Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 rozdział

Właśnie z tak dziwnym uczuciem niepokoju dojechałam z przyjacielem do Mikołajek Pomorskich, gdzie czekała moja przyszła fura. Już się nie mogłam doczekać, aż do niej wsiądę. Od zawsze fascynowałam się zlotami starych, często zabytkowych aut czy motocykli. W podstawówce nie było mowy, żeby mama puściła mnie gdziekolwiek dalej, niż nasze miasto, ale w liceum już miałam obrońcę w postaci Lajona, jak to Matylda często go nazywała. Wzięło się to stąd, że chłopak uwielbiał płatki Lion i ciągał paczkę wszędzie ze sobą. Chrupał je na sucho, głośno mlaskając, co nie raz wyprowadziło mamę z równowagi. Szczególnie, że ja zajadałam się wtedy słonecznikiem, więc razem tworzyliśmy specyficzny duet. Jedynie Tyśka się wyłamywała. W obawie przed zniszczeniem zębów twardymi łupkami czy przytyciem od niezliczonej ilości cukru na płatkach, nie jadła nic, tylko patrzyła na nas z wyższością. Stare dobre czasy...

Bez trudu znaleźliśmy dom, pod którym stał „mój" samochód. Popatrzyłam na niego zza obdartego płotu, z którego odpadały spróchniałe sztachety, zafascynowana widokiem kanciastego czterokołowca. Granatowy lakier gdzieniegdzie wyblakł i miejscami odchodził, ale liczyłam się z tym, że auto nie będzie w idealnym stanie. Gdy skierowałam wzrok w dół, przeraziłam się stanem kół. W oponach nie było ani grama powietrza, a całe podwozie zarastało trawą, której właściciel nie pofatygował się skosić, chociaż doskonale wiedział, że przyjeżdżamy z drugiego krańca Polski. Leon musiał pomyśleć o tym samym, bo drapiąc się po głowie, rzucił mi niedowierzające spojrzenie.

– To nie jest samochód ze zdjęć. Może jest drugi? – spytał cicho, próbując mnie pocieszyć.

– Kurwa – sapnęłam przez zaciśnięte zęby. Moja ekscytacja momentalnie opadła, zastąpiona gwałtownym wkurzeniem. Rozpędziłam się do furtki, ale potknęłabym się o bagaże, gdyby nie Leo, który zareagował zanim to się wydarzyło.

– Popatrz na mnie – rozkazał. Kontynuował dopiero, jak wykonałam polecenie. – Uspokój się. Nerwy nic ci nie dadzą. To nie pierwsze i widocznie nie ostatnie auto, które oglądamy. Taki model rzadko występuje w dobrym stanie, no chyba że jest cholernie drogi. Może pora zmienić zachciankę na coś bardziej przyziemnego? Pomyśl. Kupisz teraz takiego Seata, dajmy na to Ibizę, hiszpańskie autko na niemieckich podzespołach. Nawet jeśli się po drodze zepsuje, to stać cię będzie na części i naprawę. Marzenia o audiczce zostaw na później, jak już zarobisz trochę grosza i wrócisz bogata do Polski. Wtedy będziesz mogła wybrać takie, jakie zechcesz.

– Wiesz, że to miało być takie? W ogłoszeniu wyglądało na igłę. Oszczędzałam na nie sześć lat. Wszystkie wakacyjne prace, wyprowadzanie psów czy sprzątanie u pani Krysi. Nie chodzę do fryzjera, nie robię pazurów u kosmetyczki, nie kupuję drogich perfum, nie wydałam ani grosza ze stypendium – wygarnęłam łamiącym się głosem. – Leon, dlaczego mam takiego pecha?

– Szzz...

Przytulił mnie, gdy wypłakiwałam się w jego spoconą koszulkę.

– Fuj, przydałby ci się prysznic – wypaliłam, śmiejąc się pod nosem przez łzy rozpaczy.

– Kowalska, a czy ty myślisz, że pachniesz fiołkami?

– Ale się odgryzłeś, pff...

– Ej, zostaw w spokoju moje pff. Jest moje. Zabraniam kopiowania, wszelkie prawa zastrzeżone.

– Pff... I co mi zrobisz? Pff...

– Wsadzę ci mrówkę za koszulkę – rzucił prześmiewczo.

– Dubrawski, zginiesz. Przysięgam! – zagroziłam poważnie, gdy po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz strachu. Bałam się mrówek, odkąd, jako siedmioletnie dziecko, przewróciłam się w lesie na niewinnie wyglądający kopiec. Zanim z niego wstałam, cała byłam oblepiona atakującymi błonkówkami. Gdy zaczęły gryźć, wpadłam w tak wielką panikę, że zsiusiałam się w majtki, ale nie wydałam żadnego dźwięku, poza cichutkim piskiem. Dopiero bliźniaczka zaalarmowała mamę. W sumie wylądowałam wtedy w szpitalu na obserwacji, ponieważ lekarz bał się opóźnionej reakcji alergicznej. Na szczęście okazało się, że nie byłam uczulona na jad mrówek, a bąble po ugryzieniach zniknęły po kilku dniach.

– Żartowałem... albo i nie. Strzeż się. – Zaśmiał się, ale mi do śmiechu było daleko. – To co, idziemy zmierzyć się z przeznaczeniem?

– Tak. Nie.

– To tak czy nie?

– Proszę, ty idź i zapytaj – zrobiłam oczy kota ze Shreka – ale jeśli to ma być to auto, to nawet go nie chcę oglądać. Z daleka widać, że stoi nieużywane od bardzo dawna i niszczeje.

– Jesteś mi winna wódkę.

– Nawet ją z tobą wypiję.

***

Leon rozłożył namiot w sadzie u ludzi, którzy się nad nami zlitowali, ponieważ nie wiedzieliśmy, co dalej robić. Dzwonił do drzwi kilku domów, ale dopiero za czwartym razem się udało. Założenie było takie, że przenocujemy na podwórzu u sprzedawcy samochodu, a rano ruszymy w trasę po mazurskich jeziorach. Niestety facet od auta okazał się zwykłym pijaczkiem, chcącym zarobić cokolwiek na rzęchu, który nawet nie odpalał. Mama, gdy do niej zadzwoniłam z wieściami, była zła nie mniej niż ja. Usłyszałam z jej ust kilka epitetów i złorzeczeń skierowanych do nieuczciwego mężczyzny, przy akompaniamencie śmiechu pana Błażeja. Nic dziwnego, pierwszy raz pojechaliśmy na drugi koniec Polski za moim wymarzonym Audi. Do tej pory auta, które oglądałam, okazywały się być w złym stanie i trzeba by było włożyć w nie mnóstwo kasy, ale przynajmniej jeździły.

– To co robimy? – spytałam, siadając na dmuchanym materacu.

Dobrze, że chociaż pogoda dopisała i noc była ciepła. Nad naszymi głowami, na granatowym niebie, świeciły się miliardy dobrze widocznych gwiazd. Momentami powiewał lekki wiatr, który nieznacznie poruszał gałązkami jabłoni, pod którymi się rozbiliśmy. Liście, obijając się o niewielkie jabłka, szumiały kojąco.

Podpięłam rozładowujący się telefon do powerbanka, by nie stracić kontaktu ze światem i podałam butelkę Leonowi. Palący płyn drapał gardło, ale przepłukałam je łykiem coli.

– Idziemy zaraz spać, rano mamy pociąg. Po drodze zdecydujemy, gdzie chcemy wylądować.

– Ała! – pisnęłam, gdy namolny komar ugryzł mnie w łydkę, mimo że wcześniej obficie spryskałam się preparatem przeciw owadom. Zabiłam go dłonią, co zaowocowało dźwiękiem, który podłapał Leon i zaczął wystukiwać rytm.

– No, women, no cry – zanucił, po czym pociągnął solidny łyk wódki. Uwielbiał reggae, w szczególności Boba Marleya.

– Daj gorzałę, chcę się znieczulić. – Sięgnęłam po butelkę, której chłopak nie chciał oddać. Mocowaliśmy się chwilę, ale w końcu puścił.

– Tylko żebym nie musiał cię reanimować, jak po ostatniej imprezie.

– Ej, wypiłam wtedy tylko...

– Wypiłaś sama pół litra w mniej niż godzinę. Uchlałaś się, jak świnia. Tyśka wcale nie była lepsza. Dobrze, że matka nie widziała was w takim stanie.

Tak, potrzebowałam się wtedy upić, by zapomnieć, że straciłam pół roku z chłopakiem, który nie był tego warty. Jednak był to też pierwszy raz, gdy urwał mi się film. Kilka godzin tańca na dyskotece minęło jak mgnienie oka.

– Nie widziała, bo mój przyjaciel jest bohaterem, który uratował mi tyłek i pozwolił spać w swoim łóżku. Dobrze, że nie było twoich rodziców, bo miałabym u nich przechlapane do końca życia.

Zaśmialiśmy się głośno, po czym zaczęliśmy się nawzajem uciszać, bojąc się, by nie obudzić śpiących gospodarzy. W ciszy, jaka panowała w nocy, każdy dźwięk wydawał się kilka razy głośniejszy, niż faktycznie był.

Wypiliśmy butelkę do końca, po czym wsadziliśmy materac do namiotu. Tanecznym krokiem skoczyłam jeszcze w krzaczki, ale rzucało mną na wszystkie strony, więc załatwiłam potrzebę za najbliższym drzewem, nasłuchując odgłosów, ponieważ niedaleko zaszczekał pies. Wracałam biegiem, jakby co najmniej ktoś mnie gonił. Wyobraźnia podsuwała różne scenariusze, a niezliczona ilość oglądanych horrorów i thrillerów potęgowała panikę. Na szczęście nie byłam sama, tylko z Leonem, ale gdyby napadł nas taki Leatherface, przyjaciel niewiele mógłby zrobić.

Jednak usnęłam, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, zrobionej z ciepłej bluzy, i po przytuleniu się do pleców Leo, czyli, tak zwanego, osobistego grzejnika.

Obudziliśmy się, gdy obok namiotu zapiał kogut. Oboje usiedliśmy przestraszeni, pytając jedno drugiego, co to było, po czym skrzywiliśmy się, czując nieświeże, alkoholowe oddechy. Marzyłam o umyciu zębów i napiciu się zimnej, gazowanej wody. Woda była i owszem, gazowana, ale ciepła. Nie koiła pragnienia, a wręcz odwrotnie, jeszcze bardziej je potęgowała. Zanim wyszłam z niewielkiego namiotu, odpięłam telefon od ładowania, dziwiąc się, że siostra wysłała tylko jedno zdjęcie. To było do niej niepodobne, ale nie miałam czasu myśleć o tym, ponieważ gospodyni zawołała nas na śniadanie, czego się nie spodziewaliśmy. Grzecznie pomaszerowaliśmy za kobietą do pomalowanego na biało domu z czerwonym, spadzistym, blaszanym dachem.

Ponad dwie godziny później siedzieliśmy w pociągu, zaopatrzeni przez panią Zosię w prowiant i mapkę z zaznaczonymi miejscami, które według niej były godne obejrzenia. Z miejsca odrzuciliśmy wszelkie zabytki, katedry czy rezerwat koników polskich, ponieważ taka rozrywka nas nie interesowała. Chcieliśmy ciszy za dnia i nocy tętniących życiem. Błądząc palcem po kolorowym papierze, natrafiłam na Mikołajki. Dopiero z Mikołajek Pomorskich wyjechaliśmy, ale to były same Mikołajki, więc uznałam to za znak, musiałam tylko przeforsować swoją rację Leonowi, który uśmiechał się pobłażliwie pod nosem.

– Co? – spytałam, zdziwiona jego zachowaniem, gdyż zwykle musiałam się natrudzić, by go przekonać.

– Park wodny Tropikana...

Pokazał mi telefon ze zdjęciem, na co prychnęłam.

– Dzieciak...

– Tor wyścigowy – kontynuował, nie zważając na moje zachowanie. – Kowalska, na jakim ty świecie żyjesz? Mikołajki, WRC, Rajd Polski...

– Dlaczego mówisz o tym dopiero teraz? – krzyknęłam, rzucając w niego kanapką, którą złapał, zanim majonez zdążył opuścić grube pajdy chleba i papierową torebkę. – Czyli zatwierdzone!

– Zatwierdzone.

***

– Idę pod prysznic – rzuciłam w stronę Leona, który kończył rozkładać namiot.

Po dojechaniu na miejsce i znalezieniu pola namiotowego, pobiegliśmy wykąpać się w jeziorze Mikołajskim. Nie przewidzieliśmy tylko tak istotnej rzeczy jak to, że woda może być lodowata, bo jeszcze nie zdążyła się nagrzać od słońca czy kilku gorących dni. Cieplutka była tylko przy samym brzegu i na powierzchni. Tak szybko jak do niej wskoczyłam, tak szybko z niej uciekałam. Nienawidziłam zimna. Zdecydowanie wolałam się przegrzać i spocić, niż zmarznąć. Leona za to nie ruszał mocno orzeźwiający akwen, a wręcz był zadowolony, że ma mnóstwo miejsca na pływanie i wygłupy, gdyż kąpał się sam. Zajęłam więc miejsce na kocu, otulona ręcznikiem swoim i przyjaciela, zanim żar lejący się z czerwcowego nieba rozgrzał ciarki na moim ciele. Zrobiłam kilka zdjęć jeziora z Leonem na czele, oraz siebie wylegującej się w słońcu i wysłałam siostrze, by zobaczyła, jak my się bawiliśmy.

Cały dzień kręciłam głową, gdyż moje wyobrażenie ciszy i spokoju daleko mijało się z prawdą, jaką zastaliśmy w mieście. Niby miejscowość niewielka, ale bardzo hałaśliwa. Całe mnóstwo pensjonatów, hoteli i domków do wynajęcia zajmowali rozwrzeszczani turyści w różnym wieku, od nastolatków po seniorów. Jezioro co chwilę przecinały niewielkie motorówki, łódki i małe jachciki, których nazwy nie znałam. Miałam ochotę pstryknąć palcami i zatrzymać czas, żeby ci wszyscy ludzie albo zniknęli, albo zwyczajnie się zamknęli.

Głowa mi pulsowała, gdy stałam pod strumieniem letniej wody, bo tej ciepłej nie mogłam się doczekać. Umyłam się szybko, mając w pamięci niejedną kąpiel na polu namiotowym podczas wcześniejszych wyjazdów, gdy potrafiło nagle zabraknąć gorącej cieczy, a ja akurat potrzebowałam spłukać szampon z włosów. Jedynym pozytywem było to, że w kabinie było na tyle dużo miejsca, bym mogła spokojnie się wysuszyć bez obawy o potłuczenie łokci.

W turbanie na głowie, z ciuchami w ręku, zapatrzona w telefon i wiadomości od siostry, weszłam na chłopaka, który czekał na wolne miejsce pod prysznicem, stojąc przy wejściu do męskiej łazienki.

– Przepraszam – rzuciłam, zbyt zafrasowana rewelacjami od bliźniaczki, która następnego dnia wybierała się z jednym ze swoich nowych chłopaków na skok ze spadochronem. To było tak bardzo do niej niepodobne, że aż uwierzyłam, iż faktycznie się zakochała. Inaczej nikt nie zmusiłby jej, by dobrowolnie podjęła się takiego wyzwania.

– Mógłbym powiedzieć, że nic się nie stało, ale wypadło mi mydło – powiedział poważnym głosem nieznajomy.

– Słucham? – Popatrzyłam na niego znad ekranu, jak na debila, którym chyba był.

– Wytrąciłaś mi z rąk mydło i poleciało gdzieś w głąb korytarza, więc jak mam się po nie schylić, skoro tam są sami faceci?

– Ty tak na serio? – spytałam, nie wierząc w to, co słyszałam.

– Musisz mi pożyczyć swoje, poczekać, aż skończę się myć i będziemy mogli pójść na drinka.

Patrzyłam oniemiała na uśmiechniętego blondyna. Ręcznik przewiesił przez nagi bark i przytrzymywał go dłonią, ukazując przy tym umięśnione bicepsy. Długie włosy miał spięte w kucyka, ale kilka niechcianych pasm wiło się delikatnymi lokami wokół ostro zarysowanej szczęki i wydatnych kości policzkowych. Może był przystojny i fajnie zbudowany, ale kompletnie nie w moim typie. O ile istniało coś takiego jak mój typ.

– Jeśli to miał być podryw, to wyszedł słabo. Masz – podałam mu żel pod prysznic – znaj moje dobre serce. A na drinka mogę cię umówić z moim chłopakiem. Zaraz go do ciebie wyślę, na pewno się dogadacie.

Odwróciłam się na pięcie i wściekła podreptałam do namiotu, zdając relację Tyśce.

Przecież pojechałaś na podryw, więc dlaczego zabrałaś swój nieodłączny odstraszacz facetów? Zaszalej w końcu!"

Odpowiedź przyszła, zanim znalazłam przyjaciela, kończącego dmuchać materac. Namiot i posłanie aż się prosiły, bym się ułożyła odpocząć, ale po minie Leona widziałam, że bliźniaczka jemu też się pochwaliła planami.

– Może wcale tego nie zrobi, tylko tak gada, żebyśmy mieli pożywkę? – spytałam mało przekonująco. Tyśka była boi dupą, ale też uparciuchem, który, jak sobie coś postanowił, to dążył do celu, nawet kosztem innych.

Leo pokręcił smutno głową, zabrał ręcznik i przygarbiony, jakby odczuwał ciężar na ramionach, poszedł się wykąpać. Patrzyłam za nim ze łzami w oczach, mając nadzieję, że w końcu znajdzie kobietę, która odwróci jego uwagę od Letycji. A jak miał ją znaleźć, skoro wiecznie łaził za nami? Większość dziewczyn myślało, że jest chłopakiem którejś z nas, a on nie wyprowadzał ich z błędnego założenia, bo tak bardzo zależało mu na mojej kopii.

– Dobra, Lajon, przemęczę się. Idziemy w miasto – powiedziałam do siebie, patrząc na drzewa wokół, przyczepy kempingowe i namioty porozstawiane w dość sporych odległościach. Zamierzałam postawić go przed faktem dokonanym, mimo iż miękki materac wzywał do snu całą swoją mocą. – Czas znaleźć ci dziewczynę...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro