3
- Więc, zamierzasz mu powiedzieć? – zapytała Maria.
Siedziała z Tobiaszem na schodach przed szkołą. Lekcje już dawno się skończyły, a koniec roku szkolnego zbliżał się coraz większymi krokami. Było ciepło, lekki wiatr owiewał ich twarze i zawiewał grzywkę dziewczyny tak, że włosy wpadały jej do oczu. Czuli promienie słońca palące ich nogi przez materiał jeansów.
- Ale on wie – odparł Tobiasz.
Dziewczyna zdziwiła się.
- Jak to wie? Skąd ma to wiedzieć, skoro od kilku miesięcy jedynie się lejecie? Czy ty z nim kiedykolwiek rozmawiałeś?
I nim Malik zdążył się odezwać, dodała: - Wyzwiska się nie liczą.
- Rozmawiałem z nim kilka razy. Ostatnio na imprezie u Zośki. Trochę się spił, przyniosłem mu wodę jak wymiotował. Nie kazał mi spierdalać. Opowiedział mi o swoim byłym.
- Czyli on też...? – Maria brzmiała na zdziwioną.
- Tak. Mówiłem, że to nie bez sensu. Ale ja nie wiem, czemu ze mną się ciągle leje. Jak już się wyżalił o tym typie – chłopak z innej szkoły, rok młodszy, nie zgadzali się w kilku kwestiach, dodatkowo ten młody chciał otwartego związku czy coś – to wtedy mnie popchnął na bok i ledwo wyszedł z łazienki.
- Co ty w nim widzisz, naprawdę?
- Uwierz mi, gdybym znał odpowiedź na to pytanie, byłoby mi o wiele łatwiej. -Tobiasz westchnął.
- Wiesz, to tak jest, że w liceum chyba każdy ma jakieś zauroczenie. Możesz coś z tym zrobić albo skończyć drugą klasę, skończyć trzecią klasę, wyjechać i wspominać „ach, w liceum kraszowałem tego pojebanego chłopaka, który ciągle mnie okładał".
- To brzmi tak źle, Maryś.
Maria wzruszyła ramionami.
- Powinieneś to z nim wyjaśnić, chociażby dla własnego spokoju i lepszego wyglądu.
Tobiasz zaśmiał się lekko. Maria miała rację, siniaki goiły się coraz wolniej.
Nagle usłyszeli krótki klakson samochodu. Podnieśli oczy na drogę, pod szkołą zatrzymał się czerwony Ford.
- Moja mama, muszę lecieć – powiedziała dziewczyna i wstała ze schodów. Otrzepała spodnie i wzięła plecak na ramię. – To do zobaczenia, Tobiasz. Serio się zastanów.
I to mówiąc, dziewczyna pobiegła do samochodu. Tobiasz obserwował, jak zamyka za sobą drzwi, a auto odjeżdża. Zaraz po tym sam wstał i skierował się na przystanek autobusowy.
*
Tobiasz leżał na łóżku z nogami na ścianie i czytał komiks, gdy do jego pokoju weszła jego mama. Dochodziła dwudziesta, dwudziestego czwartego maja.
- Tobiasz, nie przejechałbyś się do sklepu? Nie ma chleba na jutro – powiedziała.
Chłopak westchnął przeciągle.
- Jest coś jeszcze otwarte o tej godzinie? Poza tym, mogę nie robić kanapek, kupie coś w szkole – mruknął.
- Nie mieszkasz tu sam, może ty nie chcesz kanapek, ale ja i twój ojciec bardzo chętnie. Zrobiłbyś coś bezinteresownie – powiedziała.
Tobiasz wymownie zamknął gazetkę i położył obok siebie, po czym sturlał się z łóżka i wyprostował z cierpiętniczym jękiem.
- Ubierz bluzę, bo zmarzniesz. Zostawiam pieniądze przy lustrze – dodała i wyszła z pokoju.
Tobiasz ściągnął bluzę z krzesła i założył na gołe ramiona. Miał na sobie podkoszulek i krótkie spodenki kąpielowe, ale nie zamierzał się już przebierać. W końcu kto by się stroił na wyjście do osiedlowego supermarketu o dwudziestej.
Zabrał deskorolkę i dziesięć złotych, które jego mama zostawiła na stoliku, po czym wyszedł z mieszkania.
- Zamknij! – krzyknął za sobą.
Na desce przejechał dwie ulice dalej do jedynego otwartego jeszcze marketu. Musiał wyjechać spod niemożliwie zastawionych samochodami uliczek między blokami. Nie było tak ciepło, jak mu się wydawało, jednak jazda na deskorolce szybko go rozgrzała. Czuł się, jakby było już lato, jakby nie miał żadnych obowiązków i mógł jeździć wokół osiedla bez patrzenia na zegarek. Pomyślał też, że powinien pójść jutro po szkole na skate park.
Wjechał na parking sklepu. Ciągle stało tam kilka samochodów, przez ogromne szyby widział rozświetloną halę, gdzie przy jednej kasie ustawiła się niewielka kolejka trzech osób. Zatrzymał się i chwycił deskę tuż przed wejściem, tak, że drzwi automatyczne od razu się otworzyły, a ochroniarz zganił go spojrzeniem. Tobiasz wziął z półki chleb i uznawszy, że za tę wycieczkę zasługuje na nagrodę, podszedł także do działu z napojami i zabrał puszkę coli. Pomyślał, że wypije ją po drodze, żeby jego mama się nie czepiała o niezdrową dietę. Zwłaszcza teraz, kiedy zafascynowała się zdrowym odżywianiem do tego stopnia, że wszystkie słodycze z półki nad zlewem oddała dzieciom sąsiadów.
Gdy wyszedł ze sklepu, na parkingu było jeszcze mniej aut. Postawił deskę na ziemi i położył na niej prawą nogę. Odepchnął się, a na parking właśnie wjechał kolejny samochód. Oślepił go światłami, zatrzymał się wprost naprzeciwko niego. Gdy zgasły, Tobiasz rozpoznał w nim samochód Adama. I dokładnie ten kierowca wyszedł chwilę później z pojazdu. Tobiasz podjechał kawałek na desce. Jakaś część mówiła mu, żeby zignorować chłopaka. Ale inna wprost wołała, by do niego podszedł.
Adam przystanął w pół kroku, gdy w końcu dostrzegł Tobiasza na parkingu, z reklamówką w dłoni i deską pod nogą.
- Znowu ty? – powiedział. – Śledzisz mnie czy co?
- Wyluzuj, zakupy robiłem – odparł urażony Tobiasz. Jednak tak samo jak drugi chłopak, był zdziwiony jego obecnością na parkingu. Czy Adam mieszkał w okolicy? Nie, niemożliwe, musiałby go spotkać już wcześniej.
- To na cholerę tu jeszcze sterczysz?
- Bo cię zobaczyłem.
- I co, zamurowało?
- No trochę – odparł szczerze Tobiasz, zanim zdążył pomyśleć.
Adam się zmieszał. Nie patrząc dłużej na chłopaka na desce, ruszył do przodu. Wyminął Tobiasza i wszedł do sklepu. Malik odwrócił głowę, odprowadzając go wzrokiem.
*
Gdy Adam wyszedł ze sklepu, Tobiasz siedział na desce pod drzwiami jego samochodu, siorbiąc colę z puszki. Zignorował go, otworzył auto i wrzucił siatkę do bagażnika. Dopiero wtedy zawahał się przed otworzeniem drzwi kierowcy i odjechaniem.
- Hej – zagadał, trzymając za klamkę. Tobiasz, siedzący po przeciwnej stronie samochodu, wstał. – Chcesz się przejechać?
Niedługo potem obaj chłopcy siedzieli w samochodzie. Tobiasz wrzucił deskę i chleb na tylne siedzenie. Nigdy wcześniej nie był sam na sam z Adamem, zwłaszcza w jego samochodzie. Denerwował się i miał nadzieję, że nie było tego widać. Jechali nie rozmawiając, słuchali składanki Adama. Przejechali miasto, wyjeżdżając na obwodnicę. Światła lamp przesuwały się po ich dłoniach, rękach, twarzach. Sunęły po ich ciałach tak subtelnie i raz za razem znikały, jakby onieśmielone swoją bezpośredniością. Samochód Adama był stary i zjeżdżony, nie miał klimatyzacji, więc okna były otwarte. Nieco przydługie włosy Tobiasza, wcześniej w miarę ułożone, rozburzył teraz wiatr. Od czasu do czasu spoglądał na kierowcę i zastanawiał się, czy wychodząc z domu, nie spadł ze schodów, a wszystko, co się teraz działo, było jedynie majakiem uśpionego wstrząsem umysłu. Jeśli to prawda, jego mama będzie wściekła, gdy wróci. Nie wziął nawet telefonu.
Zatrzymali się na kładce nad autostradą. Wtedy też Adam zgasił silnik, otworzył drzwi i wyszedł. Stanął przy barierce, a Tobiasz do niego dołączył. Spoglądali w dół na przejeżdżające samochody. Snopy białych i czerwonych świateł znikały pod mostem lub na horyzoncie. Było ciemno i chłodno, ale w jakiś sposób przyjemnie.
- Czasem przyjeżdżam tu i wyobrażam sobie, że to Stany – powiedział nagle Adam.
Tobiasz spojrzał na niego zdziwiony.
- Czemu akurat Stany?
- Te długie drogi krajowe, szerokie autostrady, mile asfaltu, od jednego wybrzeża do drugiego. Tutaj to nie to samo – wyjaśnił.
- Byłeś tam kiedyś? – zapytał.
Adam pokręcił przecząco głowa.
- Ale chciałbym.
Tobiasz zastanowił się nad tym przez chwilę. Jak to jest, że Adam zwierza mu się w tak losowych chwilach. Czy zaraz wypchnie go przez tę barierkę, żeby żaden jego dziwny sekret nie opuścił ich dwóch? Tobiasz przyznał sam przed sobą, że zdecydowanie wolałby nie wypaść przez tę barierkę.
- Mogę pojechać z tobą – powiedział cicho i szybko dodał: - Znaczy, jeśli chcesz. Możesz nie chcieć. Możesz mnie nie chcieć – skończył zdanie bardziej do siebie.
Adam spojrzał na niego, Tobiasz odwrócił wzrok.
- Jaki ty masz problem, co?
- Miłość – wypalił, czując jak robi mu się gorąco. – Miłość to mój problem.
Stali w ciszy, wpatrując się w samochody przejeżdżające pod nimi, ale nie dostrzegając ich tak naprawdę. Obraz zlewał się, światła i ciemność wyglądały jak pasy po długim naświetlaniu.
Po chwili Adam przysunął się bliżej. Tobiasz czuł, że jego serce zaraz eksploduje i jakimś dziwnym odruchem sam rzuci się z tego mostu. Wtedy poczuł nieśmiały dotyk palców Adama na swojej dłoni. Bał się ruszyć, bał się spojrzeć na drugiego chłopaka. Jednak gdy to zrobił, gdy się odwrócił, zobaczył, jak światła samochodów odbijają się w jego oczach. I sam nie wiedział, kiedy go objął. Kiedy przytulił go do siebie tak mocno, jak nigdy go nawet nie uderzył. Był gotów na to, że jego dotyk zostanie odrzucony w każdej chwili. A Adam oddał ten uścisk i Tobiasz nie spodziewał się, że ten chłopak może być taki delikatny, tak pozbawiony agresji. I dlaczego teraz, dlaczego nie wcześniej? Czy mogliby uniknąć wszystkich siniaków, podartych koszulek, okropnego metalicznego smaku krwi, od którego chciało się wymiotować?
- Mógłbyś pojechać razem ze mną – powiedział po chwili Adam, nie puszczając Tobiasza, który uśmiechnął się na te słowa.
Stojąc tam, słysząc szum samochodów i bicie własnego serca, zastanawiał się, czym właściwie była miłość.
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro