Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLI.

Bill chodził w kółko po pokoju, szarpiąc się za włosy i krzycząc do wpatrzonej w niego Mabel. Od półtorej godziny starał się wymyślić, jak postąpić z tym listem, i nadal nie doszedł do niczego nowego!

-Przecież nie mogę przyjechać, bo co niby im powiem?- demon był bliski szaleństwa -Dzień dobry, państwo Pines! O, cześć IQ, witaj, sosenko! Tak się składa, że przypadkiem zamieniłem waszą córkę w sowogryfa! To trwa od ponad miesiąca, ale spokojnie, przecież w końcu jej przejdzie, tak?

Zaśmiał się histerycznie i opadł na kolana.

-Arrgh, czemu to musi być takie skomplikowane?- warknął -Najchętniej olałbym całą twoją rodzinę, ale jeśli się nie pojawisz, to zorientują się, że coś jest nie tak!

Westchnął i spojrzał na Mabel. Nie wydała z siebie ani jednego pisku, tylko zamyślona wpatrywała się w dywan.

-Trudno- powiedział -Zostaje nam tylko jedna opcja.

** * **

-Stan, jesteś pewien, że na pewno wysłałeś ten list?- Ford niepewnie podrapał się po coraz bardziej siwiejąch włosach.

-Aż taki stary nie jestem, żeby nie trafić na pocztę- Stanley z irytacją bębnił palcami w stół -Ale te opłaty pocztowe to przegięcie! Pięć złoty za polecony? Za moich czasów to było o połowę mniej!

-Kiedy zrobiłeś się taki skąpy, Stanley?- zaśmiała się nerwowo matka bliźniaków.

Stan wstał z krzesła i już otwierał usta, żeby rzucić jakimś złośliwym komentarzem, ale ostre spojrzenie jego bliźniaka szybko sprawiło, że zrezygnował i tylko mruknął:

-Od kiedy nawet za kawałek betonu, na którym stawiam samochód karzą mi płacić.

Dipper spojrzał na zegarek.

-Kurcze, wiedziałem, że o czymś zapomnę! Nie napisałem godziny spotkania!

Stanley położył rękę na ramieniu Dippera.

-Młody, pisałeś ten list szesnaście razy! Czy ty czasem nie przesadzasz z perfekcjonizmem?

Ford poparł swojego brata.

-Stan ma rację, Mabel nie jest głupia, domyśli się, że śniadania wielkanocnego nie je się o 15.

-Może... Moglibyśmy zacząć bez niej? Kiszki mi marsza grają- ojciec bliźniaków dotknął swojego brzucha - Przynajmniej pozwól mi skubnąć ciut tego cudnego makowca, którego upiekłaś wczoraj, Merry- zwrócił się do swojej żony.

-Greg, bądź poważny- skarciła go -Upiekłam go specjalnie dla naszych dzieci, a wiesz dobrze, że jeśli już się do niego dorwiesz, to żadna siła cię od niego nie odklei.

Tą radosną dyskusję przerwało nagłe pukanie do drzwi. Dipper szybko pobiegł do nich, krzycząc za sobą:

-Ja otworzę!

Z zamachem otworzył drzwi, gotowy rzucić się na szyję siostrze, lecz niespodziewanie stanął twarzą w twarz ze złowieszczym uśmiechem śnieżno białych zębów.

Już po chwili w korytarzu słychać było zduszone szepty.

-Co ty tu robisz?- wysyczał.

-Przyszedłem na małą, rodzinną imprezkę, czyż nie? Tak mi przykro, że w liście zapomnieliście o moim imieniu, ale spokojnie, domyśliłem się że to zwykła pomyłka.

-Gdzie jest moja siostra?- wysyczał wściekły Dipper.

-Niezbyt uprzejmie jest kazać gościowi czekać na dworze, nie sądzisz? Może wpuścisz mnie do środka, to wszystko sobie wyjaśniamy.

Chłopak już chciał powiedzieć, że po jego trupie demon przekroczy próg tego domu, ale wtedy poczuł dwie ręce na swoich ramionach.

-Och, cóż to za uroczy młody człowiek?- zaćwierkała jego matka.

-Dipper, dlaczego każesz mu stać na dworze? Proszę, niech pan wejdzie!- zakrzyknął jego ojciec z drugiej strony.

Dipper przeklął pod nosem i przesunął się, by zrobić miejsce dla Billa. Ten wmaszerował do wnętrza chatki z zadartym podbródkiem, niby to przypadkiem szturchając go w ramię.

Bill poczekał aż wszyscy usiądą, po czym szarmancko się skłonił.

-Dzień dobry państwu, mam na imię Bill i jestem chłopakiem państwa córki. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że kilka dni temu Mabel złapała grypę. Nie chciała jednak, by zostali państwo bez odpowiedzi, więc wysłała mnie w delegacji.

Bill skłonił się ku Merry Pines.

-Ach, tak piękna osoba jak pani musi być matką mojej ukochanej różyczki- ujął jej dłoń i pocałował ją delikatnie -Nie sądziłem, że tak niesamowite piękno może dziedziczne.

Pani Pines zarumieniła się i zachichotała.

Bill zwrócił się do Grega Pinesa.

-Pan zatem musi być jej ojcem. To zaszczyt poznać ojca tak wspaniałej rodziny.

-Miło nam cię poznać, Bill- pan Pines wstał i uścisnął blondynowi dłoń -Jak miło, że przejechałeś taki kawał drogi tylko z naszego powodu.

-Och, tak- westchnął Bill -Tak długą droga nie jest łatwa, zwłaszcza, gdy ma się dodatkowego pasażera.

Całe towarzystwo dopiero teraz zwróciło uwagę na transporter dla zwierząt, który trzymał w dłoni.

-Pozwolę sobie przedstawić- powiedział, stawiając transporter na krześle -Muffinka, nasza kotka- z transportera wyszła Mabel, ubrana w kamizelkę zasłaniającą jej skrzydła -Mabel tęskniła bardzo za obecnością jakiegoś czworonoga od kiedy Waddles zachorował, zdecydowaliśmy się więc przygarnąć kota. Niestety, Mabel nie czuła się na siłach, by zapewnić mu odpowiednią opiekę podczas mojej nieobecności, prosiła więc, bym zabrał go ze sobą.

Bill wzdrygnął się na wspomnienie w jaki sposób zdobył tą informację. Grzebanie komuś we wspomnieniach nie należało do najprzyjemniejszych, ale żeby cały plan wypalił, jego przedmowa musiała być idealna.

Stan pochylił się nad stołem.

-Ten kot coś dziwnie mi wygląda...

-Ach, no tak, nic dziwnego. Wzięliśmy ją ze schroniska. Wcześniej żyła na ulicy. Z tego, co nam powiedziano, pewnego dnia potrącił ją rowerzysta, uszkadzając mocno jej pyszczek. W klinice weterynaryjnej jakoś udało się ją uratować, ale wiadomo, żadna operacjia nie jest idealna.

Bill teatralnie otarł nieistniejącą łzę z oka, po czym usiadł i zaczął delikatnie głaskać Mabel po futrze. Dyskretnie rozejrzał się po twarzasz zebranych. Państwo Pines byli wyraźnie poruszeni, Ford spoglądał na niego ze zrozumieniem, a Stan był zbyt zajęty wgapianiem się w stojącą przed nim sałatkę ziemniaczaną, by przejmować się czym kolwiek innym. Jedynie sosenka nie wyglądał na przekonanego, ale co mu się dziwić. Na jego miejscu też był by podejrzliwy.

Po krótkiej rozmowie przy posiłku pani Pines zastukała łyżeczką w kieliszek i wstała od stołu.

-Chciałabym bardzo wszystkim podziękować za to urocze spotkanie. Ten dzień jest naprawdę cudowny, zwłaszcza, że prawie wszystkim z nas udało się zasiąść razem przy wspólnym stole. Ja i Greg chcielibyśmy wam dzisiaj coś powiedzieć.

Greg Pines dołączył do swojej żony.

-My z Merry zdajemy sobie sprawę, że kiepscy z nas rodzice. Za bardzo kochamy imprezy i podróże by zajmować się czymś tak czasochłonnym jak dzieci. Dlatego pragniemy bardzo podziękować wam- zwrócił się do Stana i Forda -Za to, że mino dzielących was kilometrów zapewniacie im choć trochę rodzinnego ciepła.

-Nawet nie wiesz, jak bardzo nas cieszy- Merry przejęła pałeczkę, zwracając się do Billa -Że nasza córka przy swoim boku tak uczciwego i wspaniałego człowieka jak ty. Wypijmy zatem, za wasze zdrowie, Stanleyu, Stanfordzie, i oczywiście twoje, Billu!

Gdyby nie to, że musiał zachować wszystkie pozory, roześmiałby się w głos, zarówno z naiwności rodziców gwiazdeczki, jak i z miny Dippera.

-Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na tak wspaniałe słowa- odrzekł skromnie -Ale wypijmy więc! Za nasze zdrowie!

Wszyscy przy stole stuknęli kieliszkami i pociągneli z nich pożądane łyki.

-No, to ja skoczę po ciasto!- rzuciła mama bliźniaków i pośpiesznie wyszła.

Nagle Mabel zapiszczała głośno. Demon spojrzał na nią zaskoczony, po czym lekko zawstydzony powiedział:

-Och, przepraszam państwa bardzo, ale Muffinka stwierdziła, że bardzo potrzebuje wyjść na dwór. Wyjdę z nią i wrócę za sekundę.

Szybko wyminął Dippera i wyszedł przed chatę. Gdy tylko oddalił się trochę, czym prędzej postawił Mabel na ziemi

-Co jest?- zapytał -Co jest tak istotne, żeby wszystko przerywać?

Mabel zapiszczała. Był już na tyle wprawiony, że płynnie odczytywał to, co chciała mu powiedzieć.

-Musisz być taki staroświecki? To brzmi okropnie!

-Przestań, jakoś musiałem improwizować! Mogło być gorzej.

-Nikt o zdrowych zmysłach by nie uwierzył, że nie wziąłeś się z zeszłego stulecia.

-Tak? A jakoś twoi rodzice uwierzyli. Nie mów mi, że...

Nie zdążył dokończyć. Przerwał mu okrzyk zza jego pleców.

-Gadaj, co tu robisz?- w jego stronę szedł wściekły Dipper - I co to wszystko ma znaczyć?! Twoi rodzice? Gdzie do jasnej cholery jest Mabel?!

Za nim wybiegli wujkowie.

-O czym ty gadasz, Dipper?- krzyknął Stan - Kim on jest?

-No świetnie, jeszcze brakuje, żeby rodzice tutaj przybiegli- mruknął Dipper.

-Spokojnie, kazałem im pozmywać naczynia. Trochę im zajmie znalezienie płynu i gąbki, więc mamy chwilę na rozmowę- rzucił Ford i wskazał na Billa i Dipper -A teraz wy dwaj, macie mi wszystko wytłumaczyć.

Bill wymienił spojrzenia z zaniepokojoną Mabel. Zapowiadała się długa noc...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro