Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI.

Zdecydowałam się zrobić mały porządek w pokoju, w którym leżał Bill. Od ponad doby był nieprzytomny, ale wyglądał coraz lepiej. Jego rany goiły się w nieludzko szybkim tempie, widać było, że wraca do zdrowia. Oczywiście, miałam wielkie wyrzuty sumienia, że nie zabrałam go do szpitala, ale uznałam, że ryzyko związane z tłumaczeniem całej sprawy jest zbyt duże. Lekarze szybko zorientowali by się, że nie mają do czynienia z człowiekiem. Pomimo to, obserwowanie, jak na twarz demona wracają żywe kolory, napawało mnie optymizmem. Niedługo stałam się na tyle rozluźniona, że zaczęłam cicho nucić, i zanim się zorientowałam, śpiewałam już wyraźnie słowa znanej mi piosenki:

When I get the feeling real in the summer

You can come and meet me, we can fall in love

Take me to the sea, take me to the sun

Just a little secret, no one needs to know


W pewnym momencie usłyszałam ciche westchnięcie. Szybko odwróciłam głowę, by zobaczyć Billa, przyglądającego mi się spod na wpół przymkniętych powiek.

- Masz ładny głos - powiedział.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Jego uwaga pojawiła się tak nie spodziewanie, że nie mogłam dobrać słów. Rzuciłam więc tylko krótkie 'dzięki' i wróciłam do ścierania kurzu.

- Skąd znasz tę piosenkę?

- Kiedyś wpadła mi w ucho. To nic wielkiego - rzuciłam w odpowiedzi.

Pokiwał głową i zaczął przyglądać się swoim dłoniom. Poprzedniego dnia byłam bardzo roztrzęsiona, więc nadal można było na nich zauważyć ślady zaschniętej krwi, której zapomniałam z nich zmyć.

- Ból to zabawne uczucie - stwierdził. - Rzadko mam z nim do czynienia.

- Dlaczego? - spytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Nie spodziewałam się odpowiedzi, ale Bill uśmiechnął się lekko i powiedział:

- Demony są silniejsze niż sądzisz. Mało co w waszym świecie może stanowić dla mnie zagrożenie, więc nie spotykam się z czymś takim jak ból. Jestem na to zbyt potężny.

Przez chwilę panowała cisza. Zamyślona wpatrywałam się w szafkę, którą właśnie przecierałam. Kątem oka zauważyłam ruch i odwróciłam się, widząc jak Bill próbuje podnieść się z łóżka.

- Co ty robisz? - zapytałam spanikowana. - Jesteś jeszcze za słaby, żeby wstawać!

- Mam do zrobienia coś ważniejszego, niż siedzenie w łóżku - Pomimo moich protestów, wstał. Postawił kilka kroków, po czym zachwiał się. Nie popełniłam drugi raz tego samego błędu i nie pozwoliłam mu upaść. Złapałam go i mocno przytrzymałam. Uśmiechnął się.

- Mówiłam ci, jesteś za słaby! Jeszcze dzień temu... - Zawachałam się, próbując znaleźć właściwe określenie. - Nawet nie potrafię tego opisać! Żaden człowiek nie miał prawa tego przeżyć!

Delikatnie odsunął mnie od siebie i obrócił się, śmiejąc się lekko.

-Jakaś ty monotonna, Gwiazdeczko. Zapominasz, że ja nie jestem człowiekiem.

Zacisnęłam zęby, zła na to, z jaką pogardą mnie traktował. Czuł się ode mnie lepszy, to było widać, a gdyby nie ja nie wiadomo co by z niego zostało.

- Muszę usunąć z mojej drogi pewne... przeszkody. Gdyby nie one, moje rany zagoiłyby się znacznie szybciej i nie byłbym zmuszony leżeć tu tak długo.

- Nie pozwolę ci nawet zbliżyć się do mojej rodziny - odparłam, zaciskając pięści.

- Oj, Gwiazdeczko, nie denerwuj się tak - rzucił drwiącym tonem. - Nie mam na myśli twoich żałosnych krewnych. W każdym razie, nie do końca.

- Co masz na myśli? - zapytałam podejrzliwie.

- Sssszzz - ucieszył mnie, kładąc mi palec na ustach. - Nie mam teraz na to czasu. Kiedyś opowiem ci całą tą długą, nudną historię, ale teraz, idę zająć się ważniejszymi sprawami.

Odsunął się ode mnie i chciał już wychodzić, ale zaprotestowałam.

- Nie ma mowy. Nigdzie cię nie puszczę.

Zobaczyłam, jak uśmiecha się złośliwie. W kilku krokach znowu stał przy mnie, szczarząc zęby w szerokim uśmiechu. Przeszedł mnie dreszcz zaskoczenia, gdy położył dłoń na moim policzku i cicho powiedział:

- Obawiam się, że nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia - nachylił się jeszcze bardziej, szepcząc mi w prost do ucha - ale nie martw się, wrócę jeszcze przed obiadem.

Po tych słowach, nie dając mi chwili na odpowiedź, zniknął w chmurze niebieskich iskier. Stałam tak przez dłuższą chwilę, wpatrzona w miejsce, w którym stał jeszcze przed sekundą.

Dopiero po chwili otrząsnęłam się i wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie zamierzałam o tym myśleć. Naprawdę tego nie chciałam.

* * * * *

Wrócił, dokładnie tak, jak powiedział. Pojawił się dokładnie w chwili, gdy zaczynałam jeść obiad.

Mało brakowało, a zakrztusiłabym się, gdy z nikąd pojawił się przede mną akurat w momencie, kiedy połykałam kawałek ziemniaka.

- Wróciłem - rzucił jakby nigdy nic.

- Nie strasz mnie tak! - krzyknęłam. - Co ty sobie wyobrażasz?!

- Tak tak, nie złość się tak, mam dla ciebie niespodziankę! Chodź ze mną!

Uniosłam podejrzliwie brew na widok ręki, którą wyciągnął w moją stronę.

- Próbujesz wkręcić mnie w kolejny układ, Bill?

- Spokojnie, Gwiazdeczko - wyszczerzył zęby - nie podpuszczam cię. Tym razem.

Zawachałam się, ale uścinęłam jego rękę.

- W porządku - rzuciłam. - A więc co planujesz?

Błysk w jego oku był jedyną odpowiedzią, jaką dostałam. .

* * * * *

- Ma pan może żółte? - spytał demon.

Nie miałam pojęcia, z kim rozmawiał, bo przed wyjściem zawiązał mi oczy czarną przepaską. Tak, dokładnie tą samą, co ja mu, której użyłam ja, gdy prowadziła go do odświeżonego pokoju.

-Nie wiem, sprawdzę - odpowiedział jego rozmówca. - Jaki rozmiar?

- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia - rzucił. - Gwiazdeczko, może ty wiesz? Jaki właściwie mam rozmiar buta? - zwrócił się do mnie.

- A niby skąd ja mam to wiedzieć? - fuknęłam ze złością. - Gdzie ja jestem, Bill? I czy ta opaska to ma być jakiś rodzaj zemsty?

Zaśmiał się i rzucił tylko:

- Być może.

- Proszę pana, są. Proszę przymierzyć, może będą pasować - odezwał się znowu ten drugi głos.

Bill poprowadził mnie w stronę jakiegoś krzesła, a potem wrócił do nieznajomego i słyszałam jak szepcze:

-Jeszcze jedne, najlepiej różowe. Rozmiar 39.

Zrozumiałam, że teraz mówi o butach dla mnie.

- Skąd znasz mój rozmiar? - zapytałam, może ciut za głośno. Nie miałam zielonego pojęcia, jak daleko ode mnie się znajdował.

- Mam swoje sposoby - powiedział śpiewnym głosem, zaskakująco blisko mnie. Ups, czyli jednak byłam za głośno.

- No, teraz już możemy to zdjąć.

Podszedł do mnie i stanął za moimi plecami. Czułam jego oddech na karku gdy rozwiązywał opaskę. Dobrze, że stał z tyłu, nie mógł widzieć, że się zaczerwieniłam. Gdy wreszcie mogłam widzieć, zobaczyłam, że jesteśmy... na torze do jazdy na rolkach!

Spojrzałam na blondyna z szerokim uśmiechem, nie mogąc powstrzymać zachwytu.

- Wiedziałem, że ci się spodoba. - Uśmiechnął się i wręczył mi rolki.-Trzymaj.

Nie czekając ani chwili, wsunęłam je na nogi. Pasowały idealnie. Spojrzałam na Billa, który męczył się z zapięciem swoich rolek. Podeszłam więc do niego i zadeklarowałam:

- Poczekaj, pomogę ci z tym.

Ukucnąwszy nad jego stopą, szybko zawiązałam sznurówki i zapięłam wszystkie zatrzaski. Skończyłam szybko i wstałam.

- A teraz na tor! - rzuciłam i podjechałam do bramki. Złapałam jej krawędź i zawołałam:

- No co, idziesz?

- Tak tak, już pędzę, o to się nie martw... - warknął.

Wstał i zaczął powoli iść w moją stronę. Poruszał się powoli, noga za noga. Nie wystarczyło mi cierpliwości, pojechałam do niego i popchnęłam go w stronę wejścia na tor.

- Szybciej, bo zaraz przyjdą tłumy i nie zostanie centymetr wolnej przestrzeni!

Puściłam go kilka metrów przed bramką, tak, żeby miał czas wychamować. Nie zrobił tego jednak o wpadł na bandę z pełnym impetem.

- Ty pierwsza - wycedził, podnosząc się na nogi i posyłając mi wściekłe spojrzenie.

Wzruszyłam ramionami i otworzyłam furtkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro