XLIII.
Z kuchni dobiegał odgłos kroków.
-Och, już wróciliście? Właśnie skończyłam zmywać, poczekajcie sekundkę, to przyniosę ciasto- zaszczebiotała radośnie pani Pines, na widok wszystkich siedzących przy stole.
Bill, siedzący po stronie pani i pana Pines, z kamienną twarzą znosił palące spojrzenie Stanleya, posyłane w jego stronę.
-Mam nadzieję, że nic nie pomieszałam w przepisie. Byłoby strasznie, gdyby akurat dzisiaj mój makowiec nie wyszedł.
-Spokojnie, Merry, przecież tobie wszystkie wypieki zawsze wychodzą cudownie- uspokoił ją jej mąż -Nie masz o co się martwić.
Pani Pines z uśmiechem postawiła na stole ciasto.
-Czego się napijecie? Kawy, herbaty?- zapytała.
-Jak zwykle czarną kawę, poproszę- odparł Ford.
-To niezbyt zdrowe pić tyle kawy, zwłaszcza w twoim wieku, Stanfordzie- rzuciła i widząc, że Stanley już otwiera usta, nie dała mu dość do słowa, mówiąc -Nie, Stanley, nie dostaniesz wódki. Żadnego innego alkoholu też nie. Dzwonił do mnie ostatnio twój lekarz i powiedział że masz dbać o wątrobę. Dostaniesz rumianek.
Obrażony Stan mruknął pod nosem kilka przekleństw, a pani Pines zwróciła się do Billa i Dippera.
-A dla was, chłopcy?
-Ja też poproszę czarną kawę- odpowiedział Dipper.
-Prosiłbym o herbatę, jeśli to nie problem- Bill uśmiechnął się zadziornie.
-Ależ oczywiście, że nie ma problemu. Za chwilę ci ją przyniosę, kochany- Merry Pines zdecydowanie urzekła uprzejmość Billa.
Mama bliźniaków wyszła do kuchni, więc przy stole zostali sami mężczyzni. Bill, dzięki wiedzy zdobytej przez kilka dni serfowania po sieci, gładko prowadził z panem Pines rozmowę o polityce. Tymczasem reszta towarzystwa starała się chociaż udawać, że ze sobą rozmawiają, żeby nie gapić się cały czas na demona, lecz niezbyt dobrze im to szło.
-To... Ładną mamy dziś pogodę- zagaił Ford.
-Tak, chmury- rzucił Dipper.
-Niebo jest niebieskie- dodał Stan.
-Słońce słabo świeci, ale może jak się przesunie będzie lepiej- Starał się kontynuować Stanford.
Żadne z nich nie zorientowało się jak głupio to wszystko brzmi. Za to Bill, który miał podzielność uwagi, miał z nich niezły ubaw. Gdy już prawie wybuchnął śmiechem, weszła pani Pines, niosąc tacę z filiżanką i czteroma kubkami. Blondyn z ulgą odetchnął, próbując się choć trochę uspokoić i z uśmiechem wziął od niej filiżankę z czarną herbatą.
-Pachnie cudownie, pani Pines- uśmiechnął się promienie.
-Kochany, nie musisz zwracać się do mnie tak oficjalnie, mów mi Merry- odparła i zwróciła się do swojego męża -Greg, kotku, nie powiedziałeś mi, czego się napijesz, więc jak zwykle zrobiłam ci kawę z mlekiem.
-Jak ty mnie dobrze znasz- zaśmiał się tamten.
Pani Pines podała Dipperowi i Stanfordowi kubki wypełnione kawą, po czym zwróciła się jego brata:
-Bardzo mi przykro, ale znalazłam tylko ten kubek. Cała reszta była niesamowicie brudna, więc byłam zmuszona wziąć ten.
Po tych słowach wręczyła mu kubek, który kiedyś należał do Mabel. Było to różowe naczynie z wizerunkiem kolorowego kucyka i napisem 'Podążaj za marzeniami!'. Unosił się z niego, ku wielkiemu niezadowoleniu jego właściciela, zapach herbaty rumiankowej.
-Co to znowu za ochydztwo? Nie tknę tego!- oświadczył i odsunął kubek od siebie.
-Już ci mówiłam, Stanleyu, że nie dostaniesz żadnego alkoholu. I nie, nawet nie myśl żeby się wymknąć do kuchni. Opróżniłam twój zapas. Ten drugi ukryty również.
-CO zrobiłaś?!- przerażony Stan rzucił się do kuchni. Merry popędziła za nim, starając się go chociaż zatrzymać.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Jedynie Ford, który znał dobrze swojego brata bliźniaka, tylko przewrócił oczami i wrócił do picia kawy.
Po chwili ich uszu dobiegł brzdęk szkła i przeciagły jęk.
-Nieeeeeeeee! Nawet moja whiskey!!! Kobieto, czyś ty oszalała?! Zapłaciłem za nią pół tysiąca, i to na czarnym rynku! Wiesz, ile mógłbym na niej zarobić?!
Po tej wypowiedzi nastąpił szloch i kilkanaście minut zawodzenia. Greg Pines wrócił do rozmowy z Billem, chociaż co chwilę musieli przerywać, bo krzyk rozpaczy miejscami po prostu zagłuszał wypowiadane przez nich słowa. W końcu Merry udało się jakoś zmusić Stana do opuszczenia kuchni, ale i tak kiedy tylko wszedł do pomieszczenia, gdzie znajdowała się reszta, opadł na kolana i schował głowę w ramionach, jęcząc:
-Moje zapasyyyyy....
Greg podrapał się po głowie.
-Kochani, coś mi się wydaje, że chyba skończymy nasze spotkanie. Proponuję się rozejść, i oczywiście, jak nakazuje tradycja, jutro spotkać się ponownie na wspólnym posiłku.
Demon wstał od stołu.
-W takim razie dziękuję państwu za cudownie spędzony czas- skłonił się -Ja i Muffinka będziemy się już zbierać.
-Już idziecie? Chyba nie zamierzasz wracać dziś do Mabel? To zbyt długa droga, żeby pokonywać ją dwa razy
-Prawdę mówiąc miałem zamiar znaleźć jakiś chotel przyjazny zwierzętom i się tam zatrzymać razem z Muffinką.
-Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. W tak małym miasteczku możesz takiego nie znaleźć. Poza tym, po co się trudzić, skoro możesz przenocować tutaj?
-Słucham?- spytał jej syn z niedowierzaniem.
-Ależ Mayson- Dipper wzdrygnął się. Nieznosił swojego imienia -Z tego co słyszałam, jest tutaj pokój z dwoma łóżkami, w którym kiedyś ty i Mabel nocowaliście. Skoro jedno łóżko i tak jest wolne, to nie widzę problemu by Bill dzisiaj z niego skorzystał.
-Mamo, mówiłem żebyś tak do mnie nie mówiła- warknął -I wątpię, żeby naszemu gościowi pasowała ta propozycja. Mogą mu nie odpowiadać niskie standardy tego miejsca- powiedział, wypowiadając każde słowo z jadem w głosie.
-Ależ nonsens, z przyjemnością spędzę tu noc- Bill uśmiechnął się szeroko.
-Cudownie. W takim razie, Dipper, zaprowadź Billa na górę- oświadczył pan Pines i odwrócił się do swojej żony, nie dając mu możliwości by zaprotestować.
Dipper przeklnął, ale ruszył po schodach. Z rozmachem otworzył drzwi do pokoju i bez słowa usiadł na łóżku.
-No co, nic nie powiesz swojemu gościowi?- zapytał demon, zamykając drzwi.
-Przestań udawać idealnego kochasia, Bill. Jesteśmy tu tylko my dwaj, nie masz przed kim się kryć- odparł chłopak.
-Mylisz się- blondyn postawił na łóżku transporter -Jesteśmy tu my dwaj i twoja siostra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro