IX.
Przez całą noc nie spałam. Bałam się, że ten demon wejdzie do mojego pokoju i tym razem nie skończy się na przytuleniu. Strach był tak obezwładniający, że nie zdołałam nawet zmrużyć oka.
Mocno wahałam się, czy może nie zadzwonić po Dippera, żeby przyjechał i mnie stąd zabrał. Ale bałam się, że Bill i tak zdoła nas odnaleźć i skrzywdzi nie tylko mnie, ale o mojego brata. Nie mogłam przecież ryzykować, że ten szaleniec zagrozi też jemu! Uznałam, że sama muszę sobie z nim poradzić.
* * * * *
Zeszłam do kuchni w celu zaparzania sobie kawy. Nie zrekompensuje mi ona co prawda tych kilku godzin snu, które zmarnowałam, ale może przynajmniej trochę postawi mnie na nogi. Czułam się okropnie słaba i wykończona jak nigdy dotąd. Gdy zobaczyłam, że Bill już jest w kuchni, że siedzi przy stole, wpatrując się we mnie swoim żółtym okiem, poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Tego było już za wiele dla mnie i moich nerwów.
Pierwsze, co poczułam po odzyskaniu świadomości, to ten dziwny zapach. Wydawał mi się znajomy, ale skojarzyłam go dopiero po chwili. To był zapach Billa, tak trudny do określenia, ale miły i lekko słodki. Pachniał... wanilią? Cynamonem? Nie potrafię stwierdzić. Po minucie błogich rozmyślań w mojej głowie pojawiła się jeszcze inna myśl. Skoro czuje jego zapach, to on też musi gdzieś być! Zdobyłam się na wysiłek i otworzyłam oczy, i co zobaczyłam? Twarz Billa, wpatrzoną we mnie i znajdującą się niebezpiecznie blisko mojej.
- Gwiazdeczko! - krzyknął z radością, gdy zorientował się, że się obudziłam i przytulił mnie do sibie. Gdy mnie puścił, miałam wreszcie możliwość by rozejrzeć się wokół. Leżałam na kanapie, a Bill klęczał obok na podłodze. Patrzył na mnie z uśmiechem na ustach. W jego oczach... oku... było coś dziwnego. Coś, czego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. Czyżby żal? Smutek? Poczucie winy?
- Nigdy więcej mi tego nie rób - powiedział, delikatnie odgarniając mi włosy z twarzy.
Przez nagłą z suchość w ustach czułam, że nie mam siły odpowiedzieć, więc tylko uśmiechnęłam się słabo.
- Szczerze mówiąc, nie znam się na chorobach u ludzi. Co mogło to spowodować Przegrzałaś się? Nie masz gorączki? Może zjadłaś coś nieświeżego?
- Spokojnie Bill, nic mi nie jest - odparłam cicho.
- Na pewno? Może powinienem sprawdzić twój puls? Wiem!- krzyknął i szybko wstał. -Zadzwonię do twojego lekarza!
- Bill, uspokój się! - powiedziałam.
Poczułam, że powoli odzyskuję siły. Usiadłam na łóżku i spróbowałam wstać. Postawiłam stopy na ziemi, ale nie złapałam równowagi i potknęłam się. Oczekiwałam bliskiego spotkania z ziemią, ale jak się okazało, Bill mnie złapał.
Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Odetchnął z ulga. Demon wziął mnie na ręce i z powrotem położył na kanapie. Nie broniłam się.
- Jedno jest pewne - rzucił. - Nigdzie się dzisiaj nie ruszasz.
- A co ze szkołą? - zapytałam - Nie mogę opuścić zajęć!
Uśmiechnął się krzywo, śmiejąc się lekko.
- Jestem pewien, że poradzą sobie bez ciebie.
Odwrócił się i podszedł do stolika, na którym leżała moja komórka. Odwrócił głowę i spojrzał na mnie przez ramię.
- Podasz mi numer do recepcji w twojej szkole?
- Przepraszam, co? - zaśmiałam się nerwowo.
- Powiedziałem, że...
- Słyszałam co powiedziałeś!-wtrąciłam. - Chyba nie zamierzasz tam dzwonić?
- A dlaczego nie? - zapytał. - Jak inaczej mam usprawiedliwić twoją nieobecność?
- I co im powiesz? - prychnęłam. - Dzień dobry, jestem demonem? Że że strachu przed tobą nie zmrużyłam oka przez całą noc? Że z wycieńczenia...
Urwałam, gdy zorientowałam się co własnie powiedziałam.
Bill odłożył mój telefon i z zaniepokojoną miną podszedł do mnie. Obserwowałam, jak siada na podłodze tuż obok kanapy. Odruchowo odsunęłam się od niego, na tyle, na ile pozwalało mi oparcie kanapy za moimi plecami. On jednak nic nie zrobił. Zamknął oczu i siedział przez chwilę w milczeniu. Chyba właśnie to milczenie niepokoiło mnie najbardziej. Spodziewałam się bardziej wybuchu złości. Czegokolwiek, ale nie tego...
W końcu otworzył oczy i spojrzał na mnie.
- Powinienem wiedzieć... powinienem... - zaczął mówić, ale urwał i westchnął. Po raz pierwszy jego głos nie brzmiał pewnie i drwiąco.
Czułam, że powinnam jakoś zareagować, ale gdy już byłam gotowa coś zrobić, Bill nabrał powietrza i odezwał się, patrząc mi w oczy.
- Przepraszam. Przepraszam, Mabel - powiedział. - Za wszystko.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się, jakbym nadal była nieprzytomna, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Jak to możliwe, że Cipher, tak groźny demon, przeprasza mnie? Musiałam się upewnić, że znowu nie straciłam przytomności, że to wszystko nie jest tylko moim wyobrażeniem. Desperacko szukałam jakiegoś pomysłu na to, jak sprawdzić, czy to wszystko to tylko fikcja. Niestety, do głowy przyszła mi tylko jedna rzecz.
- Czy mógłbyś... zdjąć swoją opaskę? - spytałam.
- Słucham?
Odkaszlnęłam, czując, że robię się coraz bardziej nerwowa.
- No wiesz... powiedziałeś, że kiedyś powiesz mi, dlaczego ją nosisz - zaczęłam. - Wiem, że to niezbyt odpowiedni moment, żeby o to poprosić, ale czy właściwie jakikolwiek będzie dobry? W końcu, no wiesz... To nie jest coś, o co pyta się często.
Może z powodu niskiej liczby dziwaków łażących po ulicy z przepaską na oku, pomyślałam i wpatrzyłam się w niego z wyczekiwaniem.
Przez kilka sekund przyglądał mi się, jakby zastanawiał się, czy sobie z niego nie kpię. Po chwili skinął lekko głową i zaczął rozwiązywać opaskę. Gdy odsunął ręce od twarzy mogłam zobaczyć, jak wygląda jej część, którą wcześniej zakrywała przepaska.
Delikatnie ujęłam w dłonie jego podbródek, przyglądając się niecodziennemu widokowi. Jego skórę przebito nitką, jeden raz obok drugiego. Jego powiek wyglądała na... zaszytą. Jak zamglona przyglądałam się temu, zanim po cichu zapytałam:
- Jak to się stało? Kto ci to zrobił?
Demon zaśmiał się lekko.
- Można powiedzieć, że los - odpowiedział, i widząc moje pytając spojrzenie kontynuował. - Nie mam wpływu na to, jak wyglądam, gdy zmienię formę. Rozumiesz - możesz stać się kotem, ale nie możesz wybrać koloru jego futra.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Pomiędzy nami nastała cisza, ale nie był to jej krępujący rodzaj. Powietrze wydawało się stać w miejscu, a żadne z nas nie odważyło się odezwać i naruszyć panujące milczenie. Czułam się niemal jak w transie. Nie spuszczałam spojrzenia z jego powieki, i zanim pomyśleć dwa razy, zbliżyłam się do niej i delikatnie ją pocałowałem.
Zaraz po tym doszłam do siebie. Z przerażeniem odsunęłam się od demona, czując, jak moje policzki robią się coraz gorętsze. Szeroko otwartymi oczami spojrzałam na siedzącego przede mną Billa, którego twarz również nabrała lekko różowego koloru.
O
n pierwszy doszedł do siebie, ratując nas od nie ręcznej ciszy.
- Czyli, no wiesz... - rzucił, próbując dobrać słowa. Odkaszlnął nerwowo i w końcu sformułował czytelne zdanie. -Podasz mi ten numer?
- Tak, jasne - odpowiedziałam, trochę zbyt szybko i gorliwie, by dało się ukryć moje podenerwowanie. - Wystarczy wejść w kontakty. Jest zapisany jako 'Szkoła - sekretariat'.
- Ach, tak,... Mogłem się tego domyślić. - Zaśmiał się, uśmiechając się sztucznie.
Demon wziął do ręki mój telefon i po chwili szukania wybrał odpowiedni numer i przyłożył urządzenie do ucha, mówiąc:
- Dzień dobry! - odezwał się przesłodzonym, ociekającym nieprawdziwą radością głosem. - Dzwonię w sprawię Mabel Pines. Jestem jej... bratem. Chciałem powiedzieć, że Mabel nie przyjdzie dzisiaj na zajęcia. Bardzo źle się czuje. T-tak, myślę, że do jutra poczuje się lepiej. - Zamilkł na chwilę, słuchając uważnie osoby po drugiej stronie słuchawki. - Dziękuję, przekażę. Tak, dowidzenia.
- I jak? - zapytałam z napięciem. - Wszystko w porządku?
- Można tak powiedzieć - uśmiechnął się. Na jego twarz zaczęły wracać zwykłe kolory, które powoli zajmowały miejsce kredowo białej barwy, która towarzyszyła mu przez całą rozmowę. - Masz pozdrowienia od pani May. I musisz uważać, bo są spore szanse, że będzie cię jutro pytała o twojego miłego brata.
- Ach, pani May - uśmiechnęłam się z rozmarzeniem - jest przemiła,ale głupia jak but. Nie rozróżiłaby ciebie od Dippera, nawet, gdybyście stali tuż obok siebie.
- To akurat dobrze się składa, patrząc na twoje plany - rzucił i obróciwszy się na pięcie, wyszedł do kuchni.
- I co księżniczka życzy sobie na śniadanie? - odkrzyknął, znajdując się już w drugim pomieszczeniu.
- Łaskawie zgodzę się na naleśniki. Jeśli sobie z nimi poradzisz!- zaśmiałam się złośliwie.
- Ja miałbym sobie z czymś tak banalnym? - prychnął. - Jeszcze zobaczysz.
- I skoro jesteś już tak miły, to nie zapomnij o mojej kawie!
Przeciągnęłam się i ułożyłam wygodnie. Bill musiał wcześniej przynieść koc, w którym się teraz owinęłam. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje oczy same się zamknęły i zasnęłam, zanim się obejrzałam.
Po przebudzeniu zobaczyłam na stoliku przed sobą tacę z naleśnikami i kawą. Kawa była pyszna, dokładnie taka, jak lubię: dwie łyżeczki cukru, troszkę mleka i szczypta cynamonu. Billa nigdzie nie było widać, więc poświęciłam całą swoją uwagę naleśnikom. Musiałam przyznać, smakowały cudownie. Puszyste, przekładane kremem ciasto, do tego truskawki i bita śmietana, to było wszystko, czego w tym momencie potrzebowałam.
Kiedy ja roskoszowałam się ich smakiem deseru, niespodziewanie otworzyły się drzwi. Do domu wszedł Bill, ściskając w rękach dwie pełne reklamówki. Kolejne dwie wleciały tuż za nim, spowite niebieską mgiełką.
Zatrzymał się przy mnie, a siatki zawisły obok niego w powietrzu.
- I co, smakuje? - rzucił, szczerząc zęby.
- Niebło w głębje! - wybełkotałam z pełnymi ustami.
Z zadowolonym wyrazem twarzy i zadartym nosem wymaszerował do kuchni, gdzie, jak sądzę, zajął się wypakowywaniem zawartości siatek.
Reszta dnia minęła spokojnie. Zjedliśmy obiad przygotowany przez Billa, który niestety nie wyszedł mu on tak dobrze jak naleśniki. Zjedliśmy makaron z sosem, pietruszką, brokułami i ananasem. W brew pozorom nie było to takie złe połączenie, ale chociaż całość dało się zjeść, to nie zapisałabym tego dania na liście moich ulubionych potrawa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro