4. Operacja Słońce
Zajęcia z przedmiotów dowolnych z początku wzbudzały we mnie ciekawość. Problem pojawił się w momencie, gdy miałam zdecydować, jaka dodatkowa lekcja powinna wypełnić mój plan lekcji. Nigdy nie interesował mnie sport, który cieszył się największą popularnością. Odrzuciłam więc siatkówkę, koszykówkę i pływanie. Nie lubiłam też występować na scenie i tego typu przedsięwzięcia wywoływały we mnie jedynie stres. Z tego względu odpadły również zajęcia teatralne, śpiew i taniec. Ostatecznie po długim wahaniu i wielu rozmowach z rodzicami przystałam na fotografię.
Ta nigdy nie była moją największą pasją. Wybrałam jej naukę głównie ze względu na to, że nie wydawała mi się aż tak trudna. W podstawówce wygrałam jakiś konkurs fotograficzny, a moją galerię w telefonie wypełniała masa zdjęć i nagrań z różnych wyjazdów. Od pierwszego dnia szkoły zdarzyło mi się parę razy przejrzeć te, pochodzące z tegorocznych wakacji. Całkiem dobrze wspominałam wycieczkę do San Simeon, której pomysłodawcą był tata. Chociaż nasz kontakt uległ delikatnemu pogorszeniu od czasu rozwodu rodziców, cieszyło mnie to, że ojciec zawsze pamiętał o mnie i Willu. Zabrał nas między innymi do pięknego Zamku Hearsta, a cały wieczór spędziliśmy na plaży. Zrobiłam masę zdjęć tej niesamowitej budowli oraz zapierającym dech w piersiach klifom. Uchwyciłam nawet zachodzące słońce, gdy wszystkie ciepłe barwy odbijały się od tafli wody. W takich momentach, jak ten, zapominałam o całym świecie i odkładałam na bok wszystkie zmartwienia. Wtedy czułam się wolna.
Zajęłam jedno w wolnych miejsc, wyczekując dzwonka. Byłam zmęczona po całym dniu i jedyne, o czym marzyłam, to zakopanie się w swoim łóżku.
Czasem miałam wrażenie, że jestem ptakiem umieszczonym w klatce. W klatce własnych myśli, które stale mnie ograniczały, napędzając spiralę lęku i oczekiwań. Zdarzały się chwile, w których zamknięcie ustępowało, odsłaniając przede mną trochę świata. To jedynie wzbudzało moją ciekawość. Szybko jednak powracałam do rzeczywistości i ponownie odgrywałam rolę, którą mi przydzielono. Nie byłam Brooke, która czuła wiatr we włosach i pozwalała zimnej wodzie sięgnąć prawie do kostek, mając wrażenie, że ten niedostępny świat znajduje się na wyciągnięcie ręki. Byłam szarą, nic nieznaczącą istotą, której historia była jedną z milionów. Nie była warta opowiedzenia.
Czasem czułam, że sabotowałam swoje szczęście. Chociaż tak bardzo chciałam marzyć, coś kurczowo trzymało mnie przy ziemi, nie pozwalając odlecieć nawet na krótki moment. Bałam się świata. Bałam się ryzyka. Bałam się tego, co powiedzą inni. Bałam się, że zawiodę samą siebie, jeśli pozwolę sobie na naiwne bujanie w obłokach.
Sama przebijałam balon, który miał unieść mnie do góry, szpilką, symbolizującą strach. Strach przed życiem, dorosłością i tym, co przyniesie jutro.
Zdałam sobie sprawę, że był w tym pewien paradoks. Chociaż nie chciałam dorastać, jednocześnie nie pozwalałam sobie na to, co było kluczowym elementem dzieciństwa — beztroskę i marzenia. To tak, jakbym tkwiła gdzieś pośrodku i sama nie wiedziała, kim tak naprawdę jestem i czego oczekuję od życia. Życia, które wciąż mnie przerażało.
Myśli szalały w mojej głowie. Nie zauważyłam nawet momentu, w którym mój wzrok zawiesił się na drzwiach wejściowych, przez które wpadało kilka promieni słońca. Do sali zdążyło już wejść kilkoro uczniów. Fotografia nie cieszyła się aż tak sporym zainteresowaniem, co zajęcia sportowe, dlatego lista uczęszczających na lekcje nie była aż tak długa.
Czasem żałowałam, że Maisie wybrała dziennikarstwo. Oczywiście cieszyłam się z tego, że znalazła zajęcia dodatkowe, które rzeczywiście sprawiały jej radość, lecz... nie lubiłam siedzieć otoczona osobami, z którymi praktycznie nie rozmawiałam. Na matematyce dla zaawansowanych aż tak mi to nie przeszkadzało. Każdy był pochłonięty zadaniami i nie było nawet czasu, by spojrzeć na tarczę zegara. W przypadku fotografii niejednokrotnie zdarzało się, że odczuwałam brak osoby, do której bez większego namysłu mogłabym się odezwać lub która odezwałaby się do mnie. Choć atmosfera na lekcjach pana Cartera i tak była wyjątkowo przyjemna i luźna, brakowało mi kogoś, kto potrafiłby mnie rozbawić jednym słowem lub uspokoić krótkim spojrzeniem. Nawet mój brat, który wybrał robotykę, byłby lepszy niż samotność.
Kiedy przed oczami mignęła mi twarz wiecznie uśmiechniętego chłopaka, cała moja uwaga skupiła się na nim. Musiałam zamrugać parę razy, aby upewnić się, że Aiden Grant wchodzący do sali, w której miały odbywać się zajęcia z fotografii, nie jest tylko częścią mojego snu.
Jakim cudem ze wszystkich dostępnych zajęć pozalekcyjnych, wybrał akurat to?
Chłopak zlustrował wzrokiem otoczenie, a jego wzrok dłużej zatrzymał się na mnie. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały. Tak, na moment, ponieważ od razu odwróciłam wzrok, wbijając go w pustą ławkę.
– Wolne?
Gdy dotarł do mnie jego głos, odważyłam się ponownie na niego spojrzeć. Nerwowym ruchem odgarnęłam pasmo swoich włosów za ucho.
– Tak – odpowiedziałam.
Aiden zajął miejsce obok mnie. Pierwszy raz miałam okazję poczuć zapach jego perfum. Kojarzył mi się z wanilią i wzbudzał we mnie dziwne uczucie nostalgii. Tęsknoty za czymś, czego nie potrafiłam nawet nazwać. Wspomnieniem, którego nie byłam w stanie przywołać. Czymś nieokreślonym, lecz przypominającym o pozytywnych emocjach.
Chociaż w tamtej chwili miałam idealne pole do tego, by wspomnieć chłopakowi o Maisie, nie było mi to dane przez dzwonek, który rozbrzmiał wraz z wejściem pana Cartera do sali. Poruszyłam się niespokojnie, gdy jego wzrok zatrzymał się chwilę dłużej na chłopaku, który siedział obok mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jego obecność musiała zwrócić uwagę również pozostałych uczniów, a co za tym szło, ich spojrzenia musiały objąć również mnie.
Pan Carter od zawsze był jednym z najbardziej wyluzowanych nauczycieli w szkole. Od początku cieszyło mnie to, że te parę godzin w tygodniu spędzę właśnie na jego zajęciach. Mężczyzna był średniego wzrostu, charakteryzowały go ciemne włosy i długa broda, którą od czasu do czasu podcinał. Zawsze ubierał się w kraciaste koszule, do których dobierał nigdy niepasujące krawaty.
– Miło widzieć nowe twarze. – Pan Carter uśmiechnął się w kierunku Aidena. – Ale żeby nie było, te starsze też są mile widziane.
Mężczyzna usiadł przy biurku, a przez klasę przeszły pojedyncze szepty. Gdy w jakiejś rozmowie padło moje imię, w moim gardle pojawiła się gula. Skupiłam wzrok na swoich palcach, którymi zaczęłam bawić się pod ławką.
– W tym roku będziemy kontynuować materiał – ciągnął nauczyciel, otwierając laptopa. Nacisnął parę klawiszy na klawiaturze, prawdopodobnie otwierając dziennik. – Jeśli chodzi o ciebie, Aiden, nie musisz się martwić. Jestem pewny, że szybko załapiesz najważniejsze rzeczy. Dam ci czas na nadrobienie zaległości.
Kątem oka zauważyłam, jak chłopak kiwa głową w odpowiedzi.
– Jestem w szoku, że dotrwaliśmy do trzeciego roku.
– My też, proszę pana – powiedział siedzący dwie ławki dalej Ian.
– Aż mi się przypomniało, jak w pierwszej klasie połowa z was pierwszy raz trzymała w ręce aparat, a ktoś spytał, czy nie będziemy robić zdjęć telefonem.
Kilka osób się zaśmiało.
– Naprawdę myślałam, że o to w tych zajęciach chodzi. Nie sądziłam, że szkoła ma na wyposażeniu aparaty – burknęła Cassidy.
– Gdy dostałem ofertę pracy, też byłem tym faktem zaskoczony.
Uśmiechnęłam się pod nosem na jego uwagę.
– Skoro pierwsza lekcja ma być organizacyjna, opowiem wam o czymś, na co wpadłem dwa dni temu. Od lat zastanawiałem się nad tym, jak uprzykrzyć życie uczniom i, jako że jesteście moją ulubioną grupą, będziecie pierwszy rocznikiem, który pod koniec roku odda mi projekt.
Po sali rozeszło się kilka niezadowolonych pomruków.
Sama nerwowo przygryzłam wargę.
– Przecież nie każę wam złożyć aparatu od podstaw – zaśmiał się, choć tym razem nikt nie podzielił jego poczucia humoru. Każdy chciał dowiedzieć się, jaki projekt miał na myśli. – No już, będzie fajnie, obiecuję.
Jego zapewnienie wcale nie wyciszyło moich obaw.
Pan Carter wstał i sięgnął po leżący na biurku czarny pisak. W dwóch krokach znalazł się naprzeciwko tablicy, na której wielkimi literami napisał:
GALERIA WSPOMNIEŃ
Wszyscy z zaciekawieniem wodzili wzrokiem po wyrażeniu, które nic nikomu nie mówiło.
– Chciałbym, abyście wykonali zdjęcia, które chcielibyście, aby zostały umieszczone w waszej osobistej galerii wspomnień – zaczął tłumaczyć. – Pokażcie mi coś, co was opisuje, z czym się utożsamiacie. Coś, z czego chcecie być kojarzeni.
Przetarłam dłońmi zmęczoną twarz. To musiał być jakiś słaby żart.
– No już, Brooke. – Mężczyzna musiał dostrzec moją reakcję. Jego spojrzenie wbiło się w moją twarz, a on posłał mi pokrzepiający uśmiech. – To nie musi być nic skomplikowanego. Możesz zrobić zdjęcie ładnego zachodu słońca, książki, kawy, czegokolwiek, co lubisz. Przyjemne zadanie.
Kiwnęłam głową, choć wcale tak nie uważałam.
– Ile zdjęć mamy wykonać? – spytał ktoś z końca sali.
Pan Carter przesunął dłońmi po swojej brodzie, intensywnie się nad tym zastanawiając.
– Minimum trzydzieści, maksymalnie pięćdziesiąt.
Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
– Co więcej, chciałbym, abyście zrobili to w formie plakatu – dodał. Każde jego słowo odbierało mi coraz więcej chęci do czegokolwiek. – Wiecie, kupcie taką dużą kartkę, zróbcie jakiś duży kolorowy napis, przyklejcie zdjęcia i dodajcie jakieś ozdoby. Tak, żeby było estetycznie. Zależy mi na tym, aby wasze prace zostały wykonane samodzielnie.
Po sali przeszły kolejne szepty.
– Czyli nie można zrobić tego w parach? – odezwał się ten sam głos, co wcześniej.
A czy nie to właśnie powiedział?
– Nie tym razem – odpowiedział Carter. Nawet nie krył swojej radości spowodowanej możliwością uprzykrzania nam życia. – Potraktujcie to jako część poznawania siebie. Myślę, że dla wielu z was to zadanie może okazać się idealną możliwością odkrycia nowych zainteresowań i poszerzenia horyzontów.
Kiedy nauczyciel usiadł z powrotem przy biurku, dając tym samym znak, że skończył swój wywód, po sali rozchodziły się kolejne rozmowy. Niektórzy zadawali jeszcze jakieś pytania, które puszczałam mimo uszu. Nie potrafiłam skupić się na lekcji. W mojej głowie kotłowało się tak wiele myśli, które szukały jakiegoś ujścia.
Na pierwszy rzut oka projekt wcale nie wydawał się trudny, jednak... sama nie do końca wiedziałam, co powinnam w nim uwzględnić. Skąd miałam wiedzieć, co mnie opisuje? Co, jeśli mój punkt widzenia znacząco różnił się od tego, który zna moje otoczenie? Na jak wiele informacji rzeczywiście powinnam się otworzyć? I co najważniejsze: jak miałam uchwycić to wszystko na zdjęciach?
– Co za porażka – w pewnym momencie szepnęłam sama do siebie.
– Nie będzie tak źle – odparł Aiden, z którego twarzy nawet na moment nie zniknął uśmiech. – To może być fajne.
Spojrzałam w jego kierunku, od razu żałując, że otworzyłam usta. Kompletnie zapomniałam o jego obecności. Cała moja uwaga przeszła na projekt i wszystkie negatywne emocje z nim związane.
– Jeśli wiesz, co cię opisuje, zapewne tak.
Nie chciałam zabrzmieć oschle, jednak... pomysł Cartera wyprowadził mnie z równowagi. Nienawidziłam tego typu prac.
– Na pewno jest mnóstwo rzeczy, które cię opisują.
Zacisnęłam usta w cienką linię.
– Nie znasz mnie.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Każdy z nas ma jakieś rzeczy, z którymi się utożsamia. Zainteresowania, ulubiona muzyka, miejsca, do których lubi przychodzić – zaczął wyliczać. – Poszukaj tego w sobie, Lacey, a na pewno znajdziesz.
Przełknęłam ślinę.
Musiałam przyznać, że spokojny ton głosu Aidena ukoił nieco moje nerwy i dał namiastkę nadziei, że jest jakaś szansa, by zaliczyć ten projekt. Całkiem lubiłam spokojne, wyciszające piosenki czy kawiarnię Sunrise. Mimo to wciąż nie miałam pojęcia, skąd wytrzasnę tak wiele zdjęć. W tamtym momencie wydawało mi się, że tak naprawdę do końca nie znam samej siebie.
Po chwili dotarło do mnie, że chłopak po raz kolejny nazwał mnie moim drugim imieniem. Byłam pewna, że się nie przesłyszałam.
– Nie jestem Lacey, a Brooke – poprawiłam go.
Aiden zaśmiał się cicho. Spojrzałam na niego z konsternacją.
– No jasne, że ze wszystkich moich słów wyłapałaś tylko ten fragment – powiedział wyraźnie rozbawiony. – Wiem, jak masz na imię.
Zamrugałam parokrotnie. Chyba przestałam rozumieć jego tok myślenia.
– Więc dlaczego mówisz na mnie Lacey?
– Powiem ci pod jednym warunkiem.
Przełknęłam ślinę.
– Jakim?
– Pokażesz mi jedno warte uwagi miejsce w tym mieście – odpowiedział.
Co, do cholery?
Szukałam w jego twarzy jakiejkolwiek oznaki rozbawienia. Nie potrafiłam jednak wyczytać, czy słowa Aidena były podszyte żartem.
Choć była to nasza druga rozmowa, dała mi powody, by uważać tego chłopaka za zagadkę. Samo to, że zamiast siatkówki wybrał fotografię, było dla mnie zastanawiające. Wydawało mi się, że ciągnie go w stronę szkolnej popularności.
Kiedy rozpoczęła się przerwa, a większość uczniów zaczęła zbierać się do wyjścia, wyciągnęłam swój ulubiony notes z różową okładką i niechlujnie zapisałam:
Aiden Grant chodzi na fotografię, zwraca się do mnie moim drugim imieniem i chce, bym pokazała mu jakieś warte uwagi miejsce w tym mieście.
Dopiero po napisaniu tych słów dotarło do mnie, że to ja zmuszona będę wybrać miejsce naszego spotkania.
A potem zalała mnie lawina myśli, że chłopak nie podał nawet dnia, ani godziny. Nie dał mi swojego numeru telefonu. Po prostu odszedł do czekającego pod klasą Rivena, nie uraczając mnie nawet krótkim spojrzeniem.
Nerwowo przygryzłam wargę.
Może to rzeczywiście był tylko żart? Może założył, że prawdopodobieństwo, że odpowie na moje pytanie, było takie samo, jak to, że w Solvang znajduje się jakieś warte uwagi miejsce? Tylko... skąd miał o tym wiedzieć?
Musiałam jak najszybciej odnaleźć Maisie.
Wyszłam ze szkoły, nawet nie odkładając kilku zbędnych książek do szafki. Swoją przyjaciółkę dostrzegłam opartą o barierkę przy schodach prowadzących do drzwi wejściowym. Gdy pojawiłam się w jej zasięgu wzroku, schowała do torebki telefon, na którym wcześniej coś przeglądała.
Przez pół drogi do domu streszczałam jej przebieg zajęć z fotografii. Z reguły to ona była tą, która mówiła, lecz tym razem przyjęła rolę słuchacza. Potrzebowałam się wygadać, ponarzekać na idiotyczny pomysł Cartera i porozmawiać o słowach Aidena, które do tego momentu nie dawały mi spokoju.
– Nie wiem, co robić – podsumowałam swój wywód.
Maisie przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wypchnęła policzek językiem.
– Może powinnaś zagadać do Aidena? – spytała. Nim zdążyłam zaprotestować, ciągnęła dalej: – Skoro sam zaproponował spotkanie, powinnaś to pociągnąć.
Westchnęłam, kopiąc kamyk, który potoczył się dalej po krzywym chodniku.
– Powinien zainteresować się tobą, a nie mną – powiedziałam. – Miałam zbierać tylko informacje, a nie umawiać się z nim na spotkania.
Szłyśmy przez chwilę w ciszy przerywanej szelestem liści wywoływanym przez wiatr.
– Mimo wszystko spotkanie w innym miejscu niż szkoła może okazać się dobre dla naszej misji – oceniła. – Powinnyśmy nadać jej jakąś nazwę. Misja Maiden? – zasugerowała, na co parsknęłam śmiechem.
– To brzmi idiotycznie – stwierdziłam.
– To wymyśl coś lepszego.
Przewróciłam oczami.
Z początku nie miałam najmniejszej ochoty na to, by grać w jej grę. Nie miałam siły, by bawić się w wymyślanie nazwy misji, która z moim beznadziejnym podejściem i tak skazana jest na porażkę.
Mimo to uwielbiałam Maisie na tyle, że nie byłam w stanie wypowiedzieć swoich myśli na głos. Zamiast tego otworzyłam usta dopiero wtedy, gdy do głowy wpadła mi dość sensowna i całkiem dobrze brzmiąca nazwa.
– Operacja Słońce – rzuciłam.
Maisie klasnęła w dłonie.
– To brzmi świetnie! – odparła entuzjastycznie i wystawiła w moim kierunku otwartą dłoń. Spojrzałam na dziewczynę krzywo, lecz ostatecznie ostatkami energii przybiłam z nią piątkę. – Tylko dlaczego akurat słońce?
Wzruszyłam ramionami.
– Tak po prostu.
W rzeczywistości słońce było moim pierwszym skojarzeniem, gdy myślałam o Aidenie. Jasne włosy, szczery uśmiech, błękitne oczy... to wszystko sprawiało, że gdy tylko chłopak wchodził do jakiegoś pomieszczenia, od razu robiło się w nim jaśniej.
– Jesteśmy zgranym duetem – dodała, nie kryjąc dumy.
– Lepiej powiedz mi, co zrobić z Aidenem – mruknęłam.
Zaraz miałyśmy dotrzeć do ulicy, na której mieszkała Maisie, a zamiast planu działania opracowałyśmy i tak nic nieznaczącą nazwę.
– Mówiłam ci. To proste. Umów się z nim.
– A co jeśli tylko żartował i dobrze wie, że w Solvang nie ma żadnego miejsca wartego uwagi? Nawet nie wiemy, skąd jest. Musiał się przeprowadzić, bo na pewno ktokolwiek by go przynajmniej kojarzył – powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
– Uuu... Czyżby nasza Brooke wreszcie przekonała się do plotkowania?
Uniosłam oczy ku niebu, prosząc o dawkę cierpliwości do tej dziewczyny.
Nie lubiłam plotek i nie wierzyłam w połowę z nich. Szczególnie w tak małym miasteczku, jak Solvang, wieści dotyczące mieszkańców roznosiły się w zastraszającym tempie. Szkoła była ich jednym z lepszych źródeł. Zaraz za nią plasowało się sąsiedztwo.
Plotki wydawały się fajne do czasu, gdy nie padło się ich ofiarą. Do tej pory pamiętam, jak głośny był rozwód moich rodziców. Starsze panie podchodziły do mnie i Williama, zaczepiając w różnych miejscach. Niektóre próbowały nas pocieszać, a jeszcze inne chciały jedynie wyciągnąć od nas jakieś informacje. Ile razy musiałam wysłuchiwać, że mój ojciec poszedł do innej kobiety czy że moja matka jest puszczalska, bo widziano ją z jakimś innym, nieznanym mężczyzną. Nikogo nie obchodziło, że był to mój daleki wujek. Ważna była sensacja i gorący temat, o którym można było dyskutować przy wieczornej herbacie.
– Nie i nigdy się do niego nie przekonam – ucięłam temat. – Zastanawiam się, czy nie poczekać, aż on wykona jakiś ruch – dodałam, powracając do poprzedniej myśli.
Maisie jęknęła.
– Po prostu do niego napisz – odparła. – Za dużo analizujesz.
– Chcę to dobrze rozegrać – zaczęłam się bronić. – Muszę jeszcze jakoś subtelnie o tobie wspomnieć, żeby nie stawiać siebie w centrum uwagi.
Maisie spojrzała na mnie. Jej entuzjazm wydawał się mniejszy niż te parę minut temu.
– Myślisz, że to na sens, Brookie? – spytała w końcu.
Prawdę mówiąc, od samego początku uważałam jej pomysł za bezsensowny i nawet się z tym nie kryłam. Jednak teraz, kiedy dziewczyna zdążyła się w niego zaangażować, a Aiden wymienił ze mną parę zdań, napawając ją nadzieją, że uda jej się przeze mnie do niego zbliżyć, nie miałam serca powiedzieć jej prawdy.
Bo prawda była taka, że chłopak znał jedynie jej imię i wiedział, jak wygląda. Nie dawała mu nawet okazji do tego, by mógł ją poznać. Nie Maisie Pearson z moich opowieści. Prawdziwą Maisie. Z całym pakietem zalet i wad.
Chciałam być z nią szczera. Zasługiwała na to, a mimo tej wiedzy, nie byłam w stanie wydobyć z siebie nawet krótkiego nie, zakończmy to, nim będzie za późno.
– Na pewno ma – odparłam tylko.
Maisie uśmiechnęła się delikatnie, a w moje serce wdarło się poczucie winy.
Było to pierwsze z wielu kłamstw, którym uraczyłam swoją przyjaciółkę. Każde z nich było wygodniejsze od prawdy, będącej ciosem w plecy. Dlatego wybrałam wbijanie jej szpilek.
Z tym że każda z nich trafiało prosto w samo serce.
==
Hej!
Jak wrażenia po rozdziale? Nie przeszkadza wam dość spora ilość opisów? Chciałabym jak najlepiej przedstawić działanie poczty randkowej i same myśli Brooke, ale trochę boję się, że przez to gorzej się wam czyta. Także, jeśli uważacie, że czegoś jest za dużo lub za mało, to śmiało piszcie!
Jako iż kończy się październik, publikacja kolejnych rozdziałów nie będzie już tak regularna. Powoli kończą mi się rozdziały na zapas, a moje chęci do pisania gdzieś uciekły i skubane są tak dobre w chowanego, że nie mogę ich znaleźć XD Chciałabym bardzo iść dalej i dać od siebie jak najwięcej, ale jednocześnie nie chcę nakładać na siebie presji, bo wiem, że do niczego fajnego nas to nie doprowadzi. Z góry dziękuję za waszą wyrozumiałość i przepraszam
Dziękuję wam również za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze <3
A jeśli mogę coś zaspojlerować, następny rozdział spędzimy dość rodzinnie 🤫
Tiktok: @ametsa.watt
Twitter: _ametsa_
#SKNPwattpad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro