2
- Malik, chłopcze, jeżeli nie zamierzasz grać, to po co tu przyłazisz? - zapytał trener
Pawlak, gdy po raz kolejny zobaczył jak Tobiasz zasiada na trybunach sali gimnastycznej.
Od pół godziny trwał trening licealnej drużyny koszykarskiej. Tobiasz przychodził tam raz w tygodniu, by popatrzeć jak stado spoconych i wysportowanych chłopaków biega za piłką i się popycha. Przednie widowisko przed obiadem i stertą zadań domowych.
- Mam dużo czasu do autobusu i wole siedzieć tutaj niż na dworze, trenerze - odpowiedział spokojnie, wyjmując z plecaka słuchawki. - To chyba nie jest nielegalne?
- Wszedłbyś na boisko i przypakował trochę. Z twoim wzrostem mógłbyś mieć niezłą karierę – stwierdził trener, podpierając się rękami pod boki.
- Może innym razem.
Mężczyzna westchnął i wrócił na boisko, gdzie inni chłopcy nieprzerwanie grali mecz i zaczął coś do nich krzyczeć.
To nie pierwszy raz, gdy proponowano Tobiaszowi wstęp do drużyny koszykarskiej. Z jakiegoś powodu wszyscy uważają, że gdy przekraczasz 170 cm, twoim przeznaczeniem jest rzucanie piłką do kosza. A jednak Tobiasz miał w swoich odwiedzinach sali gimnastycznej inną motywację, a był nią brunet, metr sześćdziesiąt pięć, czarna koszulka i czerwone szorty, klasa matematyczna, Adam Szklarski. Słuchawki na uszy, a wzrok na niego - tak właśnie Tobiasz spóźniał się na obiady do domu.
Wszystko miałoby inny wydźwięk, gdyby był dziewczyną. Nie musiałby kryć spojrzenia, wymyślać usprawiedliwień swoich czynów. Mógłby siedzieć tu całe półtora godziny i każdy chłopak na sali zastanawiałby się, kogo obczaja. Ale był blondynem, metr siedemdziesiąt cztery, dżinsowa kurtka i czarne spodnie, klasa biologiczno-chemiczna, Tobiasz Malik. I jeżeli ktoś z chłopaków na sali zastanawiał się, czy kogoś obczaja, to był znak, żeby teatralnie sprawdzić godzinę w telefonie, udać znudzenie i nonszalancję. Oprzeć łokcie na oparciu, postawić nogi szerzej. I ciągle śledzić Adama wzrokiem, jednak tym razem okazując wyższość nad nimi wszystkimi. "Nie interesuje mnie wasza zwierzęca zabawa. Nudzę się i tyle, czekam na autobus i napawam się myślą, że nie cuchnę teraz jak stara szmata. Biegajcie ku mej rozrywce, a może okażę wam litość. Ave ja" - taki komunikat powinni dostać wszyscy, którzy na niego spojrzą. Mowa ciała.
Jednak Tobiasz ciągle liczy na dłuższe i głębsze spojrzenie Adama. Oczy są zwierciadłem duszy i Tobiasz marzył o tym, by Adam się w nich przeglądał. I właśnie wtedy Szklarski przystaje na moment i przygląda się Malikowi. Serce Tobiasza zatrzymuje się, chłopak oddaje spojrzenie. Jednak komunikaty obu par oczu są nieczytelne i jakby sprzeczne. Niosą same pytania, a pytania budzą niepokój, niepokój budzi irytację i agresję, aż w obu spojrzeniach pojawiają się te znajome iskry, serce zaczyna bić na nowo, oddech staje się płytki. Nić porozumienia, która spowija ich niczym czerwoną wstążką przeznaczenia. Ich oczy odnajdą się w najgęstszym tłumie i najgłębszych ciemnościach.
- Adam!
Z opóźnioną reakcją, Adam odwrócił się w stronę okrzyku, tylko po to, by dostać piłką w głowę. Chłopak upadł, a na sali rozległ się gwizdek. Speszony Tobiasz zgarnął swój plecak i szybkim krokiem opuścił sale gimnastyczną. Zatrzymał się dopiero w holu głównym, ciągle czuł bicie swojego serca. Czy Adam wie? Adam musi wiedzieć, musi podejrzewać, przecież nie jest głupi. Myśli Tobiasza szalały, w głowie huczało, mimo że szkoła była już dawno pusta. Stał na środku korytarza, wpatrując się w kamienną podłogę. Wiedział, że musi przestać się tak zachowywać, że tylko pogarsza swoją sytuację. Chciał przestać się pogrążać.
- Ej, Malik! - Za plecami blondyna rozległ się krzyk. Odwrócił głowę, by zobaczyć idącego w jego stronę Adama.
- Co?
- Możesz przestać? - rzucił szorstko. Był poirytowany. Jego włosy były mokre od potu, koszulka kleiła się do ciała.
- Przestać co?
- Jesteś kurwa głupi czy tylko udajesz?! - podniósł głos i popchnął lekko drugiego chłopaka. - Przestań za mną łazić!
- Wcale za tobą nie łażę! - odpowiedział Tobiasz i także go popchnął.
- To czemu jesteś wszędzie tam, gdzie ja, co? Imprezy, przerwy, obiady, teraz nawet na treningu nie dasz mi spokoju?! Jak masz jakiś problem to wal, no dawaj! - mówił i rozkładał ręce, wypinając tym samym klatkę piersiową do przodu, rzucając Tobiaszowi wzywanie. Ten jednak nie zamierzał podnieść rękawicy.
- Zbiegi okoliczności, to mała szkoła - tłumaczył, starając się panować nad głosem. - A co do kosza - czekam na autobus.
- Nie pieprz głupot, bo jeździmy kurwa tym samym i już pojechał co najmniej trzy razy! - podszedł bliżej i chwycił Tobiasza za kurtkę. - Więc wypierdalaj i nie waż się więcej przychodzić na treningi. Chłopaki i tak już myślą, że... - nie dokończył, wyraźnie chwytają się za język.
- Myślą co? - dopytywał, jednak Adam tylko spojrzał na niego z ukosa i puścił kurtkę.
- Nie ważne. Spierdalaj - powiedział i odwrócił się, kierując się w stronę sali.
Gdy opuszczał budynek szkoły, Tobiasz wiedział jedną rzecz na pewno - Adam się bał. Bał się tak samo jak Tobiasz i ten strach budowany od lat w tym dusznym społeczeństwie, zaślepiał ich i odbierał zdolności do wymyślania innych rozwiązań. Tobiasz nareszcie to zrozumiał i gdy za kilka dni znów szarpali się na podłodze szkolnej stołówki, wiedzieli o sobie więcej niż kiedykolwiek dotąd. Pytaniem pozostawało, czy ta krew i siniaki to naprawdę było zło konieczne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro