XXVIII.
-Nieeee! Pomocy!
-krzyczałam ile sił w płucach -Pomocy! Chcę się stąd wydostać!!!- dławiłam się własnymi łzami, ale nie przestawałam krzyczeć -Nieee, nie chcę tak zginąć!
Rzucałam się na wszystkie strony, ale to nic nie dawało. Ciągle walczyłam z płomieniami, ale one nie chciały ustąpić. Czułam, jak płonę. Próbowałam z tym walczyć, ale to nic nie dawało. Nie miałam już sił i musiałam się poddać.
Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy, pogodzona ze swoim losem. Wtedy wszystko zaczęło się uspokajać. Płomienie powoli gasły i zaczęły do mnie dochodzić jakieś krzyki.
-Mabel!- krzyczał jakiś głos-Mabel, ocknij się! Jestem tu, Mabel! Uwolnij się z tego! Nic się dzieje, to wszystko jest w twojej głowie!
Ogień był coraz słabszy, a ja coraz bardziej zaczęłam orientować się, co się wokół mnie dzieje. Po chwili zobaczyłam twarz klęczącego przy mnie chłopaka, a kiedy płomienie całkowicie zgasły moje myśli znów zaczęły biec właściwym torem.
-Bbill!- wydusiłam -Cco...
Próbowałam zapytać, ale przerwał mi i jak zwykle, kiedy był zdenerwowany, zaczął mówić jak najęty.
-Przepraszam, to wszystko moja wina! Ale nie było innego sposobu, wiesz, że nie mógłbym skrzywdzić tego smoka! A co, jeśli to byłaby twoja wersja? Jeśli ona zostałaby zabita, to ty też musiałabyś zginąć! Takie są prawa wszechświata! Ale nie powinienem cię tak narażać, przecież musiało istnieć jakieś inne wyjście...
-Bill...- zaczęłam mówić, lecz on mnie nie słuchał, więc wrzasnęłam -BILL!
Zwrócił na mnie uwagę, więc powiedziałam spokojnie:
-Wytłumacz mi co tu się stało, powoli.
Wziął głęboki wdech i zaczął opowiadać.
-Przepraszam, że przeze mnie musiałaś przez to przechodzić- uniosłam brew, więc kontynuował -Nie mogłem w żaden sposób zaatakować tego smoka, bo tak jak ci mówiłem, to mógłby być ktoś, kogo znamy. Nie wspominałem ci o jeszcze jednym prawie obowiązującym we wszechświecie. Jeśli dana osoba zostanie zabita w jednym wymiarze, to jej odpowiedniki we wszystkich innych też muszą zginąć. Dlatego atakując smoka narażałbym ciebie i wiele innych osób na ogromne ryzyko. Nie mogłem również otworzyć portalu, bo nie było na to dobrego miejsca, poza tym smok utrudniałby nam dotarcie do niego, a co gorsza mógłby sam przez niego przejść, więc jedyną opcją, żeby nas wydostać była teleportacja. Jak wiesz, my, demony znikamy w płomieniach. Niestety te płomienie mają okropny wpływ na ludzi. Dosłownie palą wasz umysł, dlatego przenoszenie cię w ten sposób było bardzo ryzykowne. Bałem się, że cię straciłem, kiedy upadłaś na trawę i zaczęłaś się rzucać, krzycząc. Przeraziłem się i próbowałem cię wybudzić z tego transu, ale to nic nie dawało. Dopiero po piętnastu minutach się uspokoiłaś.
Kiedy skończył mówić, odetchnęłam głęboko. Sporo informacji to przetrawienia, jak na jedną rozmowę.
-Mam jedno pytanie- powiedziałam po chwili.
-Tak?- rzucił demon, już dużo spokojniejszy.
-Skoro teleportacja demonów spala umysł każdego człowieka, to dlaczego w ogóle żyję?
Umilkł, a uśmiech, który powoli wstępował na jego wargi momentalnie się ulotnił.
-Ja... nie mogę ci powiedzieć- wyszeptał -Pamiętasz tę noc, gdy miałaś koszmary, a kiedy się obudziłaś zobaczyłaś mnie stojącego nad tobą?
Niepewnie pokręciłam głową.
-No wiesz, wtedy, kiedy... my... pierwszy raz...- wyjąkał i spojrzał w bok.
Zaczerwieniłam się cała ale przytaknęłam:
-Ttak, już pamiętam.
-Wtedy rzucałem na ciebie zaklęcie.Nie mogę ci powiedzieć jakie i dlaczego, ale obiecuję ci, że kiedyś się tego dowiesz- spojrzał mi w oczy -Obiecuję, że kiedyś się dowiesz, co to było, ale proszę, zaufaj mi i na razie mnie o to nie pytaj.
Patrzyłam w jego żółtą tęczówkę z zamyśleniem.
-Dobrze- odparłam -Ufam ci.
Odetchnął z ulgą.
-To dobrze. A teraz rozejrzyj się- spojrzałam w kierunku, który wskazywała jego ręka.
Znajdowaliśmy się w wymiarze, w którym wszystko było w najróżniejszych odcieniach zielonego lub żółci. Obok biegła mała, turkusowo-zielona rzeczka.
Umyj się w strumieniu, a ja wrócę za chwilę. Nie będę ci przeszkadzał- odezwał się Bill -I tym razem nie zapomnij uprać ubrań. Nie możemy znowu ryzykować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro