Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIX.

Strząsnęłam ostatnie krople z moich włosów.

Jaki piękny dzień dziś mamy. Turkusowe papużki na drzewach śpiewają, żółciutkie kwiatki kwitną, gigantyczna muchołówka szczerzy się do mnie... W taki dzień jak ten po prostu chce się żyć. Chwila moment... Gigantyczna muchołówka?! Wielka roślina przybliżała się do mnie powoli. O nie, tylko nie znowu! Cofałam się, ale muchołówka przybliżała do mnie swoje liany. W momencie, w którym odskoczyłam do tyłu, łodygi owinęły się w okół moich kostek i pociągnęły mnie na ziemie. Krzyknęłam i upadłam, boleśnie uderzając się w żebra. Syknęłam z bólu, ale nie miałam czasu się nad sobą rozczulać. Roślina nie dawała za wygraną i coraz silniej mnie do siebie ciągnęła. Już po raz drugi tego dnia musiałam walczyć, żeby nie wylądować w paszczy potwora. Krzyczałam, wołając demona, ale nie dostałam od niego żadnej odpowiedzi.

-Cholera jasna, Bill! Akurat jak cię potrzebuję, to nigdzie cię nie ma!- wrzasnęłam. Cisza. Nie miałam więc Billa do pomocy.

Czułam już na sobie kapiącą ślinę muchołówki, ale zaczęłam się szarpać i kopnęłam ją z całej siły. W końcu uwolniłam się i odbiegłam jak najdalej od tego paskudnego stwora.

Wtedy pojawił się Bill. Zmierzył mnie wzrokiem i z uniesioną brwią parsknął:

-Coś mnie ominęło?

-No bardzo kurwa śmieszne! Drugi raz dzisiaj prawie przez ciebie zginęłam!

Jego uśmiech nieco się zmniejszył, ale nadal był dobrze widoczny. Cały czas spoglądał na moją bluzkę. Sama zwróciłam na nią wzrok. Była przerwana w kilku kluczowych miejscach.

-Kurwa- zaklęłam pod nosem. Rzadko przeklinam, ale musiałam jakoś odreagować to wszystko. To, że dwa razy byłam o włos od śmierci na pewno nie było miłym doświadczenie.

Bill pstryknął palcami i moja bluzka znów była cała.

-Nie mogłeś tego wcześniej zrobić?- warknęłam -Nie musiałabym się męczyć z praniem.

Wzruszył ramionami.

-Teraz już za późno. Co się stało, to już się nie odstanie. Poza tym, miło było sobie popatrzeć...

Fuknęłam z irytacją.

-Dobra, to już ustaliliśmy. To co teraz robimy?

-Nasza mała wycieczka powoli dobiega końca. Jeszcze tylko chwila i będziemy wracać...

-Super. Idziemy- warknęłam i poszłam prosto przed siebie.

-Ty w ogóle wiesz, gdzie idziemy?

-Nie, ale ty wiesz. Im szybciej wrócimy, tym lepiej.

Wyprzedził mnie i poprowadził w las. Chociaż to była bardziej dżungla, niż las. Mijaliśmy drzewa o ogromnych, ciemnozielonych liściach i turkusowych lianach. Widziałam nawet żółtego tukana! Nagle przystanęłam.

-Co jest, gwiazdeczko?

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w miejsce nad jego głową. Spojrzał tam i uśmiechnął się.

-To tylko lemur. Spokojnie, są niegroźne.

Na gałęzi wylegiwało się małe, zielone zwierzątko, bujając w powietrzu swoim puszystym ogonem.

-Jesteś pewien? Co do tego smoka też tak mówiłeś...

-Tym razem wiem na sto procent. Poza tym, jak taki mały, puchaty słodziak miał by cię skrzywdzić?

Gdy tylko skończył zdanie, lemur błysnął żółtymi oczami i zeskoczył z gałęzi, rzucając się na mnie z pazurami. Co gorsza, ze wszystkich stron wyskoczyło jeszcze kilkanaście innych, zielonych lemurów i również mnie zaatakowało.

-AAAAAAAAAAA!!!- krzyczałam, gdy malutkie pazurki wbijały mi się w głowę i ramiona. Zwierzęta ze wszystkich sił starały się wydłubać mi oczy.

Ich malutkie łapki mocno wczepiły się w moje włosy i za nic nie udawało mi się ich strząsnąć. Nie wiedziałam co zrobić, moje myśli pędziły jak szalone, próbując wymyślić jakieś rozwiązanie. Mój mózg był zbyt opanowany przez strach, więc jedyne, co udało mi się wymyślić, to UCIEC JAK NAJDALEJ OD TYCH MAŁYCH POTWORÓW. Odbiegłam więc, nadal walcząc z lemurami. Biegłam i biegłam, szarpiąc się ze zwierzętami, aż w końcu udało mi się je wszystkie strząsnąć. Wtedy pozwoliłam sobie na oddech i rozejrzałam się wokoło. Przeszył mnie dreszcz niepokoju. Nie było ze mną Billa, więc nie miałam ochrony. Chociaż mogłam się tego spodziewać, jego też pewnie lemury zaatakowały i nie mógł martwić się o mnie. Potem zdałam sobie sprawę, że jest gorzej. Znacznie, znacznie gorzej.

-Chwila... Jak daleko odbiegłam?

Przyroda wokół mnie wyglądała zupełnie inaczej. Zamiast w żółto-zielonej dżungli znajdowałam się w zwyczajnym, świerkowym lesie. Niedaleko mnie widziałam kamienne zbocze jakieś góry. Jakim cudem znalazłam się w zupełnie innym miejscu? Przecież nie mogłam odbiec aż tak daleko... Nie, użalanie się nie pomoże mi. Trzeba zrobić coś sensownego! Może wdrapię się na tą górę, postanowiłam.

Wspinaczka zajęła mi kilka godzin. Gdy wreszcie dotarłam na górę, słońce chyliło już się ku zachodowi. Otarłam pot z czoła i rozejrzałam się.

-O mój Boże...- wyszeptałam. Nawiasem mówiąc, czy ja w ogóle powinnam zwracać się do Boga, skoro chodzę z demonem? To... strasznie pogmatwane. W każdym razie, ze szczytu góry zobaczyłam miasto. Mimo, że zarówno miasto jak i jego okolica wydawały mi się ludzkie, to istoty w nim żyjące stanowczo temu zaprzeczały. co ciekawe, układ ulic i budynków był identyczny, jak w mieście, w którym znajdował się mój dom...

-I co? Jak widoczki?

Podskoczyłam i odwróciłam się. Nad moim ramieniem pochylał się czerwonowłosy chłopak. Miał opaskę na oku, luźne ubrania i... Chwila moment.

-Bill? Czy ty sobie znowu ze mnie żartujesz?

Chłopak wyszczerzył zęby.

-Nie do końca, ale blisko, mała- odparł nieznajomy -Jego brat, Kill. Miło mi.

Splunął na rękę i podał mi ją. Popatrzyłam na niego z obrzydzeniem, ale po chwili wahania uścisnęłam wyciągniętą dłoń.

-Mabel- powiedziałam -Człowiek.

-W ogóle, skąd znasz tego dupka?

-Kogo?- nie rozumiałam

-Jeeeeeny, aleś ty tępa. A o kim my rozmawiamy? Mojego brata, idiotko.

-A, no... To... długa historia- podrapałam się po głowie.

-Spokojnie, mamy czas- chłopak usiadł na ziemi -Na pewno nie jesteś stąd, to pewne. W tym wymiarze nie ma zbyt wielu ludzi. Dobra, kłamię. W tym wymiarze nie ma żadnych ludzi, poza tobą. Wnioskuję więc, że się zgubiłaś.

-Zróbmy tak- podparłam ręce na biodrach. Skoro i tak nie wiem, co z sobą zrobić, to czemu by nie wykorzystać sytuacji na swoją korzyść?- Najpierw ty opowiesz mi ,kim dokładnie jesteś i co takiego łączy cię z Billem, że dotąd o tobie nie słyszałam, a potem ja opowiem ci o mnie i "tym dupku"- z jadem zaakcentowałam ostatnie słowa. Samo to, że Pan Wszechwiedzący jeszcze mnie nie znalazł wskazuje na słuszność opinii Killa.

-Zgoda- wyciągnął do mnie dłoń.

-Oooooo nie. Zdecydowanie nie zawieram układów z demonami.

-Jak uważasz. Wiele tracisz- mrugnął, ale właściwie trudno powiedzieć, czy na pewno, bo mógł po prostu zamknąć oko. Ach, te dylematy z jednookimi....

Usiadłam na ziemi i wyciągnęłam z plecaka batonik. Zanim się obejrzałam batonik został mi wyrwany z ręki i wylądował w paszczy głodnego demona.

-Ej! Przecież demony nie muszą jeść!- krzyknęłam oburzona.

-Niby nie- powiedział z pełnymi ustami -Ale specjalnie dla ciebie przybrałem ludzką postać, poza tym to nawet przyjemne. A teraz- beknął -Pora na bajkę na dobranoc-

Chrząknął i rozpoczął swoją opowieść. Było w niej pełno przekleństw i durnych komentarzy, więc troszkę ją skrócę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro