LXII.
Demon rozglądał się w poszukiwaniu kryjówki, ale nigdzie nie było niczego, co byłoby odpowiednie. Chyba, że...
Rzucił się w stronę wielkich, metalowych kontenerów. Szybko przemierzył labirynt skrzyń, aż dotarł do miejsca, które powinno zapewnić mu dobre schronienie. Ukrył się za czerwonym kontenerem, za plecami mając ścianę centrali sterowniczej dźwigu, i czekał. Wkrótce usłyszał oczekiwany dźwięk ciężkich kroków przemierzających pokład i dudniący głos kucharza.
- Czyżbyś postanowił się schować, chłopaczku? - zapytał mężczyzna z widoczną w głosie drwiną.
- Może i nie byłby to taki głupi pomysł...
Bill nasłuchiwał. Kucharz mówił, ale nie zatrzymywał się ani na chwilę.
- Gdyby nie to.. - kontynuował, zbliżając się coraz bardziej do kryjówki demona - że znam ten statek jak własną kieszeń!
W ułamek sekundy znalazł się tuż obok Billa.
Przerażony blondyn, świadomy, co za chwilę zobaczy, bardzo powoli uniósł głowę, tylko po to, żeby zobaczyć górującą wśród kontenerów postać kucharza z twarzą wyszczerzoną w okrutnym uśmiechu.
Reino swoim firmowym ruchem złapał Billa za kołnierz i uniósł do góry.
- Chyba bardzo podoba ci się tak wisieć, co, bratku? - rzucił, szczerząc się w krzywym uśmiechu. - Już drugi raz kończysz w takiej sytuacji.
- Przestań gadać i pójść mnie ! - warknął Bill, próbując uwolnić swoją koszulę z silnego uścisku mężczyzny.
- Puścić cię? - zaśmiał się drwiąco Reino. - Najpierw musisz mi zapłacić za zniszczenie mojego dzieła!
Mężczyzna mówił, a demon nie przestawał się wyrywać. Nagle szarpnął się z całej siły. Za swoją głową usłyszał dźwięk rwącego się materiału i nieoglądając się za siebie, puścił się pędem.
Reino stał jeszcze przez chwilę w miejscu, z niezbyt mądrym wyrazem twarzy przyglądając się kawałkowi koszuli, który został mu w ręce, zanim otrząsnął się i ruszył biegiem za uciekającym demonem.
Bill biegł szybciej niż kucharz mógłby kiedykolwiek biec. Pomimo to, jego i mężczyznę nie dzieliła tak duża odległość, jak mogłoby się wydawać. Lata, które Reino spędził na pokładzie, dawały mu sporą przewagę i pozwalały my lawirować między kontenerami dużo zwinniej, niż wskazywałaby na to jego sylwetka.
W końcu Bill był zmuszony się zatrzymać. Nie mógł już dłużej biec, bo dotarł do końca pokładu. Przed nim rozciągała się już tylko niezbyt duża strefa na dziobie, dla bezpieczeństwa oddzielona od reszty statku.
Nie wahając się, zeskoczył. Strefa dziobu była położona kilka metrów niżej od reszty pokładu, ale demonowi upadek z takiej wysokości nie sprawił problemu.
Niedługo po nim i Reino dotarł do dziobu statku.
- Poddaj się, albo tam do ciebie zejdę młody! - krzyknął, a kiedy Bill nie odpowiedział, przeklnął pod nosem i zaczął gramolić się na dół. Próbował spuścić się na niższy poziom pokładu, przytrzymując się brzegu i spuszczając nogi poza krawędź, ale szybko stracił przyczepność i runął.
Ciało mężczyzny z hukiem uderzyło w metal, sprawiając, że nawet demon syknął cicho patrząc na bolesny upadek.
Kiedy już udało mu się pozbierać i podnieść z ziemi, Reino zwrócił się w stronę demona.
- Poddaj się! - rzucił, chociaż jego głos brzmiał mniej groźnie niż wcześniej. - Nie masz dokąd uciec!
Blondyn rozejrzał się, zauważając, że faktycznie, został zapędzony w kozi róg. Wtedy wpadł mu do głowy szalony pomysł.
- Tak myślisz?
Zanim Reino zdążył cokolwiek zrobić, Bill stał już za metalową barierą, trzymając się jej jedynie jedną ręką. Wychylony w niebezpieczny sposób, opierał stopy na ostatnim dostępnym kawałku metalowego pokładu.
- Czyś ty oszalał?! - wrzasnął Reino, przekrzyjując fale i dźwięk pracującego silnika. - Życie ci nie miłe?!
Demon tylko uśmiechnął się lekko, nie ruszając się z miejsca. Tymczasem krzyk kucharza wywołał poruszenie w górnej części pokładu. Bill mógł zobaczyć kilku marynarzy, którzy, zaniepokojeni hałasem, wyszli zobaczyć co się dzieje.
Wtedy jego dłoń zaczęła się ześlizgiwać. Jego palce, wcześniej mocno trzymające się metalowej barierki, straciły uchwyt i zaczęły puszczać, jeden po drugim.
- Nie, nie, nie tak miało być - wymamrotał przerażony, próbując złapać się drugą ręką. Rozpaczliwie starał się utrzymać uścisk, ale mokry od słonej wody metal wyślizgnął mu się z dłoni.
Reino rzucił się do przodu, próbując złapać spadającego, ale nie zdążył.
Bill runął w zimne, morskie fale.
Przerażony kucharz wychylił się za barierkę, patrząc, jak chłopak, który jeszcze przed chwilą pomagał mu w kuchni, spada na spotkanie z niespokojnym morzem. Widział go wyraźnie, ale wiedział, że nie może nic zrobić.
Nagle mężczyzna zamrugał kilka razy, nie wierząc własnym oczom.
Przez kilka sekund nad powierzchnią wody unosił się okrąg jasnego światła, który pochłonął całą postać blondyna. Kiedy zniknął, po chłopaku nie było ani śladu.
Z osłupienie kucharza wyrawała silna dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się, żeby zobaczyć za sobą kapitana statku.
- Chodź - rzucił tamten z poważną miną. - Spuścimy szalupę i wyciągniemy chłopaka. Nie mógł odpłynąć zbyt daleko.
Kucharz wpatrywał się w twarz swojego przełożonego zamglonym wzrokiem.
- Nie - odezwał się w końcu.
- Słucham? - zapytał zdzwiniony kapitan. - Reino, wiesz dobrze, że chłopak nie ma szans przeżyć sam na środku morza. Jesteśmy setki mil od jakiegokolwiek lądu!
- Nie - powtórzył kucharz. - Nie ma potrzeby. Jego już tam nie ma.
Kapitan wpatrywał się w niego z otwartymi ustami, nie wierząc w to co słyszał. W końcu do siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Wy dwaj - rzucił do najbliżej stojących marynarzy - zabierzcie Reino pod pokład.
Marynarze skinęli głowami i posłusznie wykonali polecenie.
- Szok musiał mocno mu zaszkodzić - mamrotał do siebie kapitan, zbierając grupę do spuszczenia szalupy ratunkowej.
- Biedny Reino - powiedział jeden z marynarzy do drugiego, kiedy już odprowadzili Reino do jego pokoju.
- Tak, ale ten nowy ma jeszcze gorzej - odparł drugi, bawiąc się znalezioną niedawno wykałaczką. - Śmierć na morzu to los gorszy nawet od tego co spotkało Boba.
- Ach, biedny Bob - westchnął pierwszy. - Szkoda, że tak bardzo zirytował Reino. Może wtedy szef by go nie zwolnił.
Po krótkiej rozmowie z kapitanem statku, Reino został doprowadzony do swojej kajuty. Odpoczywał przez chwilę na łóżku, ale czuł, że bezczynne leżenie tylko go irytuję, więc postanowił ruszyć do kuchni. Tam zastał porzuconą potrawkę, bulgoczącą cicho na ogniu kuchenki.
Mężczyzna prychnął z niechęcią. Chociaż potrawka uspokoiła się i nie wylewała się już z garnka, nadal nie wyglądała zbyt apetycznie.
Reino odwrócił się plecami do garnka i zaczął rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Po chwili jednak niepewnie spojrzał przez ramię na pozostawione na ogniu danie. Chyba nie zaszkodzi, jeśli sprawdzi czy potrawka jeszcze się do czegoś nadaje, prawda...?
Przekonany tą myślą, skierował się do kuchenki, po drodze chwytając drewnianą łyżkę.
Zanurzył łyżkę w płynie i niepewnie zbliżył ją do ust. W końcu, zdobył się na odwagę i otworzył usta.
- Niemożliwe - wyszeptał, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Dette smaker jævlig bra.
* * * * *
Otworzył oczy. Pierwsze co zobaczył, a bardziej usłyszał, to krzyk mew. Głośny, irytujący dźwięk brzmiący niczym drwiący śmiech. Drugą rzeczą, o której Bill zdał sobie sprawę zaraz po odzyskaniu świadomości, było to, że leżał na stercie rozkładających się śmieci.
- Uch - rzucił z obrzydzeniem, próbując wygrzebać się z odpadków.
Kiedy wreszcie stanął na nogi, w jego głowie pojawiło się istotne pytanie, domagające się jak najszybciej odpowiedzi.
- Gdzie ja jestem...? - zapytał, patrząc na otaczające go budynki.
Nie miał pojęcia gdzie się znalazł. Postanowił więc przejść się dookoła i dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. Na skraju swojego pola widzenia zauważył dwóch mężczyzn, przenoszących wielką drewnianą skrzynię.
- Czy możecie mi powiedzieć jak nazywa się to miejsce? - zapytał, podbiegając w ich kierunku.
- Skąd ty się urwałeś? Jak można nie wie... - zaczął pierwszy, ale nie zdążył dokończyć.
- To port główny Lost Angeles - odpowiedział z uśmiechem drugi, przerywając swojemu towarzyszowi.
- Och, dziękuję - powiedział Bill z szerokim uśmiechem, nie potrafiąc ukryć swojej radości.
Nie tylko jego magia uratowała go przed zatonięciem, ale również pozwoliła mu przeteleportować się prosto do USA, oszczędzając mu podróży i problemów z kontrolą graniczną.
Pozostało mu tylko znaleźć drogę do domu.
Po kilku minutach błądzenia udało mu się znaleźć wyjście z portu, a stamtąd bez większych problemów dotarł do drogi, a potem podążał wzdłuż niej, licząc, że w pewnym momencie doprowadzi go ona do autostrady albo drogi głównej, a tamta do miasta, w którym będzie mógł zasięgnąć języka i zastanowić się co robić dalej.
Na jego szczęście, już po godzinie dotarł do sporych rozmiarów dwupasmowej drogi. Słońce niedawno zaszło, przez co świat coraz bardziej pogrążał się w ciemności, ale to nie spowalniło demona. Ruszył brzegiem drogi, pozwalając swoim myślom odpłynąć. Jak długo przebywał z dala od domu? Co stało się z kobietą, która pomogła mu wydostać się z siedziby 'The Choice' ? Zastanawiał się, jaka mogła spotkać ją kara za umożliwienie mu ucieczki. Patrząc na bezwzględność tych ludzi, wyrzucenie z pracy byłoby niewątpliwie bardzo delikatnym potraktowaniem.
Westchnął i spuścił głowę, jego wzrok mimowolnie zatrzymał się na jego ubraniach. Jego żółty frak zginął jeszcze w starciach z ludźmi Organizacji. Koszula, którą miał na sobie, kiedyś śnieżnobiała, była w opłakanym stanie. Nosiła na sobie ślady po ziemi, pyle i czymś, co mogło być nawet jego własną krwią. Zatrzymał się, biorąc materiał między palce. Rozważał, czy nie użyć magii i po prostu nie wymienić koszuli na nową, ale szybko odrzucił ten pomysł. Nie wiedział, ile jeszcze potrwa jego tułaczka i co spotka na swojej drodze. Jego moc była coraz silniejsza, ale nie mógł ryzykować marnowania jej na takie drobnostki, gdy tuż za rogiem mogło na niego czekać kolejne zagrożenie.
- Kiedy już wrócę, zadbam o to, żeby moje codzienne ubrania były bardziej praktycznie - powiedział, uśmiechając się do siebie.
Powietrze rozdarł głośny pisk hamulców. Demon odwrócił się gwałtownie, na tyle szybko, żeby zobaczyć jak samochód osobowy zjeżdża z drogi w rozpaczliwej próbie wyminięcia go i uderza w jedno z pobliskich drzew.
Przestraszony, Bill pobiegł w jego stronę. Przez szybę wyglądało na to, że siedzenia pasażerskie są puste, a więc w aucie znajdował się tylko kierowca. Przód samochodu był zmiażdżony, ale wyglądało na to, że drzwi nadal da się jeszcze otworzyć. Szarpnął za klamkę, a postać popychająca je od środka wypadła na zewnątrz.
Rzucił się w jej stronę, pomagając jej podnieść się z ziemi
- Postaraj się nie ruszać - rzucił, przytrzymując ją. - Ma pani telefon? Musimy zadzwonić po karetkę.
Kobieta, obecnie silnie wspierająca się na nim, potrząsnęła głową, starając się odgarnąć włosy zasłaniające jej twarz.
- Nic by mi nie było, gdybyś nie stał na środku drogi - warknęła nieprzyjaźnie.
Zakaszlała, zginając się w pół, i byłaby bliska upadku na ziemię, gdyby nie Bill, który mocno ją przytrzymał.
- Jak można spacerować środkiem drogi w ciemności? - rzuciła, posyłając mu wściekłe spojrzenie.
Bill zamilkł, zawieszając wzrok na oczach kobiety. Wpatrywał się przez chwilę w jej błękitne tęczówki, podczas gdy rysy kobiety powoli łagodniały i jej wyraz twarzy zmieniał się - z bezbrzeżnej wściekłości na ten wyrażający szok i niedowierzanie.
- Bill? - wyszeptała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro