Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

x felicjano x

nie pamiętam czy to sprawdzałam, jak nie, to przepraszam za błędy lol
uhhhh nie wiem kiedy będzie następny rozdział, bo to mój ostatni na zapas, więc muszę zacząć
p i s a ć
a jakoś nie mam weny

Za czasów swojego mieszkania w tym budynku doprowadził sztukę wymykania się z pokoju do perfekcji. Mimo że minęły cztery lata wciąż pamiętał każdą nierówność na ścianach, każde miejsce, o które można zaczepić nogę czy dłoń. Uwielbiał nocne niebo, a dziadek nie lubił, gdy wychodził z domu, zwłaszcza po zachodzie słońca. Potrafił sobie poradzić, nawet jeśli rodzina tego nie zauważała, wciąż widząc w nim małego chłopca, słabego artystę, który nie da sobie rady w okrutnym świecie.

Rześkie powietrze uderzyło go w twarz. Po gorącu z poprzednich godzin pozostał tylko ledwie wyczuwalny ślad. Odetchnął kilkakrotnie, przypominając sobie zapach rodzinnego miasta. Spojrzał w dół, mimowolnie zezując. Gdyby zeskoczył na nogi na pewno by nie umarł, jednak znając jego szczęście zwichnąłby kostkę, a tego zdecydowanie nie potrzebował. Ostrożnie zsunął się z parapetu, wyczuwając niewielką szczelinę, w której umieścił stopę. Krok po kroku zbliżył się do trawnika. Starając się wydawać jak najmniej dźwięków przeczołgał się do zagajnika. Skryty za drzewami przebiegł odległość dzielącą go od murku otaczającego rezydencję. Dla upewnienia, że nikt go nie zauważy rozejrzał się dookoła. Ani śladu strażników. Wspiął się na najbliższe drzewo, z którego gałęzi zsunął się na mur. Zacisnął oczy i skoczył. Zderzenie z chodnikiem nastąpiło szybciej niż się spodziewał i wydało dźwięk głośniejszy, niżby chciał, jednak nie na tyle głośny by zaalarmować członków mafii patrolujących ogrody.

Nocą Rzym wydawał się być zupełnie innym miastem niż za dnia. Wszyscy szanujący się mieszkańcy już dawno pozamykali się w domach, pozostawiając miejsce mniejszym lub większym opryszkom. W bocznych uliczkach handlowano narkotykami, pijani mężczyźni wylewali się z barów, zachowując się zbyt głośno niż przystoi, czasem nawiązywały się bójki. Prostytutki oferowały swoje usługi każdemu, kto zechciał się zatrzymać. Felicjano był przyzwyczajony do widoku miast od tej strony. Przez ostatnie lata nocne spacery jako jedyne były w stanie uspokoić jego rozkołysane nerwy. 

Po ponad pół godzinie bezcelowego snucia się po ulicach skierował swoje kroki do baru, którego neonowy szyld był istnym rajem dla ciem.  Owady obsiadły każdą z liter, jakby też próbując się zabawić. Popchnął drzwi, doskonale wiedząc, że to nie miejsce dla niego. 

Lokal był przepełniony ludźmi i zapachem alkoholu. Niektórzy kiwali się na parkiecie w rytm muzyki, inni co chwila wybuchali pijackim śmiechem, zdarzały się też pary wręcz pożerające się nawzajem. Kątem oka dostrzegł mężczyznę śpiącego pod jednym ze stolików. Usiadł przy barze, starając się ignorować otoczenie.

— Co podać? 

— Wino — odpowiedział niedbale.

— Jakie? — głos barmana był szorstki i czuć w nim było poirytowanie.

— Jakiekolwiek, najtańsze.— Nie obchodziło go to. Chciał wypić cokolwiek, byleby zająć czymś uwagę.

Kieliszek został z hukiem postawiony na blat. Felicjano zmierzył go zmęczonym wzrokiem. Oczy zaczynały go piec i nie był do końca pewien czy to przez brak snu, czy przez podejrzany dym unoszący się w pubie. Chwilę pobawił się szklanką, po czym zaczął powoli sączyć napój. 

— Francis by mnie za to zabił — szepnął do siebie, parskając. Po pierwsze, wyszedł bez powiadomienia o tym kogokolwiek, więc gdyby coś się stało nie mieliby pojęcia gdzie go szukać. Po drugie, pił tanie, słabej jakości wino, co Francuz wziąłby za osobistą obrazę. 

Gdy kończył trzeci kieliszek, dosiadła się do niego dziewczyna o blond włosach sięgających ramion i słowiańskiej urodzie. Postawił jej drinka, jak na gentelmana wypadało, chwilę poflirtował i skomplementował jej różową, błyszczącą miniówkę. Miała promienny uśmiech i było w niej coś znajomego, nie potrafił jednak sprecyzować co. Na odchodne pocałowała go w policzek, zostawiając słaby ślad szminki. Była cudowną osłodą tej nocy, nawet jeśli nieco przez nią zubożał. 

— Idiota, było wziąć jej numer — skomentował barman — ja na twoim miejscu bym wziął, niezła była.

— Nie prosiłem o rady sercowe. — Felicjano rzucił mężczyźnie zimne spojrzenie. — Jeszcze jeden kieliszek.

Na jednym się nie skończyło. Wypił jeszcze cztery, zanim chwiejnym krokiem wyszedł z pubu. Kręciło mu się w głowie i zdawał sobie sprawę z tego, że jest nieco wstawiony. Gdy przechodzień w czarnej, wyglądającej drogo (zbyt drogo jak na kogoś kto wychodzi o tej porze) kurtce zderzył się z nim ramieniem gotowy był rzucić się na niego z nożem. Powstrzymały go jednak silne zawroty głowy, które zmusiły go do podparcia się o ścianę jednego z budynków. Po kilku minutach polepszyło mu się i stwierdził, że jest gotowy na dalszą wędrówkę. Gdyby nie odurzenie alkoholem na pewno poczułby, że to zderzenie nie było przypadkowe, a mężczyzna wsunął mu małą kartkę do kieszeni. 

xxx

— Cholera — zaklął, widząc przeszkodę. Na trzeźwo mur nie był żadnym problemem, ale kiedy nieustannie kręciło mu się w głowie a zawartość żołądka niebezpiecznie podchodziła do gardła nie był pewien czy uda mu się go przeskoczyć. A jeśli nawet, to na pewno nie będzie w stanie wspiąć się po ścianie willi do swojego pokoju. Mógłby wejść którąś z furtek albo nawet główną bramą, ale to równało się przyznaniu do ucieczki. A tego za wszelką cenę zamierzał uniknąć. 

Postanowił, że skoro stanie pod murem i wpatrywanie się niego i tak nic nie da, to obejdzie go dookoła, szukając jakiegoś miejsca, w którym w ciągu ostatnich lat poluzowały się cegły i będzie miał ułatwione zadanie. Nie znajdując niczego, z rozpaczą oparł się o ogrodzenie. Nie spodziewał się, że to właśnie podstawi mu rozwiązanie: cegły rozsunęły się, ukazując dziurę, w którą spokojnie mógł się zmieścić dorosły człowiek. Z zaskoczenia aż rozdziawił usta. Wiedział, że dziadek lubił być przygotowany na każdą ewentualność i był fanem tajemnych przejść. Jako nastolatkowie z Lovino znaleźli kilka z nich i był przekonany, że to już wszystkie, ale jak widać, nawet po śmierci Aulus Vargas zaskakiwał. Z westchnieniem ulgi wszedł na teren posiadłości. Szczelina zamknęła się samoistnie po kilku sekundach, które on poświęcił na rozpoznanie w terenie. Znajdował się w sadzie oliwek, ulubionym miejscu dziadka. Mógł się spodziewać, że mężczyzna tutaj też pozostawi jakąś niespodziankę. Wciąż nieznośnie szumiało mu w głowie, więc myślenie nie przychodziło najłatwiej, ale uznał, że najbezpieczniej będzie oprzeć się o pień jednego z drzew najbliżej domu z nadzieją, że zauważą go dopiero rano. Wtedy będzie mógł udawać, że udał się na poranną przechadzkę i postanowił odpocząć w cieniu drzewa. Brzmiało na wiarygodną historyjkę. 

Jak postanowił tak zrobił. Spędził chwilę wpatrując się w niebo i odszukując gwiazdozbiory zanim zmęczenie wzięło nad nim górę. Przymknął oczy, wciąż walcząc ze snem. Zanim odpłynął do krainy marzeń przeszło mu przez myśl, że może obudzić się obleziony przez mrówki, ale nawet to nie było w stanie przywrócić mu przytomności.

xxx

Obudziło go słońce, nieznośnie wdzierające się przez powieki i ptaki irytująco skrzeczące nad głową. Nie potrafił ocenić, która była godzina, ale domyślał się, że wczesna, skoro jeszcze nikt go tu nie nakrył. Przetarł oczy i wzdrygnął się na widok mrówek przechadzających się po jego butach. Szczęśliwie nie zarejestrował ich obecności w innych miejscach. Podniósł się i przeciągnął. Sen w niewygodnej pozycji prawił, że cały zesztywniał. Oczuwał ból pleców, a głowa była ciężka niczym ołowiana kula, którą w dodatku ktoś usilnie usiłował rozerwać od środka. Z westchnięciem ruszył w stronę budynku z zamiarem wspięcia się do swojego pokoju. Żywił nadzieję, że nikt go nie zauważy. Niektóre marzenia się spełniają, bo bez przeszkód dostał się do sypialni. Spojrzał na łóżko z wdzięcznością, że wciąż tam stoi i ze zmęczeniem na nie opadł. Przed ponownym zaśnięciem wsunął rękę do kieszeni, chcąc wyciągnąć nóż. Zamiast niego trafił na pogniecioną karteczkę. Nie pamiętał, żeby ją tam wkładał. Z niepokojem wyciągnął papier i przybliżył go do twarzy.zapisana była szyfrem, który przyprawił go o dreszcze. Łudził się, że dadzą sobie spokój albo zostawią go w spokoju, albo nie znajdą żadnych godnych uwagi informacji. Umysł wciąż miał przyćmiony, toteż rozszyfrowanie wiadomości zajęło mu nieco dłużej niż zazwyczaj, a kiedy w końcu mu się udało poczuł się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Mocno. Metalową rękawicą.

L. B., Via Napoli 60

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro