XII.
Wyszłam w milczeniu.
Kierowałam się do swojego pokoju. Nie powiedziałam już ani słowa. Niech sobie nie myśli, że się przejęłam. Przecież nie dam sobą pomiatać! Nie jestem taką, która leci na byle kogo.
Kogo ja okłamuję. Zbierało mi się na łzy. Zagryzałam usta, żeby się nie rozpłakać. Czasami na prawdę nie znoszę samej siebie. A to wszystko dlatego, że powiedziałam zupełne przeciwieństwo tego, co czułam! Chciałam mu powiedzieć to wszystko... Powiedzieć, co czuję. A teraz... możliwe, że straciłam jedyną okazję.
Poszłam do łazienki. Nie miałam zamiaru drugi raz rozpaczać, nie chciałam tego, ale nie mogłam powstrzymać łez zbierających się w moich oczach. Usiadłam na podłodze. W korytarzu usłyszałam wołanie Billa.
- Mabel, gdzie jesteś? Przepraszam, Gwiazdeczko, przegiąłem! Mabel, nie chowaj się! Gdzie jesteś?
Nie odzywałam się. Siedziałam, patrząc się pustym wzrokiem w ścianę.
- Mabel! - znowu usłyszałam wołanie.
Pierwsza łza stoczyła się po moim policzku. Po niej kolejna, i następna, i następna.
- Mabel! Wpuść mnie natychmiast! - krzyknął Bill, dopadając drzwi do łazienki.
Uderzał w drzwi i szarpał za klamkę, ale bez skutku. Zamknęłam je na zasuwkę, więc nie miał szans dostać się do środka. Oparłam się plecami o ścianę, patrząc w sufit. Wtedy zamek puścił.
Bill wpadł do środka. Słyszałam go, ale nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem.
- Mabel, na niebiosa! - krzyknął, a jego głos był pełen ulgi. - Już się bałem, że coś sobie zrobiłaś!
Milczał przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili odezwał się znowu.
- Przepraszam. To moja wina, nie powinienem mścić się na tobie tylko dla tego, że sam za dużo powiedziałem.
Podszedł o krok bliżej. Odruchowo odsunełam się, ale on nie zwrócił na to uwagi.
- Przepraszam - powiedział i mocno mniejsze przytulił.
Zaczęłam się szarpać i wyrywać. Nie chciałam tego, w tym momencie chciałam znaleźć się jak najdalej od niego.
- Puszczaj mnie! - krzyknęłam, próbując się uwolnić.
- Mabel, spokojnie - powiedział, nie rozluźniając uścisku. - Musisz się uspokoić, oddychaj spokojnie.
- Puszczaj!
W końcu udało mi się wyrwać. Zebrałam w sobie całą swoją siłę i odpchnęłam się od niego. Niestety, impet był tak duży, że poleciałam w stronę umywalki. Poczułam uderzenie w tył głowy.
* * * * *
Zobaczyłam biel.
Niebo jest naprawdę pięknym miejscem. Wszystko jest ciche i spokojne. Było mi miękko i wygodnie. Nic nie czułam, nic nie słyszałam i niczym się nie martwiłam. Rozkoszowałam się tą nicością. Unosiłam się gdzieś pośród chmur, w oślepiającym świetle. Właśnie, światło...
Od kiedy w niebie są lampy ledowe... ?
To nie było niebo, tylko szpital!
Poderwałam się z łóżka. To znaczy próbowałam, bo nagle przeszył mnie ostry ból głowy, który zmusił mnie do opadnięcia na nie z powrotem. Starałam się rozejrzeć, ale każdy ruch powodował ból, przez co musiałam bardzo się ograniczać. Jedyne, co dostrzegłam, to spore lustro i białe drzwi. Spróbowałam poruszyć palcami i zauważyłam wbite w moją rękę rurki i przewody.
- Co się stało? - zapytałam, ale w sali nie było nikogo kto mógłby mi odpowiedzieć
- Jak ja się tu znalazłam?
* * * * *
Drzwi otworzyły się i do środka wbiegł jakiś chłopak.
Wydawał się zmęczony, ale szczęśliwy. Ku mojemu zdziwieniu podbiegł do mnie i przyciągnął mnie do siebie. Tuląc mnie, zaczął mówić:
- Mabel, tak się martwiłem! Jak się czujesz? Czy coś cię boli? Byłbym tu już wcześniej, ale lekarze nie chcieli mnie wpuścić, i...
Nie bałam się mu przerwać. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się to naturalne. Odepchnęłam go od siebie i powiedziałam:
- Nie dotykaj mnie! Nawet nie wiem kim jesteś.
Chłopak zbladł. Cały jego uśmiech gdzieś zniknął. Odsunął się i uklęknął przy łóżku. Schował głowę w ramionach. Po chwili weszło trzech mężczyzn w białych fartuchach, a chłopak wstał i podbiegł do nich. Rozmawiali o czymś, ale słyszałam tylko kilka słów, takich jak 'amnezja', 'stres' i 'szok pourazowy' . Nic z tego nie zrozumiałam, ale chłopka wyglądał na załamanego. Łamał mu się głos i ręce mu się trzęsły. Po chwili zobaczyłam, że po jego policzku spływają łzy. Jeden z mężczyzn wyprowadził go z sali klepiąc po plecach i pocieszając, mówiąc coś co brzmiało jak 'wyjdzie z tego'.
* * * * *
Minęło kilka dni.
Praktycznie nic się nie działo, jedynie co jakiś czas przychodziła kobieta, która podawała mi jedzenie, patrzyła, aż skończę posiłek, po czym zabierała talerz i sztućce i wychodziła.
Niedługo znowu odwiedził mnie ten chłopak. Podał mi rękę i pomógł wstać z łóżka. Moje nogi były niepewne, więc lekko mnie podtrzymywał. Odprowadzani spojrzeniami tych samych mężczyzn, co poprzednio, wyszliśmy ze szpitala.
- Wsiadaj - powiedział chłodno, otwierając drzwi czarnego samochodu.
Spojrzałam na niego z ukosa.
- To nie jest twój samochód, prawda? - zapytałam.
Jego usta lekko zadrgały.
- Wypożyczyłem go - odparł.
Wsiadł do środka, a usiadłam obok miejsca dla kierowcy. Chłopak usadowił się obok mnie i zamknął drzwi. Ruszyliśmy. Milczeliśmy długo, aż on przełknął ślinę i w końcu się odezwał:
- Ty... naprawdę nic nie pamiętasz?
- Pamiętam jedną rzecz - powiedziałam, a w jego oczach pojawiła się nadzieja - że zdecydowanie nie powinnam ci ufać! - krzyknęłam i wyskoczyłam na ulicę.
Zaczęłam biec ile sił w nogach. Czułam się jak królik, uciekający przed myśliwym. Wiedziałam, że nie mam szans, ale nie przestawałam biec. I tak jak sądziłam, w końcu mnie dogonił. Złapał mnie za rękę i uwięził w swoim uścisku. Nie było możliwości, żebym się wyrwała, ale i tak szarpałam się, rzucałam na wszystkie strony. W mojej głowie była jedna myśl: uciec.
- Przestań! - krzyczałam. - Puść mnie!
- Nie, Mabel - powiedział chłopak. - Nie puszczę. Kocham cię.
Znieruchomiałam. Te słowa... gdy je usłyszałam, poczułam coś. Nie wiedziałam czemu, ale to zdanie nie było zwyczajne. Usilnie starałam się zrozumieć dlaczego... ale w moim umyśle była tylko biała, puszysta mgła. Tymczasem chłopak złapał mnie w pasie i zaprowadził do samochodu. Byłam sztywna i odretwiała, ledwo mogłam się poruszać. Chyba już nigdy nie uda mi się uciec, pomyślałam, ale ta myśl nie napawała mnie już tak wielkim strachem jak wcześniej.
Tym razem chłopak przypilnował, żeby moje pasy były zapięte i zablokował drzwi. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu.
* * * * *
Wyciągnął z kieszeni klucze i otworzył drzwi. Weszliśmy do nadzwyczaj różowego salonu.
- Witaj w domu - powiedział chłopak.
- Nie pamiętam żadnego miejsca, które nazywałabym domem - rzuciłam obojętnie. Weszłam po schodach na piętro. Nadal za dużo różu. Otworzyłam przypadkowe drzwi. Poczułam się jak w pułapce, nie mogąc uwolnić się od tej całej słodyczy. Chłopak podszedł od tyłu i złapał za rękę. Nim zdążyłam choćby chrząknąć odwrócił mnie i przyciągnął do siebie. Przecież ja nie mam pojęcia, kim jest ten człowiek! Otworzyłam już usta i chciałam powiedzieć, że go nie znam, ale on ucieszył mnie, kładąc palec na moich wargach, i odezwał się:
- Lepiej nic nie mów, Gwiazdeczko. Wiem, że nic nie pamiętasz. Że... nie pamiętasz mnie. Że nie pamiętasz nawet siebie samej...- jego głos znowu się załamał. - Ale ja tego tak nie zostawię. Nie pozwolę na to, słyszysz?- Mówiąc to, przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
Nie odpowiedziałam, bo niby co miałabym powiedzieć? Przecież to prawda, nic nie pamiętam... Podniosłam głowę i spojrzałam mu w twarz. Myślę, że on wiedział, co myślę. Że nie kłamię, że nie żartuję. Że w moim umyśle na prawdę jest tylko ta potworna mgła.
- Ale wiesz co, Mabel? - zapytał. W jego oczach kręciły się łzy, ale na ustach znów zobaczyłam cień uśmiechu - Mówiłem poważnie. Nie puszczę cię. Już nigdy cię nie puszczę. Nie mógłbym cię stracić. Jesteś dla mnie wszystkim.
Mówiąc to, głaskał mnie po policzku. Na koniec spojrzał, mi w oczy pokonał ostatnie dzielące nas centymetry, łącząc nasze usta w pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro