze przed nosem kajdankami. - Myślisz, że możesz komuś ufać, a tu się okazuje, że nie. - Mam na myśli ojca, ale siostra chyba bierze to do siebie, bo jej twarzy przybiera ostry wygląd.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale bardzo chciałbym z tobą zatańczyć księżniczko. - Obok nas pojawia się mój zbawca, który uratował mnie już dzisiejszego wieczoru. Już mam wstać, żeby ująć jego dłoń, gdy zwraca się w kierunku mojej siostry. - Księżniczko Eleonoro, czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt? - Kłania się, trzymając jedną dłoń na plecach, a drugą po chwili wyciąga w stronę następczyni tronu. Siostra rzuca mi przelotne spojrzenie i ujmuje dłoń księcia Springer.

- Ależ oczywiście. Koniecznie musisz mi opowiedzieć, jak minęła wam podróż Panie. Słyszałam od mego ojca, że mieliście małe komplikacje. - Eleonora zawsze wie co powiedzieć. Jak się zachować i jakich słów użyć, żeby owładnąć sobą swojego towarzysza. Delikatny uśmiech, lekkie muśnięcia ciała i niezbyt głośny, melodyjny i przyjemny dla ucha głos. To wszystko sprawiało, że towarzysze Eleny byli jak pod jej zaklęciem.

Logan i Eleonora wirują na parkiecie. Są tak zgranym duetem, że wszyscy wkoło ustępują im miejsca, aż w końcu zostają tylko oni. Ci co tańczyli przed chwilą, teraz podziwiają ich z zachwytem. Oboje wyglądają jakby rozumieli się bez słów. Gdy ona wykonuje jakiś spontaniczny gest, on chwilę później już przy niej jest, żeby ją objąć lub wykonać obrót. Gdy tak na nich patrzę chyba już wieczność, nagle robię się strasznie zmęczona i rozgoryczona. Dostrzegam, że część towarzystwa już się zebrała do komnat lub swoich domostw, a ci co zostali są już bardzo pijani. Dostrzegam okazje do ucieczki.

- Księżniczko - jednym chórem wita mnie Luisa, Magnolia i Rebeca. Staram się nie spojrzeć na nich krzywo i kiwam głową na powitanie, jednak nic nie mówię.

- Przepiękna i taka nieoczywista kreacja. Może zdradzisz nam, kto ci ją szył? - Głos Magnoli przybiera dziwny cukierkowy ton, aż zachciewa mi się wymiotować.

- Nie znacie tej krawcowej? Przecież to Eva z Korvium. Córka zacnego kowala Trenca. Z tego co wiem, to ma praktykę u Madam Lobossom, tej właścicielki butiku. - Uśmiecham się zbyt szeroko, żebym mogło uchodzić to za naturalny uśmiech.

- Oczywiście, że znamy - odpowiada Rebeca. - Sama kupuje suknie od niej - dodaje, a ja powstrzymuje się przed przewróceniem oczami.

- A ja się nawet z nią przyjaźnie - dodaje Luisa. Magnolia patrzy się na nie dziwnym spojrzeniem, jakby była zirytowana ich zachowaniem. Może też widzi, że kłamią nieudolnie.

- Doprawdy? - Unoszę brew do góry, na co dziewczęta machają głowami.

- Będziemy musiały się kiedyś razem wybrać do tego butiku - mówi miło Magnolia i chwyta za łokcie dziewczęta. - A teraz wybacz księżniczko, pójdziemy poszukać czegoś do picia, czegoś co nie jest winem ani rumem. - Ciągnie dziewczyny ze sobą, a ja w spokoju opadam na krzesło.

Zamykam oczy, wsłuchując się w instrumenty. Odprężam się, dzięki dźwięcznej melodii lutni i fileta. Po chwili do muzyki dochodzi męski śpiew. Pozwalam sobie odpłynąć wraz ze słowami pieśni o pięknej miłości księżniczki i księcia, gdy głośne skrzypnięcie odrywa mnie z transu. Gdy otwieram oczy, widzę, przyglądającego mi się króla. Ma rozpięte mankiety i guziki pod szyją. Włosy roztargane, a oczy dziwnie szkliste.

- Moja kochana córeczka. Wiesz, że jestem z ciebie dumny prawda? - Chcąc napić się, przechyla za mocno kieliszek i wylewa na siebie sporą zawartość wina. Widząc to służący, próbuje go osuszyć, ale król macha na niego ręką, że ma odejść, nie zwracając uwagi, że jego biały materiał staje się czerwony. Plama jest tak soczysta, że na pierwszy rzut oka przypomina krew.

- A z jakiej to okazji?

- Bo jesteś mądrą i dzielną damą - mówi, a ja czuję taką radość, że mam ochotę rzucić się ojcu na szyje. - Znajdziesz równego sobie męża i będziecie razem rządzisz Summer. - Chwyta mnie zbyt mocno za dłoń, przy okazji ściskając kajdanki. Próbuję pohamować mdłości i wmówić sobie, że wcale nie robi się tutaj okropnie duszno. Chcę wyswobodzić dłonie, ale Seweryn Valhaj trzyma mnie tak mocno, że jakikolwiek ruch przyprawia o zawrót głowy. Nie rozumiem, o co mu chodzi, dlatego patrzę się na niego pytającym wzrokiem, starając się nie paść na stół z powodu problemów z oddychaniem. - Eleonoro - bełkocze coś jeszcze, ale ja nie wyłapuje żadnego słowa z jego paplaniny. Nie rozumiem, jak można mnie pomylić z siostrą, w końcu w ogóle nie jesteśmy do siebie podobne. Ja mam jasne oczy i w porównaniu do niej białą niczym chmury na niebie karnacje. Ona jest wyższa ode mnie o głowę i nosi pokaźne kreacje, natomiast ja częściej stawiam na stonowane kroje i kolory.

- To miłe, co mówisz, ale musze już iść. - Nie chcę wyprowadzać go z błędu. Jest tak pijany, że zapewne by nie zrozumiał, co chcę mu przekazać. - Lore mnie woła. Chyba potrzebuje mojej pomocy. - Uwalniam uścisk, czując przypływ powietrza do płuc. Jego zamglony wzrok robi się nagle trzeźwy i obecny, jakby nagle wino opuściło jego ciało.

- Lore. Biedna mała Lore - zawodzi, a ja zatrzymuje się. - Nie wiem, jak mam jej pomóc Eleonoro. Ona jest taka pokrzywdzona przez los Bogowie nas ukarali za nasze grzechy. - Jego wzrok utkwiony jest gdzieś w dalekim punkcie, gdzie nie dostrzegam nic oprócz tłumu bawiących się ludzi. Nagle dociera do mnie, że właśnie mam okazje dowiedzieć się czegoś.

- Jakie grzechy?

- Wszystkie. Eleonoro, nie mówiłem ci tego, ale wysłałem ludzi po rozwiązanie tej katastrofy. Mieli znaleźć odpowiedzi. Zabroniłem im wracać z niczym. I tak się stało. Nie wracali przez kilka tygodni. Aż pewnego dnia wrócił jeden. - Moje serce zamiera tylko po to, żeby zaraz zacząć bić szybciej.

- Przywiózł wieści? Jak możemy pomóc Lore? - Mam ochotę potrząsnąć nim, żeby otrzeźwiał, gdy jego głowa opada na stół. - Ojcze - mówię, szturchając go, a gdy to nie przynosi skutku, rozglądam się i oblewam go niewielką zawartością wody. Unosi głowę zdekoncentrowany i przeciera twarz rękawem koszuli. - Jakie wieści przywiózł twój posłaniec? - Król patrzy się na mnie pytająco i upija łyk wina. - Jak możemy pomóc Lore? - ponawiam pytanie.

- Jedynym sposobem jest zabranie jej mocy na zawsze. - To ostatnie co słyszę, bo później w mojej głowie zapanowuje chaos. Chwytam się za szyję, próbuje znaleźć to coś, co mnie tak dusi, a gdy nic nie znajduje, biegnę, słysząc za sobą kroki strażników. Krzyczą coś za mną, ale ja się nie zatrzymuje. Łzy skapują mi po policzkach, gdy przyśpieszam. Padam dopiero na ziemie, gdy jestem na zewnątrz, a zimny deszcz okrywa całe moje ciało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro