Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LVII.


Ze wszystkich sił starałam skupić swoje myśli na tekście, który leżał przede mną. Robiłam wszystko, by się na nim skoncentrować. Dosłownie, wszystko.

Nie bez powodu zapisałam się do szkoły plastycznej. Uznałam, no cóż, że będzie fajnie. W końcu, nawet jeśli to szkoła, to uczy o sztuce! A sztuka nie może być nudna, prawda? Otóż, sęk w tym, że może. Oczywiście, jest sporo zajęć, którym potrafię się oddać z wielką radością, ale niestety, jest też sporo nudnych obowiązków. Byłam zirytowana, zwłaszcza, że przez moją 'wycieczkę' po innych wymiarach, miałam tony zaległości. Obecnie ślęczałam nad historią sztuki, starając się zrozumieć, co odbiło rodzicom Picassa, żeby dawać mu tyle imion. No jasne, bo nie ma to jak dziecko podbiegające do ciebie i przedstawiające się: mam na imię Pablo Diego José Francisco de Paula Juan Nepomuceno María de los Remedios Cipriano de la Santísima Trinidad Ruiz y Picasso!

Warknęłam i wściekle zrzuciłam wszystkie papiery ze stołu. Ze złością stałam nad nimi przez chwilę, oddychając ciężko na widok tego co zrobiłam. Po chwili, westchnęłam i opadłam na podłogę. Co się ze mną dzieje...? Nie potrafiłam nawet na moment skupić myśli, chociaż na chwilę się na czymś skoncentrować. W ciąż i w ciąż powracał do mnie jeden temat, który natychmiastowo wyprowadzał mnie z równowagi. Bill.

Musiałam... Musiałam sobie wszystko poukładać w głowie. Nie wierzyłam w przypadki. A jeśli to, że na mojej szyi pozostał wisiorek nie było przypadkiem, to musiałam działać. Podniosłam się i stanęłam wyprostowana. Gdybym nie była uparta, już dawno bym nie żyła. Tym bardziej, nie pozwolę sobie po prostu zostawić za sobą tego wszystkiego, co mnie łączyło z Billem. Odzyskam go, za wszelką cenę.

* *  *  * *

Kolejny raz, stałam nad wyrysowanym w ziemi pentagramem. Przygotowałam wszystko identycznie jak wcześniej. Postanowiłam podjąć kolejną próbę przywołania Billa. Zaczęłam wypowiadać słowa inkantacji, jedno po drugim, powoli, żeby się pomylić.

Wszystko szło tak, jak powinno, do pewnego momentu. Podczas wypowiadania ostatnich słów poczułam, że coś jest inaczej. W gardle czułam piekące gorąco, powietrze wokół mnie zrobiło się gorące i ciężkie, ale siłą woli dokoncyzlam zaklęcie. Wtedy przede mną buchnął płomień. Ze środka okręgu buchnęła wysoka na kilka metrów kolumna ognia. Gwałtownie odskoczyłam do tyłu, upadając na plecy. Po chwili, ogień uspokoił się, a ja uniosłam się niepewnie na na łokciach, żeby zobaczyć postać wyłaniającą się z przygasających płomieni. Zobaczyłam pochyloną, żeńską sylwetkę, która powoli podnosiła się z ziemi. Po chwili stanęła przede mną i przyjrzała mi się bacznym wzrokiem.

- Mabel Pines, człowiek, siedemnaście lat. - Bardziej stwierdziła, niż spytała.

- T-tak - powiedziałam, podnosząc się i otrzepując moje ubrania z ziemi. - To ja.

Demonica, bo myślę, że mogę ją uznać za kobietę, przyjrzała mi się zimnym, beznamiętnym spojrzeniem, po czym otworzyła grubą księgę, którą miała przy sobie i zaczął ją wertować. Była to kobieta o czerwonej skórze, białych, upietych w kok włosach oraz małych rogach na czubku głowy i czerwonym, długim ogonie. Jej ukryte za okularami-połowkami oczy przesuwały szybko po linijkach drobnego pisma. Miała na sobie krótką, ołówkową spódnicę i białą koszulę, ułożoną gładko pod marynarką.

- Z tego co widzę, to już trzynasty raz, kiedy próbuje pani przywołać tego demona - odezwała się w końcu.

- Tak, na to wygląda - odparłam.

- Przykro mi, ale, jak pisaliśmy już do pani w oświadczeniu, które pani otrzymała, ten demon jest obecnie niedostępny. Może więc pani...

- Chwila - przerwałam jej - czy demony nie mają własnego wymiaru, w którym żyją? Myślałam, że to, że mieszkają w piekle to wymysł ludzi.

- Nie życzę sobię, żeby pani mi przerywała, panno Pines - powiedziała lodowato zimnym głosem. - Owszem, demony nie żyją w piekle. Jednak to my, korporacja Satan's, czy, jeśli wolisz, 'Piekło', koordynujemy przywoływanie wszelkiego rodzaju stworzeń magicznych przez śmiertelników. Szczycimy się największą liczbą pokutujących grzeszników w roli pracowników biurowych w całym biznesie.

Spojrzałam na nią zamyślona. Jeśli grzeszych, po śmierci spędzisz wieczność jako wyzyskiwany pracownik korpo. Kto by pomyślał.

- A więc, jak mówiłam - kontynuowała - ten demon jest niedostępny. Może pani skorzystać z usług innych demonów, dostępnych w naszej ofercie.

- Nie, pani chyba nie rozumie - rzuciłam, śmiejąc się histerycznie. - Ja nie potrzebuję jakiegoś tam demona. Ja muszę znaleźć Billa.

- Niech zgadnę - kobieta zatrzasnęła książkę - uwiódł panią, a teraz nie może się pani pogodzić z tym, że panią zostawił.

- Nie, to nie tak, on mnie kocha.

- Złudne przekonanie, że demon odwzajemnia uczucie jest całkowicie normalne - powiedziała.

- Całowaliśmy się - powiedziałam, coraz bardziej zdesperowana i wściekła.

- Nie ma w tym nic, co by odbiegalo od normy. Demon często wzbudza uczucie w śmiertelniku, by móc nim łatwiej manipulować.

- Uprawialiśmy seks! - wykrzyknęłam, wściekła do granic możliwości.

- I? - usłyszałam tylko. Głos kobiety nie miał w sobie ani odrobiny emocji - Powtarzam po raz kolejny, panno Pines. Cokolwiek robiliście, to nie była miłość. Demony się nie zakochują.

- To nie prawda - powiedziałam cicho. - On... On był w stanie dla mnie zginąć.

- Och - powiedziała demonica. Szybko otworzyła księgę i zaczęła ją kartkować. Po chwili, ponownie ją zamknęła i rzuciła:

- Cóż, to faktycznie nie jest typowe zachowanie jak na demona - rzuciła.

Posłałam jej spojrzenie pełne nadziei. Może w końcu mi uwierzyła i pomoże mi odzyskać Billa!

- Mimo to - przerwała moje rozmyślania - nie jesteśmy w stanie nic poradzić na to, że ten demon nie jest teraz dostępny.

Zacisnęłam pięści i przygryzłam wargę. Czułam, że łzy zbierają mi się w oczach.

- Czyli... nic nie możecie zrobić? - wyszeptałam.

- Niestety, nie mamy z nim teraz kontaktu. Coś blokuje jego magię, więc nie jesteśmy w stanie go ściągnąć.

Pociągnęłam nosem. Czyli to na nic... Ostatnia, nadzieja na odzyskanie Billa powiedziała mi w twarz, że ma gdzieś co się z nim teraz dzieje.

- Myślę, że ta sprawa została już wyjaśniona. Życzę miłego dnia i zachęcam do dalszego korzystania z naszych usług - rzuciła kobieta.

Po jej słowach ponownie buchnął ogień, a ona zniknęła w ułamku sekundy.

Ja za to zostałam w miejscu, patrząc się w dal, ze łzami spływającymi po moich policzkach.

- Co się z tobą teraz dzieje, Bill? - wyszeptałam. - Gdzie jesteś?

* *  *  * *

Oddychał z wyraźnym wysiłkiem, o najmniejszym ruchu nie wspomnąc. Mimo to, uniósł głowę i zmusił mięśnie swojej twarzy do uśmiechu. Przekrzywił głowę i wykrzywił usta.

- Tylko na tyle cię stać? - powiedział.

Szrama przeniósł swój ciężar na jedną nogę, stojąc w kpiącej pozie.

- Niezły jesteś, kochasiu. Ale złamałem już lepszych od ciebie.

Z dolnej wargi demona ściekała strużka krwi. Pomimo to, blondyn nie przestawał się uśmiechać.

Jego magia nie pozwoli mu umrzeć z powodu zadanych mu przez człowieka ran, ani też przez utratę krwi, ale nie niwelowała ona jednak okropnego, przeżywającego bólu, który narastał z każdą kolejną kólą, którą Szrama wystrzeliwał prosto w jego ciało, z każdym kopniakiem wymierzonym w jego twarz.

Było jednak coś, co różniło Billa od innych istot magicznych, które wcześniej torturował Szrama. Stworzenia, które opuściły swój dom, by udać się na ziemię, zazwyczaj zostały odrzucone przez swoje rodziny, nie miały nikogo, dla kogo warto było by im żyć. To sprawiało, że były równie podatne na tortury człowieka, co mała gałązka na złamanie. Nie miały po prostu powodu, by się wzbraniać, śmierć była dla nich najlepszą opcją. Bill był inny. Zostawił Mabel, wyrzucił wszystko, co ich łączyło, by ją chronić. Gdyby zdradził tym ludziom cokolwiek, ona była by zagrożona. Na to nie mógł pozwolić. Jej życie było najcenniejszym skarbem, który miał. Tego za nic nie da sobie zabrać.

Zamknął oczy i przygotował się na kolejną dawkę powtórnego bólu. Wytrzyma. Wytrzyma, dla niej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro