XXX.
-Ja, Will i Bill od urodzenia trzymaliśmy się razem.
To znaczy od ich urodzenia, bo ja jestem najstarszy- dumnie wypiął pierś -Poza tym, czy on ci w ogóle mówił, że on z Willem to bliźniaki?- pokręciłam głową, więc wzruszył ramionami i kontynuował -Wszędzie chodziliśmy razem i robiliśmy wszystkie te rzeczy, jakie mali chłopcy robią. No wiesz, plucie na odległość, jedzenie dżdżownic na czas...
-Słuchaj, mam brata, a nigdy o takich ohydnych rzeczach nie słyszałam.
-Będziesz mi przerywać, czy mam opowiadać dalej?- pokręciłam głową -A więc, jak mówiłem, kiedy mi tak okropnie przerwano, zawsze byliśmy we trójkę. Kiedyś z Billem obiecaliśmy sobie, że znajdziemy jakiś wymiar z wiarę rozumnymi istotami i uczynimy ich naszymi poddanymi. To miało być nasze własne, małe królestwo. Mimo wszytko to ja Bill byliśmy tymi popularnymi, Will jakoś zawsze trzymał się z tyłu. Nigdy mu to nie przeszkadzało, aż do pewnego dnia. Zaczęliśmy się rozkręcać i z drobnych żarcików przestawiliśmy się na niezłą przestępczość. Planowaliśmy właśnie skok na jubilera, kiedy jakaś dziewczyna zgodziła się umówić z Willem. Czaisz, ktokolwiek zgodził się z nim umówić!- demon zignorował moje karcące spojrzenie -Potrzebowaliśmy kogoś, kto stałby na czatach, ale on bał się spóźnić na swoją randkę. W końcu dał się namówić, lecz nie przewidzieliśmy jednej rzeczy: że nasz plan nie wypali. Gliny nas złapały i zaciągnęły na komisariat. Kiedy w końcu udało nam się ich przekonać, że Will jest nie winny i tylko przypadkiem znalazł się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu, minęła już dobra godzinka. Ponoć błękitek wybiegł z komisariatu jak torpeda i, łapiąc po drodze bukiet kwiatów, poleciał do kawiarni. Na jego nieszczęście, laska nie miała za grosz cierpliwości. Gdy wbiegł do kawiarni, zdyszany i spocony, czekał na niego tylko rachunek do zapłacenia i notatka, że jeśli tak ma ją traktować, to ona nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Spuściłam głowę. Biedny Will, przez występki braci na pewno miał ciężko. ale od strony demona dobiegło mnie tylko wesołe:
-Ha, przegryw!
Zgromiłam go wzrokiem.
-Od tego czasu coraz trudniej było go namówić do pomocy. Kroplą, która przelała czarę okazała się wiadomość, że chcemy spróbować skoku na innego jubilera. Oznajmił, a właściwie wykrzyczał, że marnujemy sobie życie i on nie ma zamiaru brać w tym udziału. Od tego czasu go nie widzieliśmy, ale nie miałem zamiaru nic z tym robić. Jego sprawa, co zamierzał ze sobą robić. Bill tylko czasami coś przebąkiwał, żeby sprawdzić, jak sobie błękitek radzi, ale przestał, kiedy zobaczył, że go ignoruję. Wszystko szło dobrze, mimo, że Bill czasami znikał na dzień lub dwa, ale zawsze był na miejscu, kiedy planowaliśmy skok. Było świetnie, staliśmy się znani, uwielbiani, aż pewnego dnia Bill oświadczył, że spełnił nasze marzenie. Znalazł wymiar z istotami, które bez problemu można sobie podporządkować. Mówił, że już nawet wszystko przygotował i wystarczy tylko jakiś tydzień i będziemy nimi wszystkimi rządzić. No to się wydarłem, czy on oszalał, żeby znikać w środku naszej kariery? On odparł, że w tamtym wymiarze wszystko już jest gotowe, i nie ważne, czy mi się to podoba, ale on tego tak nie zostawi! I ze idzie tam, dokończyć swój podbój, i jeśli ja nie chcę, to niech sobie gniję tutaj.
Zamilkł i wpatrzył się w horyzont. Myślałam, że już nic nie powie, lecz po chwili wyszeptał.
-I zostawił mnie. Tak po prostu zniknął. Nie przewidziałem, że kariera przestępcza w pojedynkę to trudny orzech do zgryzienia. Musiałem wszystko zostawić i zacząć się ukrywać.
Westchnął. Nastąpiła krępująca cisza, w której żadne z nas nie miało odwagi się odezwać.
-No więc...- chrząknęłam -Pewnego lata pojechałam razem z moim bratem, Dipperem, na wakacje do naszego wujka, do Gravity Falls.
-Gdzie?- parsknął.
-No wiesz, do takiego małego miasteczka w....
-Co za kretyńska nazwa!0 wybuchnął śmiechem.
-Noooo i zjawił się tam pewien demon, który chciał zawładnąć naszym wymiarem. Jak się domyślasz, tym demonem był Bill. Ale mnie, Dipperowi, wujkowi Stankowi i jego dopiero co odnalezionemu bratu udało się go pokonać. Koniec bajki, idź spać- fuknęłam i położyłam się na ziemi.
-Czekaj, co?- wytrzeszczył oczy -Nie gadaj, ze grupka ludzi zabiła mi brata! Jakim cudem?!!!
-No, niestety nie udało nam się go zabić- przekręciłam się na bok, żeby móc go widzieć -Wtedy życie byłoby dużo łatwiejsze.... Ale przynajmniej uwięziliśmy go w kamieniu i mieliśmy spokój. Niestety, jakimś cudem się uwolnił i znalazł mnie, po trzech latach. Ta, to było jakieś pół roku temu. I teraz nie chce się ode mnie odczepić....
-Wow- odezwał się Kill -No muszę przyznać, że Bill wyrwał niezłą duuuuuuu... chciałem oczywiście powiedzieć, laskę.
-Zboczeniec- warknęłam i skuliłam się jak najdalej od niego -Ani się warz do mnie zbliżać, mam czujny sen i nie będę bała się ciebie zdzielić!
-Spoko, spoko, maleńka! Rączki przy sobie, widzisz? Możesz spać spokojnie.
Nieufnie odczołgałam się jeszcze trochę dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro