02. Pociąg do domu
Zeszłam po schodach, wlokąc za sobą kufer i klatkę z Merlinem. Weszłam do kuchni, zerkając na stół, przy którym siedzieli moi rodzice z siostrami.
— Nareszcie wyjeżdżasz dziwaku. — odezwała się Susan, mierząc moją sylwetkę wzrokiem. Wywróciłam oczami, puszczając jej uwagę mimo uszu.
Naszykowałam sobie kanapki na śniadanie i na drogę, po czym spakowałam je do plecaka.
— Nie wracaj na święta. — mruknęła mama, nawet nie zerkając na mnie zza gazety. Pokiwałam głową, po czym wyszłam z domu, na chodnik i zerknęłam na budynek jeszcze raz.
Właściwie był to chyba ostatni raz, kiedy go widziałam. Wiedziałam, że rodzice nie wpuszczą mnie tu już, kiedy skończę szkołę, więc zabrałam wszystko, co tylko miałam.
Przemierzałam ulicę Privet Drive, z całej siły próbując powstrzymać płacz. Właściwie przez ostatnie sześć lat moja droga na dworzec wyglądała tak samo: płacz, bo nikt mnie nie odprowadzał, nikt nie chciał, żebym wracała i rozrywająca tęsknota, bo mimo wszystko był to mój dom, to tu stawiałam pierwsze kroki, chodziłam do szkoły, uczyłam się jeździć na rowerze czy rolkach.
A teraz? Byłam zdana tylko na siebie. Boże czułam się taka samotna.
Kings Cross jak zawsze był pełen ludzi, między którymi musiałam się przecisnąć. Po względnym doprowadzeniu się do porządku rozejrzałam się czy nikt nie patrzy, po czym wbiegłam w ścianę, zamykając przy tym oczy.
Widząc masę dzieciaków żegnających się z rodzicami, przełknęłam gulę, która zebrała się z moim gardle i ruszyłam w kierunku wejścia do pociągu, by znaleźć się już w wagonie dla prefektów.
— Josephine McCalister! — wrzasnął jakiś głos za mną. Zatrzymałam się, a całe moje ciało przeszły dziwne dreszcze ekscytacji. Znałam ten głos, mogłam go słuchać dniami i nocami.
Właściwie nie różniłam się od znacznej części pozostałych dziewczyn chodzących do Hogwartu, tak samo, jak one byłam bezapelacyjnie i beznadziejnie zakochana w Jamesie Syriuszu Potterze.
Moje podekscytowanie jednak momentalnie spadło, kiedy odwróciłam się i zobaczyłam minę chłopaka zmierzającego w moim kierunku. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale było już za późno.
— Mam nadzieję, że masz dobrą wymówkę, bo w tym momencie jest mi bardzo przykro. — powiedział, stając przede mną z założonymi rękami. Zaczęłam bawić się palcami i spuściłam na nie wzrok, nie mogąc wytrzymać spojrzenia jego czekoladowych tęczówek.
— Miałam pracę. — mruknęłam cichym tonem, dalej wlepiając swoje spojrzenie w swoje dłonie, które zdążyły się już spocić ze stresu.
— Powiedziałem dobrą wymówkę. — prychnął zdenerwowanym tonem. Przygryzłam dolną wargę w stresie. — Możesz na mnie spojrzeć? Nie lubię rozmawiać z kimś, kto nie patrzy mi w oczy. — dodał znacznie łagodniejszym tonem. Westchnęłam cicho i podniosłam głowę i znowu zatraciłam się w jego spojrzeniu.
— Naprawdę nie mogłam, przepraszam James, że cię wystawiłam. — powiedziałam ze skruchą, starając się jak najbardziej utrzymać przy rzeczywistości i nie odlecieć do krainy marzeń przez te brązowe oczy.
Brunet westchnął, a jego ramiona opadły wzdłuż ciała.
— Dziesięć imprez. — westchnął, a moje oczy prawie wypadły z orbit.
— Dziesięć!? — krzyknęłam, patrząc na niego jak na wariata. — Nie ma takiej opcji. Mogę się zgodzić na pięć.
— Dziewięć. — burknął nieugięty, patrząc na mnie spod byka.
— Sześć. — powiedziałam upartym tonem, zakładając ręce na piersi.
— Osiem i zdania nie zmienię. Chyba że nie chcesz mojego wybaczenia. — prychnął, patrząc na mnie z poważnym wyrazem twarzy, co było u niego naprawdę rzadkością. Moje ramiona opadły, a usta opuściło zrezygnowane westchnienie.
— Niech będzie. — mruknęłam ze zrezygnowaniem. W końcu osiem imprez do czerwca to wcale nie tak dużo.
— Do końca tego roku kalendarzowego oczywiście. — dodał chłopak, uśmiechając się w moją stronę z satysfakcją. O mało nie przewróciłam się, jak to usłyszałam. Osiem imprez w cztery miesiące? Przecież mój introwertyzm tego nie wytrzyma.
— Ale... — zaczęłam, ale chłopak przerwał mi, zasłaniając mi ręką usta.
— Chyba nie chcesz, żebym się na ciebie gniewał? — zapytał, unosząc jedną brew do góry, a na jego ustach wykwitł najpiękniejszy na świecie uśmiech, któremu już nie mogłam się oprzeć.
Moje ramiona znowu opadły ze zrezygnowaniem i pokiwałam głową na znak, że nie chce, żeby się na mnie gniewał.
— No, to teraz możemy się przywitać, jak należy. — powiedział swoim wesołym tonem, po czym jego ręce owinęły się wokół mojego ciała. Wypuściłam drżący oddech i mocniej wtuliłam się w przyjemny materiał bluzy bruneta, po czym delikatnie zaciągnęłam się zapachem jego perfum. W głowie momentalnie zrobiła mi się papka, a nogi zmiękły tak, że bałam się, że nie utrzymają mojego ciężaru.
— Josie! — oderwałam się od Jamesa i uśmiechnęłam się szeroko do Anette, która biegiem leciała w moją stronę. Szatynka wbiegła we mnie, mocno mnie przytulając, jakbyśmy wcale nie widziały się tydzień temu. Zatoczyłam się lekko do tyłu, ale na szczęście utrzymałam równowagę i przytuliłam brunetkę, uśmiechając się szeroko. — Mam ci tyle do opowiedzenia. — krzyknęła mi do ucha, jakbym wcale nie stała obok niej, ale cóż Anette Black już taka była i był czas się do tego przyzwyczaić.
Szatynka puściła mnie, po czym zerknęła na dalej stojącego koło nas Jamesa, a jej wzrok momentalnie zrobił się podejrzliwy.
— Co jej zrobiłeś? Mówiłam ci, żebyś dał jej spokój. — warknęła, a chłopak spojrzał na nią niewinnie, przy okazji obejmując mnie przyjacielsko ramieniem. Przełknęłam ślinę i z całej siły starała się zignorować te przeklęte motyle w brzuchu.
— Nic, przysięgam! Szedłem do was i patrze Josie to myślę, podejdę, przywitam się, jak na przyjaciela przystało. — powiedział niewinnym tonem, szczerząc swoje białe zęby.
Momentalnie posmutniałam, słysząc przedostatnie słowo. James mimo tego, że był naprawdę dobrym człowiekiem, to jednak był podrywaczem, a ja widocznie nie byłam w jego typie.
— Bardzo chętnie bym z wami jeszcze porozmawiała, ale muszę iść na zebranie prefektów naczelnych. — mruknęłam, zrzucając rękę Jamesa ze swoich ramion, po czym zbierając swój kufer i klatkę z Merlinem, ruszyłam w kierunku pociągu.
Weszłam do wagonu i uśmiechnęłam się delikatnie w kierunku pary puchonów siedzących już przy jednym ze stolików. Włożyłam swój kufer na górną półkę, a plecak ułożyłam razem z klatką i kotem na siedzeniu obok mnie.
Wyciągnęłam z plecaka książkę i otwarłam ją na ostatnio czytanej stronie. Chwilę przed odjazdem drzwi otworzyły się ponownie, a do środka jak huragan wpadła Adelaide Potter. Zaraz za nią spokojnym krokiem wszedł Ethan Lupin, który rozejrzawszy się po wagonie, uśmiechnął się miło i ruszył w moją stronę, ciągnąc za sobą przy okazji ślizgonkę.
— Cześć Josie. Możemy się dosiąść? — powiedział miłym tonem. Kiwnęłam potwierdzająco głową, a na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że blondyn był tak spokojny. Przysięgam, znałam go od sześciu lat i nigdy nie widziałam, żeby kogoś uderzył, ba, żeby on na kogoś nakrzyczał. Zawsze mówił ze spokojem, jakby w ogóle nie odczuwał zdenerwowania.
— Jak wakacje? — zapytał Lupin, wbijając wzrok swoich orzechowych tęczówek w moją twarz. Uśmiechnęłam się sztucznie, wiedząc, że i tak się nabiorą na tą udawaną radość. Zawsze się nabierali.
— Bardzo fajnie, chodziłam do pracy, trochę się poobijałam. — mruknęłam, otwierając przy okazji klatkę mojego kota, którego wzięłam na kolana i zaczęłam głaskać.
— Uważaj na Jamesa... — zaczął, pochylając się delikatnie nad blatem stołu, który nas dzielił.
— Wiem, już go spotkałam. Muszę przyjść na osiem imprez, żeby mi wybaczył. — przerwałam mu, a zrezygnowane westchnienie opuściło moje usta, kiedy tylko skończyłam zdanie. Głowa Adelaide momentalnie odwróciła się w moją stronę, przez co delikatnie się speszyłam.
— Co za idiota, jak chcesz, to zaraz mu wygarnę. — powiedziała, opierając się łokciami na blacie stołu. Odwróciłam wzrok, czując się nagle bardzo skrępowana.
Z jednej strony mogłabym się przez te imprezy w jakiś sposób zbliżyć do Jamesa, z drugiej zaś na tych imprezach będzie masa ludzi, a w tym dziewczyn, którymi brunet będzie pewnie bardziej zainteresowany.
— Nie określił dokładnie ile mam na tych imprezach być, więc posiedzę pół godziny i wyjdę. — mruknęłam, wiercąc się na swoim miejscu. Ślizgonka uśmiechnęła się z satysfakcją i wystawiła w moim kierunku rękę, dając mi znak, żebym przybiła jej piątkę.
Bliźniaki Potter były dość specyficznym rodzeństwem. Nigdy nie było wiadomo czy akurat się nienawidzą, czy może kochają najbardziej na świecie.
Podróż była długa, po zebraniu prefektów, część z nas poszła na obchód, inni wrócili do swoich znajomych. Ja sama został wręcz siłą zaciągnięta do przedziału, gdzie siedzieli: James, Anette i ku całkowitemu niezadowoleniu Addie — Charlie.
Usiadłam przy oknie, wlepiając swoje spojrzenie w widok migający za nim. Koło mnie siedział Charlie, który chciał być jak najdalej od Addie.
— Josie prawda czy wyzwanie. — z zamyślenia wyrwał mnie głos Anette. Przyniosłam wzrok na szatynkę i uniosłam brew.
— Mamy po czternaście lat? — zapytałam z kpiną. Gryfonka wywróciła oczami i założyła ręce na piersi.
— Będziemy się nudzić? Wybieraj. — powiedziała, przywołując na twarz złośliwy uśmiech. Przewróciłam oczami i momentalnie speszyłam się, zauważając, że wzrok wszystkich jest skierowany na mnie.
— Prawda. — mruknęłam cicho, mocniej wciskając się w róg małego pomieszczenia.
— Gdybyś miała wyrzucić z tego przedziału jedną osobę, kto by to był? — zapytała, wlepiając we mnie spojrzenie swoich czarnych oczu.
Stres zaatakował całe moje ciało. Przełknęłam ciężko ślinę i rozejrzałam się po wszystkich siedzących. Nie miałam z nimi jakiegoś wyśmienitego kontaktu. Zadawali się ze mną, bo kolegowałam się z Anette.
— Ciebie, jesteś za głośna. — burknęłam, obejmując się ramionami. Szatynka zrobiła oburzoną minę.
Zanim zdążyła się odezwać, podniosłam się ze swojego miejsca.
— Idę poszukać Molly i Lucy. — mruknęłam i wyszłam z przedziału, oddychając z ulgą. Ruszyłam korytarzem, w poszukiwaniu bliźniaczek Weasley.
Zatrzymałam się na chwilę, wlepiając swoje spojrzenie w widok migający za oknem. Delikatny uśmiech wpłyną na moją twarz.
Pociąg do domu. Tak nazywałam Hogwart Express, bo nie ważne, w którą stronę jechał, wiózł mnie do domu.
Miałam dzisiaj 12 godzin wykładów, mózg mi wyparował.
Kimkimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro