Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VI


Biorę głęboki wdech, a gdy odliczę do trzech wypuszczam powietrze. Skupiam się oddychaniu, myślę o swoich splecionych dłoniach na kolanach i rozluźnionym karku. Staram się nie słyszeć hałasującej muchy, kaszlu z sąsiedniej komnaty i dźwięku poruszającej się zbroi strażnika zza drzwi. I gdy ponownie udaje mi się wyciszyć umysł, owad siada mi na nosie, a ja odganiam go zniecierpliwiona, psując pozycje ciała, która miała wprowadzić mnie w odprężenie.

– To bez sensu – mówię wyraźnie zniecierpliwiona, próbując dostrzec muchę. – Ćwiczymy to już od pół roku, a ja nadal nie potrafię skupić się na sobie na dłużej niż kilka minut, gdy coś mi przeszkadza, więc jak ma to wszystko pomóc w momencie, gdy przestanę nad sobą panować? – W końcu dostrzegam owada, który przysiadł na zasłonie. Powoli i bez pośpiechu wypuszczam mrok, nie wzbudzając podejrzeń u muchy. I gdy jest wystarczająco blisko, dusze ją ciemnością, aż opada na ziemie i już się nie podnosi. Wracam wzrokiem do mojego nauczyciela, który pomimo swojego niezadowolenia, nie karci mnie spojrzeniem. – Wybacz mi drogi mistrzu Yeremi, ale zaczynam wątpić w twoje nauki. Nie tracimy czasami czasu? – pytam, a on ze stoickim spokojem podchodzi do kadzidła i zapala go od świecy, uwalniając przy tym łagodną mieszankę kwiatową.

– Ile potrzeba czasu, żeby zakwitła Strelicja? – zadziwia mnie pytaniem.

– Nie wiem.

– Gdy już urośnie, czasami wystarczy kilka miesięcy, jednak w nieodpowiednich rękach i warunkach hodowania potrzeba lata, a bywa i tak, że nigdy nie rosną jej kwiaty.

– Chcesz mi powiedzieć, że istnieje szansa, że naprawdę marnujemy tu czas i nigdy nie będę w stanie potrafić zapanować nad emocjami?

– Chcę ci powiedzieć moja droga Lore, że potrzebujesz czasu – mówi i siada naprzeciwko mnie krzyżując nogi. Zaleca bym zrobiła to samo, a gdy siedzimy już swobodnie, wierci we mnie spojrzeniem swoich brązowych oczu.

– Wyobraź sobie swoje szczęśliwe miejsce – mówi to samo, co za każdym razem. Jednak teraz nie myślę o bibliotece ani swojej komnacie. Nie wyobrażam sobie straganu ani rzeki. W ogóle nie przychodzi mi do głowy obraz żadnego miejsca. Widzę Gareda. – A teraz wypuść mrok. – Robię co mi każe, przy okazji unosząc zamknięte powieki. – Co czujesz? – pyta z głosem pełnym nadziei, że tym razem będzie inaczej.
– Kontrolę – mówię, nie mogąc uwierzyć, że w końcu ciemność w pełni jest w moim władaniu.

*

Nie brałam nigdy udziału w egzekucjach. Nie chciałam nigdy o nich słuchać, ani wiedzieć, że się odbywają. Przerastało mnie to.

Wysłannik mojego ojca, jego zastępca, wygłaszał mowę egzekucyjną i czytał orędzie przez niego napisaną. My nigdy nie pojawialiśmy się na takich zebraniach, pomimo, że egzekucje nie były niczym nowym we Sewilli. Stosowane były w sytuacjach ostatecznych, gdy więzienie, kara pieniężna czy tortury bywały zbyt słabymi konsekwencjami za uczynki.

– Nie wystarczyła kara pieniężna? – pytam, ale gdy przypominam sobie kamień, który wylądował prawie na mojej twarzy, przeszywa mnie zimny dreszcz.

– To dla przykładu Lore. Król chce pokazać swoją władze i to, jakie konsekwencje są, gdy podnosisz rękę na niego i jego rodzinę. Musi ukazać swoją siłę, aby móc utrzymać koronę i kraj w bezpieczeństwie. – Siostra rozsiada się wygodnie na moim łóżku i gładzi delikatny materiał narzuty. – Ukarani śmiercią zostaną tylko ci z Placu Zebrań Ludowych w Sewilli, z innych miast, w których odbyły się zamieszki, zostaną skazani na baty – mówi spokojnie, jakby to było nic. Ale to nie jest n i c. Ludzie po raz kolejny zrobili rozróbę. Zniszczyli budynek świątynny w Herakion, szkołe w Larynos i Plac Zebrań w Martonos.

– I żeby udowodnić, że jest takim konsekwentnym i potężnym królem, to musi wybrać mniejsze zło, a tym mniejszym złem jesteśmy my, jego rodzina.– Mój głos jest głośny, prawie krzyczący i ostry jak brzytwa, gdy przypominam sobie rozmowę z ojcem. Dopiero teraz zaczynam rozumieć cel jego wypowiedzi. Napinam się cała, gdy zauważam, że czarny dym pełza po ziemi. Biorę wdech i wydech, uspokajając się, a mrok znika. – I my musimy przy tym być. Po co? – pytam, ale tym razem błagalnie, jakby Eleonora mogła mnie ocalić przed braniem w tym udziału. Jej twarz przybiera wyraz zmartwionej i zatroskanej, a dłonie mocno ma ściśnięte na narzutce, aż knykcie jej bieleją. Otwiera usta, ale nic nie mówi i zaciska je ponownie. Wstaje, podchodząc do mnie. Przybiera maskę przyszłej królowej królestwa Summer.

– Dlatego, że jesteśmy córkami Seweryna Vallhaj. Córkami pustyni i słońca. Córkami światła i mroku. Jesteśmy księżniczkami i matkami ludu Summer. Żyjemy po to, żeby im służyć. I właśnie teraz dostałyśmy wezwane do służby. Do tego, żeby zapanować nad chaosem, bo jeśli on się wymknie, to wrócą czasy mroku i zagłady. Czasy śmierci.– Drżę z przerażenia, a Eleonora bez zawahania podchodzi do drzwi i chwyta pewnie za klamkę. – Egzekucja odbędzie się w południe za siedem dni. – Rzuca mi ostatnie spojrzenie pełne złości. – Musisz tam być księżniczko Loretto Anno Valhaj. – Kończy i znika za drzwiami.

*

– Lore – zdziwiony głos Gareda rozchodzi się po głośnym targu. Naciągam na głowę mocniej kaptur i poprawiam chustę na twarzy. Skoro on mnie rozpoznał przez mój marny kamuflaż, to może zrobić to każdy. Skupiam się na mroku, który w sobie noszę i wypuszczam go odrobinę. – Łuk jeszcze nie gotowy. Musisz mi dać jeden dzień. – Wychodzi zza lady straganu, stając blisko mnie. A ja wiem, że broń nie została wykonana, w końcu minęły dopiero dwa dni od naszego spotkania.

– Nie spodziewałam się tu ciebie. Myślałam, że nie bywasz na rynku, że tego nie lubisz, że to dla ciebie kara – mówię, uśmiechając się, ale on tego nie zauważa, bo mam zasłoniętą dolną część twarzy. – Czyżbyś coś zbroił? – Moja brew wędruje do góry, a Gared wyszczerza zęby.

– Tym razem byłem grzeczny. – Z jego twarzy nie schodzi mój ulubiony uśmiech. Szczery, rozbawiony i pełen radości. Zauważyłam, że owych uśmiechów Gared ma kilka.

– Mam coś dla ciebie. – Wyciągam spod płaszcza małe zawiniątko. Mężczyzna jeszcze nigdy nie wyglądał na tak zszokowanego. Chwyta materiał z lnu i powoli go odwija, uważając, żeby nie uszkodzić pakunku. Mam wrażenie, że przez pierwszy moment napawa się dotykiem samego materiał, a nie bardzo interesuje go to, co znajduje się w środku. W końcu, gdy udaje mu się rozpakować, wydaję się być zdezorientowany dosłownie przez pierwszą sekundę, a potem się śmieje.

– Nie przypalony – mówię żartobliwym tonem, widząc rozbawienie na twarzy zielonookiego.

– Ukradłaś?

– A jeśli tak, to co? Nie zjesz go? – pytam. – Bo jeśli nie chcesz, mogę iść nakarmić konia – dodaje, gdy nie dostaje odpowiedzi. Mężczyzna przewraca oczami, widząc upór na mojej twarzy i odrywa kawałek chleba. Kiwam głową, że nie chcę, a on nie nalega tak jak ostatnio, żeby go wzięła, tylko oblizuje wargi i zatapia się w nim, jakby długo nie jadł pieczywa.

– Miałaś nadzieję, że dziś będę – mówi nagle.

– Mówiłam, że to dla konia. Przecież nie przyjechałam tu specjalnie, żeby spłacić dług. – Widzę, że mi nie wierzy, ale nie kontynuuje dalej tego tematu. Sama nie dowierzam, że przyjechałam tutaj tylko po to, żeby coś kupić i pooglądać, ale i tak wmawiam sobie, że to są moje pobudki pojawienia się na rynku w Sewilli.

– Zamykam stragan za kwadrans, masz ochotę na mały spacer? – Odwraca się do mnie plecami, gdy wraca za ladę, a ja odruchowo waham się przez moment. Patrzę się na słońce i widzę, że mam jeszcze dużo czasu. No i chyba po to tu się pojawiłam.

– Poczekam przy wodopoju.

*

Na Gareda nie musze czekać długo, bo dwa kwadranse później zauważam go, jak mija stoisko z pieczywem Panama i zamyka na moment oczy, delektując się zapachem świeżego chleba.

– Mogę? – Podaje mi swoje ramie, a ja niepewnie je obejmuje, okalając nas smużką mroku, którego nie zauważa. Dostrzegam, że mężczyzna ma już czystą twarz i dłonie. Smoła z dłoni zniknęła, pozostawiając po sobie pod paznokciami czarną barwę.

Gared prowadzi mnie wzdłuż głównej ścieżki, po czym skręca w lewo, a potem w prawo.

– Nie boisz się, że ktoś ci ukradnie twoje narzędzia?

– Poprosiłem ze sąsiedniego straganu, żeby mi przypilnowali towar, oczywiście za drobną opłatą. Rover jest uczciwym mężczyzną, wierzę, że wszystko jest bezpieczne.

– Jesteś bardzo ufny – oznajmiam, a on prawie prycha. Zatrzymuje się, widząc jego reakcje.

– Mówisz to, jakby to była wada.

– Bo jest. Nie wolno ufać nikomu.

– Idziesz właśnie sama z obcym mężczyzną na pustkowie. – Patrzy się na mnie, a jego głos przesiąknięty jest ironią. – Równie dobrze, mogę być bandytą lub mordercą.

– A jakie jest prawdopodobieństwo, że dwóch morderców spotka się na jednej polanie? – odpowiadam niskim i mrocznym głosem.

– Jesteś niemożliwa. – Macha głową i chwyta mnie z powrotem pod pachę, ciągnąc w stronę bogato zdobionej polany, żółtawo-zieloną trawą oraz małymi kwiatkami.

Milcząc siadamy niedaleko siebie. Patrzę, jak zachodzi słońce, malując niebo pomarańczowymi barwami. Dostrzegam, że Gared również zachwyca się panoramą przed naszymi oczyma.

Gdy zamykam oczy, z oddali słyszę rozmowy ludzi, zamykające się stragany, a między tym szmerem dociera do mnie ćwierk ptaków, które przygotowują się do nocnego życia. Do nozdrzy dolatuje mi zapach mięty i piżma Gareda wymieszany z morską bryzą, dochodzącą z rzeki. Jest miło i przyjemnie, gdy ostatnie promienie słońca ogrzewa naszą skórę. Staram się zapomnieć o tym kim jestem i co mnie czeka w przyszłości. Wyobrażam sobie, że mam na imię Lore, po prostu Lore, która nie jest księżniczką, a zwykłą dziewczyną. Nie ma przeszłości i przyszłości, jest tu i teraz. Zwyczajna dziewczyna, ze zwyczajnym chłopakiem i pole. Ciągnące się aż za horyzont pole.

– Jak to jest musieć cały czas się chować? – Słyszę nagle. I po miłym beztroskim klimacie, który potrwał stanowczo za krótko.

– Nie ukrywam się – mówię, zaciskając pięści, na co on marszczy czoło. Mam ochotę zapytać, dlaczego musiał to wszystko zepsuć. Zniszczyć nasze tu i teraz.

– Och przestań, Lore. Może i jestem synem kowala, ale nie jestem głupi i ślepy – urywa, patrząc mi się prosto w oczy. Nigdy dotąd nie czułam się tak bezbronnie jak teraz. – Zachowujesz się, jakby stale cię ktoś ścigał. Pojawiasz się i nagle znikasz – milknie na moment, badając moją reakcje, a ja wyczuwając zagrożenie, zbieram w sobie pokłady mroku, aby mógł w odpowiednim momencie mnie uratować. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak bardzo chciał być niewidoczny dla innych, a jednocześnie tak bardzo rzucał się w oczy. – Nie wiem, co mam odpowiedzieć, więc milczę, dając mu swobodę, żeby mówił dalej. – Czy jesteś w niebezpieczeństwie? – Ścisza nagle głos, w którym pojawia się troska i nutka przerażenia. Nachyla się w moją stronę, aby móc mówić jeszcze ciszej. – Ktoś cie szuka? – pyta bardzo poważnie, a ja powstrzymuje się, żeby nie parsknąć ironicznym śmiechem. Jakby nie patrzeć chłopak ma rację. Gdyby wyszło, że zbuntowana księżniczka z rodu Vallhaj błąka się po straganach z obcym mężczyzną sam na sam, wybuchłby ogromny skandal. Konsekwencje mogły być druzgocące. Zszargałabym dobre imię rodziny, zawiodła ojca, Eleonorę...i już nigdy nie opuściłabym pałacu. – Kim jesteś Lore? Skąd pochodzisz i dlaczego nie mogę zobaczyć twojej twarz? – Błagalny ton głosu mógłby zwalić mnie z nóg, gdybym teraz nie siedziała. Przymykam oczy i zaciskam wargi wściekła po raz kolejny w życiu, że jestem córką mojego ojca. Tak bardzo chcę powiedzieć mu prawdę. Pokazać kim jestem i przestać czuć się tak samotnie.

– Gared – mówię powoli jego imię kosztując każdą spółgłoskę i samogłoskę. Twarde spojrzenie zielonookiego mięknie. – Jeśli teraz ci odpowiem na jakiekolwiek z pytań, to już nigdy nie będziemy mogli się spotkać – mówię ostro, tonem prawdziwej księżniczki, którego tak często używała Eleonora. – Moja noga już nigdy tutaj nie postanie. – Przeszywa mnie zimny dreszcz, gdy uświadamiam sobie, co powiedziałam i jak bardzo te słowa miały rację bytu. Milknę na chwilę, widząc zmieszanie na twarzy zielonookiego. Daje mu chwilę, żeby przemyślał moje słowa. – Zastanów się, czy odpowiedzi są ważniejsze niż moje towarzystwo. – Marzę, żeby dokonał dobrej decyzji. W końcu mogę spędzać czas z kimś, kto nie jest moim nauczycielem czy siostrą, która i tak nie ma za wiele czasu. Nie chcę tego stracić.

– Chcę cie poznać – mówi w końcu, a ja dostrzegam jak jego zaciśnięta pięść się rozluźnia równocześnie z mięśniami mojego ciała. Wypuszczam powietrze i się uśmiecham.

– I nadal możesz, tylko musisz zadawać bezpieczne pytania i być gotowy na to, że nie zawsze będę mogła odpowiedzieć na wszystkie. – Milknie na moment, przesiadając się naprzeciwko mnie. Teraz mogę bez skrępowania patrzeć mu się prosto w twarz.

– Hmm... Czym się interesujesz? Oprócz obstrzeliwaniem tyłków z łuku? – Wraca lekki ton, a ja opieram się na łokcie i patrzę w niebo, na którym pojawiają się pierwsze gwiazdy. – Czy to bezpiecznie pytanie? – Szepta mi do ucha, a ja zaskoczona prawie podskakuje. Na ciele pojawiają mi się ciarki, które przez jego bliskość nie znikają przez najbliższy czas.

I tak opowiadam mu o swoich ulubionych książkach, o wyścigach konnych i strzelaniu z łuku. Poznaje moje ukochane przez żołądek i serce potrawy i trunki. Staram się nie brzmieć jak bogaczka, ale gdy za każdym razem powiem za dużo, milknę, wiedząc, że on zapewne nigdy nie kosztował polędwicy jeleniej czy truskawek w czekoladzie. Widzę, jak marszczy brwi i próbuje odpowiedzieć sam sobie na pytania, na które nie dostał ode mnie odpowiedzi.

Staram się mówić tylko o sobie, nie schodzić na tematy mojej rodziny. Gared nie przerywa mi, tylko słucha, zachęcając bym mówiła dalej, a gdy mija już prawie wieczność na moich opowieściach, on mówi o swojej pasji, którą jest jego praca. Gdy skończył pięć lat tata zabrał go pierwszy raz do kuźni, gdzie wykonał swoje pierwsze narzędzie, nie przypominające niczego konkretnego kształtem. Ojciec był tak dumny z jego rzeźby, że postawił ją na komodzie w chacie, gdzie stała po dzień dzisiejszy. Dowiaduje się, że tego lata skończył siedemnaście lat, a więc jest młodsze ode mnie o rok. Czasami wygląda na swój wiek, ale przez większość czasu dużo poważniej, a zwłaszcza, gdy się skupia. Jednak, gdy się uśmiecha tym swoim łobuzerskim uśmiechem, jestem w stanie stwierdzić, że jeszcze daleko mu do swoich lat. Poznaje imiona jego trzech młodszych sióstr. Najstarsza to Eva, młodsza Rosalia, a Verona ma zaledwie, jak on to nazwał, pięć wiosen. Wszystkie chodzą do szkoły i osiągając dobre wyniki. To ostatnie mówi z dumą. Opowiada o swojej mamie, która zajmuje się ogrodem wokół domu i garstką zwierząt. Dba o to, żeby zawsze jedli dobre i syte potrawy, ale jak Gared śmiał zauważyć, on nigdy nie był w stanie najeść się do syta, nie ważne ile zjadł, zawsze był po chwili głodny.

Leżymytak na polanie, aż księżyc znajduje się nad naszymi głowami, a nieborozświetlone jest gwiazdami. Błądzę wzrokiem po asteroidach, szukająculubionego gwiazdozbioru mamy.

–Zobacz, kawałek placka pity – mówię, śmiejąc się beztrosko od dawna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro