LXIII.
Jej usta poruszały się przez chwilę, jakby nie mogła wydobyć z siebie głosu, kiedy w końcu spomiędzy jej warg zaczęło wydostawać się niewyraźnie mamrotanie.
- Nie, nie, nie - mamrotała, obrzucając spojrzeniem wszystko na wokół siebie. Jej wzrok błądził, prześlizgując się po wszystkim, poza blondynem, jakby specjalnie unikała spojrzenia na niego.
- Nie jesteś prawdziwy - powiedziała pewnie, najwyraźniej uznając to stwierdzenie za najlepsze wytłumaczenie tej sytuacji. - Niedługo obudzę się, sama, w ciemności, a to wszystko okaże się snem.
- Mabel, posłuchaj... - próbował powiedzieć, ale nie dała mu dokończyć.
- Nie! - krzyknęła, gwałtownie odwracając się w jego stronę.
Spojrzał na nią, stojąca z zaciśniętymi pięściami, jakby w każdej chwili była gotowa do ataku. W jej oczach zobaczył wściekłość, ale im dłużej się w nią wpatrywał, tym więcej do zaczynało do niego docierać.
Tym, co kontrolowało teraz Mabel, był strach.
Bała się, że gdy tylko pozwoli sobie na nadzieję, wszystko obróci się w pył. Bill zniknie, zostawiając ją samą.
- Nie jesteś prawdziwy - powiedziała, przygryzając wargę.
Wziął głęboki oddech, starając się uspokoić. Miał wrażenie, że jego serce bije tak silnie, że zaraz wydostanie się poza jego klatkę piersiową.
Musiał postępować ostrożnie, jak ze spłoszonym zwierzęciem.
- Posłuchaj - powiedział, starając się zachować jak najspokojniejszy ton. - Mabel, nie miałem wyboru.
- Zniknąłeś, zostawiając mnie samą! I to dlaczego, bo myślałeś że tak będzie dla mnie lepiej? - Rzuciła ze złością. - Czy chociaż pomyślałeś, czego ja chcę?
- Mabel, ze mną nie jesteś bezbieczna! - krzyknął, czując, jak zaciska zęby. - Nie widzisz, co mi się przytrafia? W moim otoczeniu nigdy nie będziesz mogła wieść normalnego życia!
- Nie chcę żyć normalnie!
Po jej policzku potoczyła się pierwsza łza. Otarła ją, ale po niej popłynęły kolejne.
- Myślałam, że cię straciłam! - krzyknęła. - Minęły miesiące, Bill! Miesiące! A ty nie dałeś mi nawet najmniejszego znaku!
Wyciągnął dłoń, starając się ją chwycić, ale Mabel cofnęła się, unikając jego dotyku.
- Myślałam, że nie żyjesz - szepnęła, przecierając oczy.
Wyrwał się do przodu. Otoczył ją ramionami, przyciągając do siebie. Objął ją całą, przyciskając do siebie, byle by poczuć jej bliskość.
- Tęskniłam - powiedziała cicho, pociagając nosem.
- Ja też - odpowiedział. - Ja też.
Odsunęła go od siebie i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się lekko.
- Wracajmy do domu - powiedziała, ocierając z jego policzka łzy. Nawet nie wiedział kiedy się tam pojawiły.
* * * * *
Przez całą drogę samochodem panowało niezręczne milczenie.
Przy pomocy magii Billa moja Toyota była zdolna znowu poruszać się po drodze, chociaż zauważyłam, że jego moc wydawała się mniej silna niż kiedyś.
Chrząknęłam, przerywając panującą ciszę.
- Co się stało z twoimi ubraniami? - zapytałam, starając się nawiązać niezobowiązującą rozmowę.
- To... długa historia - odparł, odwracając wzrok. - Miałem drobne problemy z moją mocą i nie mogłem ryzykować zużywania jej na ich naprawę.
- Bliźniaki? - rzuciłam, skupiając się na drodze przed nami. Jeden wypadek tej nocy zdecydowanie mi wystarczy.
- Kto?
- No wiesz - spojrzałam na niego kontem oka - mój klon z innego wymiaru i jej brat. To przecież oni byli przyczyną gdy ostatnim razem miałeś problemy ze swoją magią.
- Nie - odpowiedział, spuszczając wzrok. - Tym razem było trochę... inaczej.
Znowu zrobiło się cicho. Poświęciłam swoją uwagę drodze, a Bill wyglądał przez okno. Przez dłuższy czas żadne znas się nie odezwało, aż do momentu gdy demon postanowił przełamać krępującą ciszę.
- To twój samochód? - zapytał.
- Jest z wypożyczalni - odparłam. - Musiałam dostać się do wróżki, która ponoć mieszka gdzieś w tej okolicy.
- Nie wiedziałem, że masz prawo jazdy.
- Taa - zaśmiałam się nerwowo. - To też dosyć długa historia.
- Wypożyczyli ci samochód bez prawa jazdy? - rzucił z niedowierzaniem.
- Wujek Stanek ma swoje sposoby - wymamrotałam pod nosem.
* * * * *
Zatrzymałam samochód na poboczu drogi i wyłączyłam silnik.
Starając się być jak najciszej otworzyłam drzwi i wysiadałam. Odetchnęłam, napełniając płuca świeżym powietrzem. Cóż, w każdym razie świeższym niż dusznota wewnątrz samochodu. Ruszyłam przed siebie, stąpając po mulistej, mokrej ziemi.
Zaczynało powoli świtać, a niebo na horyzoncie nabierało jaśniejszych kolorów.
Znajdowałam się przy niedużym jeziorku, które swoim wyglądem bardziej brzypominało małe bagno. Brudna, zamulona woda, o odrzucającym kolorze i dopełniają w obrazek wszelakiego rodzaju śmieci rozrzucone wokoło.
- Niektórzy ludzie nie mają za grosz szacunku - wymamrotałam, kopiąc jedną z wielu puszek po piwie.
Rozejrzałam się wokoło, a moją uwagę przykuł leżący w pobliżu pień drzewa. Podeszłam w jego stronę i usiadłam na nim, ale szybkości pożałowałam tej decyzji. Gnijąca kora nie była najprzyjemniejsza w dotyku. W innej sytuacji najpewniej trzymałabym się od niej z daleka, ale w tym momencie w pobliżu brakowało lepszego siedziska.
Czas płynął, a ja siedziałam w ciszy, pogrążonona w rozmyślaniach.
Spokój przerwał odgłos kroków po wilgotnej glebie.
- Co robisz? - usłyszałam za swoimi plecami.
- Postanowiłam się przewietrzyć - odpowiedziałam, nie odwracając się.
Pień niebezpieczne zatrzeszczał, gdy demon usiadł obok mnie.
Nie odzywał się, jakby dając mi czas, aż będę gotowa.
- Nie czuję tego - powiedziałam w końcu. - Mam wrażenie, że jakby oddaliliśmy się od siebie przez ten cały czas kiedy cię nie było.
Zamilkłam, przełykając ślinę.
- Nie wiem, czy jestem w stanie wybaczyć ci, że zniknąłeś.
Milczał. Nie wiedziałam, czy czeka, aż powiem coś więcej, czy zabrakło mu słów.
- Możemy spróbować - przerwał, patrząc na mnie niepewnie. - Możemy naprawić nasze... relacje. Jeśli dasz mi szansę.
Oparłam brodę na kolanach i zmarszyłam brwi.
- Kochasz mnie? - zapytałam z powagą.
- Tak - odpowiedział bez wahania. - A ty?
- Tak myślę.
- A więc warto spróbować.
Poczułam, jak puszcza moja rękę i wstaję.
- Poczekam na ciebie w samochodzie. Nie musisz się śpieszyć - rzucił z uśmiechem.
Odszedł, a ja zostałam sama. Przypatrywałam się małej kałuży, która powstawała za każdym razem, gdy mój but mocniejszy przycisnął rosnący przy kłodzie mech.
Temu miejscu było daleko do piękna. Ale... miało jakby swój urok. Może i nie wyglądało zbyt zachęcająco, ale z małą pomocą i po pobieraniu tych wszystkich śmieci, mogłoby zamienić się w coś pięknego.
Uśmiechnęłam się na tą myśl i wpatrzona we wschodzące słońce, wzięłam głęboki wdech.
Majestat chwili przerwał atak kaszlu, który mi napadł, gdy tylko poczułam zatęchły, bagnisty smród. Cóż, może jednak lepiej zostawić to miejsce w spokoju.
Ostrożnie, starając się nie ubłocić moich butów, wróciłam do auta. Z ulgą opadłam na fotel kierowcy, który w porównaniu z otoczeniem z jakiego wróciłam wydawał niebiańsko czysty.
Odwróciłam głowę żeby rzucić jakimś żarcikiem, ale widok demona z głową opartą na szybie i opuszczonymi powiekami szybko zamknął mi usta.
Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Może nie będzie tak źle...
* * * * *
Popołudniem następnego dnia dotarliśmy na miejsce. Wyjęłam kluczyki ze stacyjki i potrząsnęłam Billa za ramię. Przespał większy kawałek podróży, za co nie mogę go winić. Droga była długa i męcząca. Rozpięłam pas i wysiadałam, przeciągając się żeby rozprostować kości. Kilkanaście godzin za kółkiem potrafi nieźle zmęczyć.
Podeszłam do drzwi i odblokowałam zamek. Spojrzałam przez ramię, żeby zobaczyć za sobą wyczekującego demona.
- Gotowy?
Blondyn zawachał się, ale pochwili odpowiedział skinieniem głowy. Uśmiechnęłam się i nacisnęłam klamkę.
- Witaj w domu - rzuciłam, otwierając drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro