Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2


- Malik, chłopcze, jeżeli nie zamierzasz grać, to po co tu przyłazisz? - zapytał trener

Pawlak, gdy po raz kolejny zobaczył jak Tobiasz zasiada na trybunach sali gimnastycznej.

Od pół godziny trwał trening licealnej drużyny koszykarskiej. Tobiasz przychodził tam raz w tygodniu, by popatrzeć jak stado spoconych i wysportowanych chłopaków biega za piłką i się popycha. Przednie widowisko przed obiadem i stertą zadań domowych.

- Mam dużo czasu do autobusu i wole siedzieć tutaj niż na dworze, trenerze - odpowiedział spokojnie, wyjmując z plecaka słuchawki. - To chyba nie jest nielegalne?

- Wszedłbyś na boisko i przypakował trochę. Z twoim wzrostem mógłbyś mieć niezłą karierę – stwierdził trener, podpierając się rękami pod boki.

- Może innym razem.

Mężczyzna westchnął i wrócił na boisko, gdzie inni chłopcy nieprzerwanie grali mecz i zaczął coś do nich krzyczeć.

To nie pierwszy raz, gdy proponowano Tobiaszowi wstęp do drużyny koszykarskiej. Z jakiegoś powodu wszyscy uważają, że gdy przekraczasz 170 cm, twoim przeznaczeniem jest rzucanie piłką do kosza. A jednak Tobiasz miał w swoich odwiedzinach sali gimnastycznej inną motywację, a był nią brunet, metr sześćdziesiąt pięć, czarna koszulka i czerwone szorty, klasa matematyczna, Adam Szklarski. Słuchawki na uszy, a wzrok na niego - tak właśnie Tobiasz spóźniał się na obiady do domu.

Wszystko miałoby inny wydźwięk, gdyby był dziewczyną. Nie musiałby kryć spojrzenia, wymyślać usprawiedliwień swoich czynów. Mógłby siedzieć tu całe półtora godziny i każdy chłopak na sali zastanawiałby się, kogo obczaja. Ale był blondynem, metr siedemdziesiąt cztery, dżinsowa kurtka i czarne spodnie, klasa biologiczno-chemiczna, Tobiasz Malik. I jeżeli ktoś z chłopaków na sali zastanawiał się, czy kogoś obczaja, to był znak, żeby teatralnie sprawdzić godzinę w telefonie, udać znudzenie i nonszalancję. Oprzeć łokcie na oparciu, postawić nogi szerzej. I ciągle śledzić Adama wzrokiem, jednak tym razem okazując wyższość nad nimi wszystkimi. "Nie interesuje mnie wasza zwierzęca zabawa. Nudzę się i tyle, czekam na autobus i napawam się myślą, że nie cuchnę teraz jak stara szmata. Biegajcie ku mej rozrywce, a może okażę wam litość. Ave ja" - taki komunikat powinni dostać wszyscy, którzy na niego spojrzą. Mowa ciała.

Jednak Tobiasz ciągle liczy na dłuższe i głębsze spojrzenie Adama. Oczy są zwierciadłem duszy i Tobiasz marzył o tym, by Adam się w nich przeglądał. I właśnie wtedy Szklarski przystaje na moment i przygląda się Malikowi. Serce Tobiasza zatrzymuje się, chłopak oddaje spojrzenie. Jednak komunikaty obu par oczu są nieczytelne i jakby sprzeczne. Niosą same pytania, a pytania budzą niepokój, niepokój budzi irytację i agresję, aż w obu spojrzeniach pojawiają się te znajome iskry, serce zaczyna bić na nowo, oddech staje się płytki. Nić porozumienia, która spowija ich niczym czerwoną wstążką przeznaczenia. Ich oczy odnajdą się w najgęstszym tłumie i najgłębszych ciemnościach.

- Adam!

Z opóźnioną reakcją, Adam odwrócił się w stronę okrzyku, tylko po to, by dostać piłką w głowę. Chłopak upadł, a na sali rozległ się gwizdek. Speszony Tobiasz zgarnął swój plecak i szybkim krokiem opuścił sale gimnastyczną. Zatrzymał się dopiero w holu głównym, ciągle czuł bicie swojego serca. Czy Adam wie? Adam musi wiedzieć, musi podejrzewać, przecież nie jest głupi. Myśli Tobiasza szalały, w głowie huczało, mimo że szkoła była już dawno pusta. Stał na środku korytarza, wpatrując się w kamienną podłogę. Wiedział, że musi przestać się tak zachowywać, że tylko pogarsza swoją sytuację. Chciał przestać się pogrążać.

- Ej, Malik! - Za plecami blondyna rozległ się krzyk. Odwrócił głowę, by zobaczyć idącego w jego stronę Adama.

- Co?

- Możesz przestać? - rzucił szorstko. Był poirytowany. Jego włosy były mokre od potu, koszulka kleiła się do ciała.

- Przestać co?

- Jesteś kurwa głupi czy tylko udajesz?! - podniósł głos i popchnął lekko drugiego chłopaka. - Przestań za mną łazić!

- Wcale za tobą nie łażę! - odpowiedział Tobiasz i także go popchnął.

- To czemu jesteś wszędzie tam, gdzie ja, co? Imprezy, przerwy, obiady, teraz nawet na treningu nie dasz mi spokoju?! Jak masz jakiś problem to wal, no dawaj! - mówił i rozkładał ręce, wypinając tym samym klatkę piersiową do przodu, rzucając Tobiaszowi wzywanie. Ten jednak nie zamierzał podnieść rękawicy.

- Zbiegi okoliczności, to mała szkoła - tłumaczył, starając się panować nad głosem. - A co do kosza - czekam na autobus.

- Nie pieprz głupot, bo jeździmy kurwa tym samym i już pojechał co najmniej trzy razy! - podszedł bliżej i chwycił Tobiasza za kurtkę. - Więc wypierdalaj i nie waż się więcej przychodzić na treningi. Chłopaki i tak już myślą, że... - nie dokończył, wyraźnie chwytają się za język.

- Myślą co? - dopytywał, jednak Adam tylko spojrzał na niego z ukosa i puścił kurtkę.

- Nie ważne. Spierdalaj - powiedział i odwrócił się, kierując się w stronę sali.

Gdy opuszczał budynek szkoły, Tobiasz wiedział jedną rzecz na pewno - Adam się bał. Bał się tak samo jak Tobiasz i ten strach budowany od lat w tym dusznym społeczeństwie, zaślepiał ich i odbierał zdolności do wymyślania innych rozwiązań. Tobiasz nareszcie to zrozumiał i gdy za kilka dni znów szarpali się na podłodze szkolnej stołówki, wiedzieli o sobie więcej niż kiedykolwiek dotąd. Pytaniem pozostawało, czy ta krew i siniaki to naprawdę było zło konieczne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro