LXI.
Rozdziału nie było przez, powiedzmy szczerze, zdecydowanie za długo. A więc dla tych, którzy czekali tyle na następny rozdział, zamieszczam tutaj małe streszczenie poprzedniego rozdziału, bo przez tak długi okres czasu mieliście prawo zapomnieć.
Billowi udaje się uciec z bazy The Choice. Na własną rękę dociera aż na obrzeża Francji, gdzie los krzyżuje jego ścieżki z jednym z członków Organizacji, białowłosym Depotem Silwersmith'em. Depot decyduje się pomóc Billowi, ale w zamian żąda związania pomiędzy nimi magicznej więzi zwanej Paktem Przysługi. Odtąd, gdy tylko Depot będzie potrzebował pomocy, Bill będzie zmuszony mu jej udzielić. Za poradą Silversmith'a, Bill udaje się do portu, gdzie znajduje mężczyznę nazywanego Jednookim. Z jego pomocą dostaję się na pokład statku transportowego i wyrusza w drogę powrotną do Ameryki.
Fale obijały się o burtę kutra, kołysząc nim miarowo. Dla kogoś, kto przebywał na pokładzie statku przez krótki czas mogło to działać nawet kojąco. Jednak Bill miał już tego serdecznie dość. Nie dość, że musiał przebywać w ładowni dopóki statek nie dobije do portu, to jeszcze leżenie na workach z ziemniakami było dalekie od wylegiwania się w luksusowej kabinie promu wycieczkowego.
Od dłuższego czasu leżał z zamkniętymi oczami i rozmyślał. To było jedno z nielicznych zajęć na których mógł spędzić czas. Poza tym mógł jeszcze tylko wydłubywanie wydłubywać pojedyńcze drzazgi z desek pod nim, ale i z tego zrezygnował, kiedy odłamek drewna boleśnie utkwił mu pod paznokciem.
Ciszę przerwał dźwięk ciężkich kroków nad jego głową. Był już przyzwyczajony do tego, że po pokładzie ciągle ktoś chodzi, ale tych kroków nie kojarzył. Co jeszcze bardziej nietypowe, nieznajomy stanął w miejscu. Po kilku sekundach usłyszał skrzypnięcie zawiasów i zorientował się o co chodzi. Ktoś właśnie wszedł do ładowni. Jeśli nie będzie ostrożny, odkryje jego kryjówkę!
Pomieszczenie oświetlił promień światła, które dostało się do środka przez otwartą klapę. Przez te ostatnie dni przebywał w ciemności, więc jasne światło na chwilę go oślepiło.
Kiedy odzyskał wzrok było już za późno. Sylwetka nieznanego mu człowieka była coraz bliżej. Za plecami Billa znajdowała się już tylko ściana, nie miał więc dokąd uciec. Jedyne, co my pozostało, to schować się i liczyć, że nikt go nie zauważy.
Nieznajomy zaczął rozglądać się wokół. Wyglądało na to, że czegoś szuka. Chyba właśnie to znalazł, bo chrząknął z zadowoleniem. Bill słyszał, jak ociera z kurzu wierzch jeden z worków. Człowiek nabrał powietrza w płuca i dmuchnął z całej siły, zdmuchując ze skrzyni drobinki kurzu. Gdyby nie ten mały ruch, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Kurz dotarł i do Billa. W całej ładowni było go pełno, niektóre przedmioty nie były ruszane on bardzo dawna, a więc demon zdążył już się go trochę nawdychać. Tym razem miał wyjątkowego pecha. Drobinki dostały się do jego nosa i poczuł, jak wszystko zaczyna go świerzbić, by wyrzucić je z siebie. Próbował się powstrzymać, byle by nie kichnąć, ale jego wysiłki na nie wiele się zdały.
- Psik!
- A co my tu mamy? - usłyszał.
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, dwie silne dłonie złapały tył jego koszuli i uniosły go za nią do góry. Już po chwili jego twarz znalazła się na przeciwko twarzy nieznanego mu, brudnego człowieka.
- Już od dawna wiedziałem, że mamy tu szczury, ale żeby takie duże? - burknął nieznajomy, uśmiechając się krzywo.
Człowiek zaśmiał się lekko ze swojego własnego żartu, po czym zaczął mierzyć demona krytycznym spojrzeniem.
- To co, bratku, powiesz mi jak się tu wpakowałeś, czy sam mam to z ciebie wyciągnąć?
Bill przyglądał mu się pustym, przerażonym wzrokiem, bojąc się odezwać chociaż słowem. Brak odpowiedzi najwyraźniej nie spodobał się jego rozmówcy, bo jego twarz natychmiast spoważniała. Mruknął on coś do siebie i ruszył w stronę wyjścia na pokład, ciągnąc Billa za sobą.
Ogrom światła przytłoczył demona, ale kiedy już doszedł do siebie, zaczął rozglądać się z niepokojem. Wcześniej nie miał okazji, by przyjrzeć się okrętowi, na którym się znajdował. W końcu zakradał się tu szybko, po cichu, bo najważniejsze wtedy było dla niego, by dostać się do ładowni niezauważenie. Teraz, kiedy i tak już został odkryty, mógł sobie pozwolić na dokładne przypatrzenie się swojemu otoczeniu.
Statek nie przypominał w niczym pirackiego żaglowca, jaki widuje się na kinowych ekranach. Nie tylko był od niego o wiele większy, ale też o wiele bardziej nowoczesny. Prawdę mówiąc, Bill wcześniej nie zauważył, jak ogromny jest cały statek. Teraz czuł się lekko przytłoczony przez jego rozmiar i wszechobecne, wielkie kontenery. Załodze także daleko było do brodatych morskich łotrów. Jedynie ten, który go schywatał, mógł za takiego uchodzić. Z jego wyraźnie zarysowaną, kwadratową szczęka i silnym, ale niedbałym wyglądem mógłby zrobić karierę jako filmowy złoczyńca. Cała reszta przypominała bardziej poczciwych rybaków, w tych swoich kaloszach i nieprzemakalnych kurtkach. Jeden z nich, ubrany w ciemną, granatową kurtkę z kapturem, właśnie pochylał się nad Billem. Demon przyglądał się jego poruszającym się ustom i dopiero po chwili dotarło do niego, że mężczyzna coś mówi.
- Kot ci zabrał język, chłoptasiu? - powiedział człowiek, a reszta załogi odpowiedziała mu śmiechem.
Bill, nie wiedząc co powiedzieć, pokręcił tylko przecząco głową.
- O, a więc rozumiesz co do ciebie mówię. Panowie, mamy sukces! Przynajmniej ze słuchem ma wszystko w porządku.
Ponownie, mężczyźni zgromadzeni na statku zaśmiali się głośno. Bill przełknął ślinę i zdobył się na odwagę, by o cokol powiedzieć.
- Co zamierzacie ze mną zrobić? - zapytał. - Każecie przejść się po desce i wyrzucicie za burtę?
Załoga statku zaśmiała się jeszcze głośniej niż poprzednio. Mężczyzna, który stał najbliżej (wyglądało na to, że wszyscy czuli do niego respekt, więc chyba był kimś w rodzaju kapitana), zwrócił się do człowieka stojącego za Billem.
- Bratek naoglądał się za dużo filmów o piratach, nie sądzisz, Reino? - Człowiek, który odkrył kryjówkę Billa pokiwał głową z szerokim uśmiechem. - Zabierz go do kuchni. Może tam się na coś przyda.
Mimo protestów, Bill ponownie został zaciągnięty podoba pokład. Tym razem jednak trafił do zupełnie innego pomieszczenia. Kuchnia okazała się zaskakująco przestronna i nowoczesna. Żadnego drewnianego, struganego stołu, żadnych zardzewiałych noży czy zwęglonych garów. Gładkie blaty i wszechobecna czystość przypominały bardziej kuchnię w drogiej restauracji. Bill nie mógł się nadziwić temu widokowi, ale z rozmyślań wyrwało go silne klapnęcie w plecy.
- Co, nie spodziewałeś się takiego widoku? - odezwał się niejaki Reino.
- Prawdę mówiąc, nie - przytaknął demon.
- Przyzwyczajaj się - zaśmiał się mężczyzna i z dumą położył ręce na biodrach. - Znajdujesz się na współczesnym kontenerowcu, a nie jakiejś zbutwiałej łupinie. Nie jesteśmy dzikusami! Mamy tu bibliotekę, siłownię, salon telewizyjny, stół do pingponga, internet... - wyliczał na palcach. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Żeglarze też mogą mieć swoje wygody.
W głowie Billa kłębiło się zbyt wiele myśli. Jego dawne wyobrażenie o życiu na morzu zostało właśnie obrócone w pył.
- Ale... Ale w takim razie ta ładowania - wyjąkał - to pomieszczenie, w którym byłem... Dlaczego ona wyglądała, jak ze starego filmu? Brudna, cała zakurzona? To nie były wasze towary?
Mężczyzna zaśmiał się głośno i z uciechą poklepał demona po ramieniu.
- Jaka ładowania? Chłopaku, ty trawiłeś do schowka na ziemniaki!
Demon spuścił wzrok, czując, jak czerwieni się ze wstydu.
- Naprawdę myślałeś, że cały ten statek przewozi tylko kilka worków warzyw? My sprzedajemy poważne towary! Wszystko jest bezpiecznie ułożone w kontenerach, a nie w jakiejś skrytce pod pokładem.
Kiedy mężczyzna skończył się śmiać, zostawił Billa samemu sobie, pogrążonego w rozmyślaniach, i odwrócił się w stronę jednego z blatów. Po chwili jednak, spomiędzy dźwięków siekanych warzyw, dobiegło ciche mamrotanie:
- Schowek na ziemniaki... A niech mnie, kto by się spodziewał.
* * * * *
A więc, nazywasz się Reino? - zapytał Bill, próbując przerwać panującą ciszę.
- A owszem - odpowiedział mężczyzna, nie odkrywając wzroku znad garnka.
Reino przygotowywał posiłek do załogi, A Bill został przydzielony do krojenia warzyw do potrawki. Mimo, że poza nimi było tam jeszcze dwóch innych marynarzy, którym przypadła zmiana w kuchni, w pomieszczeniu panowało milczenie. Wszyscy skupieni byli na swoich zadaniach i w ciągu godziny Billowi udało dowiedzieć się tylko tyle, że Reino jest okrętowym kucharzem.
- Skąd takie imię, Reino? Mówiłeś, że nie jesteście piratami, a ono dość mocno przeczy twoim słowom.
Jakby w odpowiedzi, z jednej strony kuchni dobiegł cichy chichot. To jeden z marynarzy się zaśmiał, ale szybko zamilkł, uciszony poważnym spojrzeniem Reino.
- To norweskie imię, idioto! Norweskie, rozumiesz? - syknął oburzony człowiek. - Z piratami ma tyle wspólnego co szprotka z rekinem.
Kontem oka demon zauważył jak jeden z marynarzy wymienia porzumiewawcze spojrzenia z drugim.
- Jeszcze chwila i ten nowy skończy jak Bob... - wyszeptał prawie niesłyszalnie.
- Biedny Bob... Był dobrym kuplem, szkoda że tak szybko musieliśmy się z nim pożegnać - odpowiedział drugi równie cicho.
Speszony i lekko przestraszony rozmową marynarzy Bill zamilkł na chwilę, ale nadal nie tracił ducha. Z zapałem kroił warzywa, chcąc pokazać, że on też się do czegoś nadaje.
Już po chwili w powietrzu unosił się zapach potrawki. Bill wziął głęboki oddech, rozkoszując się cudownym aromatem. Wtedy do głowy przyszedł mu genialny pomysł. Kątem oka spojrzał na kucharza. Reino całkowicie poświęcił swoją uwagę gotowaniu, co pozwoliło Billowi przekraść się niezauważenie za jego plecami. Kiedy znalazł się w spiżarnii, zwinnie przebiegł między półkami, łapiąc wszystko, co wpadło mu w ręce, po czym skierował się spowrotem do kuchni. Stanął przy garze z potrawką i zaczął dorzucać do niego swoje składniki.
Jego pomysł był prosty - stwierdził, że jeśli ugotuje najlepsze danie w dziejach tego statku, z łatwością zdobędzie sobie przychylność całej załogi. Wystarczy tylko, że przerobi trochę tą potrawę, doda do niej kilka rzeczy dodatkowych składników i gotowe! Gotowanie nie jest w końcu takie trudne, prawda? Przeciez ugotował kiedyś dla Mabel cudowne naleśniki z kremem. Co prawda, wtedy pomógł sobie trochę magią, ale to tylko nieistotny szczegół.
Szybko wrzucił do mieszaniny jakieś grzyby, szprotkę, łyżkę majonezu...
- Czy ja wrzuciłem tam truskawkę? - zapytał sam siebie. - Cóż, teraz i tak już za późno.
Po kilkudziesięciu minutach jego dzieło było prawie gotowe. Odsunął się, patrząc na nie z uśmiechem. Teraz pozostało mu tylko czekać.
Reino, skupiony na obrabianiu mięsa, nie zwracał uwagi na to, co dzieje się w innej części pomieszczenia. Dopiero specyficzna woń, która w krótce wypełniła całą kuchnię, zwróciła uwagę mężczyzny.
Nóż, wprawnie krojący mięso na drobne kawałki, zatrzymał się w pół drogi. Potężny mężczyzna podniósł głowę i pociągnął nosem.
- Hva i helvete?! - krzyknął i rzucił się w stronę garnka.
Reino z przerażeniem patrzył na żółto-zieloną, bulgoczącą ciecz wylewającą się z naczynia.
- Moja potrawka! Moja cudowna potrawka! - krzyczał, łapiąc się za głowę.
Szybkim ruchem obrócił się w stronę Billa.
- Ty... - warknął. - To ty to zrobiłeś! Ty zniszczyłeś moje dzieło!
Demon spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę, przez chwilę zatrzymując wzrok na jego dłoni, w której nadal tkwił nóż. Z jego ostrza skapnęła drobna kropelka krwi, zagęszczając jeszcze i tak nerwową atmosferę.
- A-ależ nie, to nie moja wina! - zająknął się przerażony demon. - J-ja tylko mieszałem, przysięgam!
Nie zdążył się więcej bronić, bo wściekły mężczyzna ruszył w jego stronę. Bill rozejrzał się wokół, szukając jakiejkolwiek pomocy, ale dwaj marynarze pokrecili tylko głową. Najwyraźniej uznali, że najlepiej będzie zejść z drogi wściekłemu kucharzowi.
Demon zaczął się wycofywać, ale jego plecy szybko natrafiły na twarde drzwi. Obrócił się i pociągnął za klamkę, ale zamek ani drgnął. Omiótł wzrokiem całą powierzchnię drewna, aż zauważył metalową zasuwę. Pociągnął ją, ale metal nie ustąpił. Stara, zardzewiała zasuwa akurat w tym momencie musiała się zaklinować. Desperacko zaczął szarpać się z nią, nerwowo zerkając przez ramię i widząc, że Reino jest coraz bliżej. Gdy demona i mężczyznę dzieliła już tylko kilka kroków, Bill zebrał w sobie wszystkie siły i szarpnął, w końcu odblokowując zasuwę. Pchnął drzwi i pędem wybiegł na pokład.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro