1 rozdział
– Mamo! Długo jeszcze?! – krzyknęłam, strasznie się niecierpliwiąc.
– Już idę! – odkrzyknęła z sypialni.
Jak ją znałam, to ubieranie się powinno jej zająć jeszcze z dziesięć minut. Zapewne stoi przed szafą i przegląda ciuchy, a jeśli już się na coś zdecyduje, będzie musiała jeszcze zrobić odpowiedni makijaż, bo przecież złoty cień nie będzie pasować do szarej sukienki. Ech...
Z kieszeni wyjęłam telefon, odblokowałam ekran i weszłam w galerię. Moim oczom ukazało się zdjęcie, na którym z siostrą pokracznie wykrzywiałyśmy się do selfie. Strasznie tęskniłam za Tyśką. Nie pomagało nawet to, że wysyłała co dzień po kilkadziesiąt wiadomości głosowych, zdjęć i smsów. Nie było jej obok, nie mogłam jej dotknąć i z nią porozmawiać. Co prawda nie widziałam jej dopiero osiem dni, ale nigdy na tak długo się nie rozstawałyśmy. Znajomi zawsze się naśmiewali, że nie odcięto nam pępowiny i jesteśmy nią nierozerwalnie związane. Mieli rację. Wszędzie chodziłyśmy razem, we dwie wyjeżdżałyśmy na wakacje, nawet na studiach byłyśmy nierozłączne, ciągle w jednej ławie. Chociaż...
– Jestem, możemy jechać.
Mama pojawiła się szybciej, niż myślałam. Jak zwykle wyglądała perfekcyjnie. Makijaż, idealnie dobrany do kolorowej sukienki, pasował także do krótkich, farbowanych na czarno włosów. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się. Odziedziczyłyśmy z Tyśką urodę po niej – te same sylwetki, ten sam owal twarzy, identyczne rysy. Często pytano nas, czy to nasza starsza siostra. Nigdy nie zgłębiłyśmy tematu, czy to my wyglądamy tak dorośle, czy mama tak dziecinnie, choć chyba chodziło o to pierwsze, bo gdy miałyśmy po szesnaście lat, bez problemu wchodziłyśmy na dyskoteki dla dorosłych, gdzie wymagano okazania dowodu osobistego.
Złapałam torbę podróżną, ona moją torebkę i wyszłyśmy na zalaną słońcem ulicę. Zaciągnęłam się zapachem kwitnących lip, które rosły, jedna przy drugiej, wzdłuż drogi i roztaczały cudny zapach, przywodzący na myśl zbliżające się lato. Wsiadłyśmy do zaparkowanej obok domu żółtej Corsy, a ja rozejrzałam się po okolicy, gdzie nad miastem królowała Twierdza Kłodzko, a w oddali, lekko za mgłą, widać było Góry Sowie i Stołowe, gęsto porośnięte drzewami iglastymi mieszającymi się z liściastymi. Gdybym się obróciła, dostrzegłabym Góry Bardzkie, a po lewej Góry Bystrzyckie i Orlickie, które stykały się w kotlinie.
– Nie zapomnij podjechać pod dom Leona – przypomniałam. Pamięć miała dobrą, ale krótką, więc trzeba było jej wszystko powtarzać.
Posłała mi przelotny uśmiech i odpaliła silnik. Z rury wydechowej poszedł tradycyjny, głośny wystrzał, co oznaczało, że możemy ruszać. Matyldę stać było na lepsze auto, ale uwielbiała swój stary, rozklekotany samochodzik i za żadne skarby nie chciała go zmienić. Ledwie wyjechała z miejsca parkingowego, nasze telefony zapikały prawie jednocześnie, oznajmiając przyjście wiadomości od Tyśki. Odruchowo odblokowałam telefon i spojrzałam na zdjęcie na pulpicie, przedstawiające naszą trójcę: mnie, siostrę i przyjaciela, który, górując wzrostem, obejmował nas ramionami. Otworzyłam Messengera i zaśmiałam się z siostry, która udawała, że wdrapuje się na palmę. Był też podpis: „I co, małpo, nie podskoczysz mi więcej".
– Dostałam to samo, ale bez podpisu. Kiedy wy dziewczyny dojrzejecie? Hm? – spytała mama.
– Mamuś, nigdy! – Zaśmiałam się i odpisałam siostrze, żeby nie spadła, choć zapewne ktoś ją asekurował. Wiedziałam, że sama nie weszłaby na drzewo, bo to ona robiła za damę w naszej paczce. Tylko bardzo dziwiło mnie to, że była taka tajemnicza i nie chwaliła się nową zdobyczą. Może się w końcu zakochała?
– Twój Romeo już czeka – stwierdziła rozbawiona mama, głową pokazując blondyna w oddali.
– To nie mój Romeo, tylko Tyśki. Kiedy ty się tego nauczysz? Hm? – sparodiowałam Matyldę.
– Nigdy, córuś, nigdy – odpowiedziała tym samym. – Baw się dobrze.
– Będę. Szczególnie, jak już kupię moją audiczkę. Za to ty uważaj, żebyście z panem Błażejem nie połamali łóżka... i może jeszcze komody... – rzuciłam prześmiewczo.
– Namiro! – warknęła moje pełne imię, którego nienawidziłam.
Jak, mieszkając w Polsce, można dać córkom imiona z seriali: brazylijskiego i tureckiego? No jak? Całą szkołę podstawową męczyłyśmy się z tą łatką. W naszym mieście były tylko dwie osoby o tak oryginalnych imionach, ja i siostra. Każdy wiedział, kim jesteśmy. Każdy. Dopiero w szkole średniej poznałyśmy Leona, chłopaka, który przeprowadził się do naszej miejscowości i nadał nam przezwiska, na które same nigdy nie wpadłyśmy, a były tak banalnie proste i tak bardzo polskie. Mirka i Tyśka. Nawet mama się do nich przekonała, choć często używała pełnych imion, szczególnie, gdy była wkurzona. Niestety, i tak nadal byłyśmy zbyt egzotycznymi egzemplarzami w niewielkim mieście, liczącym dwadzieścia siedem tysięcy mieszkańców.
– No co? Taka prawda. Może w końcu wejdziecie na wyższy level waszej znajomości? – Szturchnęłam ją w ramię, nadając wypowiedzi lekko komiczny sens.
– Za jakie grzechy... – Wzniosła oczy ku górze i z piskiem opon zahamowała, mijając o kilka centymetrów Leona. – Cześć, Lajon – warknęła, gdy pakował do bagażnika plecak i namiot, zbyt zdenerwowana, by być miłą.
Wiedziałam, że ugodziłam w czuły punkt. Pan Błażej był naszym nowym sąsiadem i bardzo się mamie podobał. Oczywiście nam o tym nie powiedziała, bo po co rozmawiać o takich sprawach z dorosłymi córkami? W każdym razie zawsze czerwieniła się, gdy mijali się na korytarzu lub wodziła za nim rozpalonym wzrokiem, kiedy nie patrzył, ale my doskonale wszystko rejestrowałyśmy. Matylda nigdy nie odezwała się słowem do przystojnego mężczyzny, poza wymienieniem powitalnych uprzejmości, nawet wtedy, gdy to on próbował nieudolnie zagadać. Patrzyłyśmy na nich, dorosłych ludzi z solidnym bagażem doświadczeń, którzy zachowywali się jak dzieci z podstawówki.
Rozumiałyśmy jednak, dlaczego tak reagowała. Nasz ojciec był jej pierwszą i jedyną miłością, ale gdy dowiedział się o ciąży, prysnął za granicę i słuch po nim zaginął. Od tamtej pory mama unikała mężczyzn jak ognia, całkowicie oddając się naszemu wychowaniu i pracy.
Tylko szpakowaty brunet o piwnych oczach wzbudził jej zainteresowanie. Mijaliby się tak pewnie przez kolejne kilka miesięcy, gdybyśmy nie postanowiły z Tyśką ich zeswatać. Pewnego pięknego dnia, prawie miesiąc temu, gdy jeszcze kwitły bzy – dobra, przesadziłam – gdy bzy już przekwitły, „przypadkowo" zatrzasnęłyśmy mamę w mieszkaniu. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że pan Błażej wracał do domu i przechodził obok. Poprosiłyśmy o pomoc przy odblokowaniu zamka, udając przy tym, że jesteśmy przerażone. Sąsiad męczył się chyba z dobre pięć minut, mama panikowała okropnie, a my stałyśmy z boku i śmiałyśmy w duchu. Gdy w końcu wyciągnął papier z wnętrza zamka, zamarł ze skrawkiem gazety w palcach, po czym spojrzał na nas. W tym samym czasie mama nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi, przewracając mężczyznę na kamienną posadzkę. Jego głowa wydała głuchy odgłos, odbijając się od betonowej posadzki. Wszyscy zamarliśmy.
Pan Błażej leżał nieruchomo, czekając na reakcję Matyldy, która z nerwów zrobiła się blada, wręcz przezroczysta. Zaczęła go przepraszać i próbowała podnieść. Ulotniłyśmy się dyskretnie, ale, będąc już na parterze, usłyszałyśmy, jak mężczyzna mówi, że ma bardzo pomysłowe córki. Przez chwilę trwała cisza. Oczyma wyobraźni widziałam mamę, jak trybiki w jej głowie wskakują na swoje miejsce, pozwalając wypłynąć na twarz rumieńcowi wstydu. A później zapytała, czy pan Błażej wypije z nią kawę. Słyszałyśmy w jej głosie głębokie zdenerwowanie, wkurzenie na nas, ale i rozbawienie.
Od tamtej pory często się spotykali, choć mama udawała, że wcale tak nie było. Cieszyłyśmy się jej szczęściem, bo sąsiad wyglądał na porządnego faceta i był zapatrzony w nią jak w obrazek.
– Dobry, pani Kowalska – rzucił wesoło Leo, nie przejmując się tonem Matyldy.
I tu doszliśmy do kolejnego paradoksu – nazwiska, które, odwrotnie do imion, było aż nazbyt polskie. Namira Kowalska i Letycja Kowalska we wszystkich portalach społecznościowych figurowały pod pseudonimami, wstydząc się swoich prawdziwych danych.
Był czas, że nawet zastanawiałyśmy się nad zmianą imion. Leżąc w łóżkach przegadałyśmy chyba z milion godzin na ten temat, ale gdy wspomniałyśmy o tym mamie, ta się popłakała i przez kilka dni nie chciała z nami rozmawiać. Zrobiło się nam żal, że sprawiłyśmy jej przykrość i postanowiłyśmy zostawić sprawę tak, jak była. Leon zawsze powtarzał, że mamy piękne imiona i jeśli ktoś nas pokocha, to taka błaha drobnostka nie zrobi żadnej różnicy.
I tu dochodzimy do drugiego dna jego stwierdzenia. Leo od początku zauroczony był Tyśką. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że ją kochał. Nieważne, że to ze mną spędzał całe dnie grając w nogę, szabrując działki – nic nie poradzę, że uwielbiam czereśnie i śliwki prosto z drzewa – albo grając na PlayStation w WRC. To ona skradła jego serce. Chyba swoją wyniosłością i zadartym nosem. Czasem byłam o to zazdrosna, ale kochałam siostrę równie mocno co przyjaciela. No dobra, ją bardziej. W końcu płynęła w nas ta sama krew. Mimo różnic w charakterach i zachowaniu, rozumiałyśmy się bez słów. Wiedziałyśmy, co trapi tę drugą albo z czego się cieszy.
Wysiadłam z samochodu, by przytulić przyjaciela na powitanie. Poczochrałam jego przydługie, ciemnoblond włosy, na co odpowiedział ciągnąc mnie za kucyk.
– Pakuj się do miski – rzuciłam prześmiewczo, wskazując tylne siedzenie Corsy. Jego zbolała mina miała na celu wzięcie mnie na litość, ale tylko wzruszyłam ramionami.
– Wiesz, że jesteś wredna?
– Wiem, ale i tak mnie kochasz.
– Chyba przestanę.
– Leon, wsiadaj, bo za chwilę będziesz biegł za autem, żeby zdążyć na pociąg – pospieszała go Matylda, uśmiechając się triumfalnie pod nosem. Stanęła po mojej stronie, wiedziałam, że zawsze mogłam na nią liczyć.
– Dobra, już dobra. Z wami nie wygram.
Dwumetrowy olbrzym, z ledwością oraz kilkoma teatralnymi stęknięciami, wpakował się na tył auta, by zająć prawie całą kanapę. Nie mówię, że przyjaciel był gruby, prędzej użyłabym określenia misiowaty. Było się do czego przytulić, ale gdyby odrobinę przypakował na siłowni, szybko zyskałby sławny kaloryfer.
– Jesteś okropna – warknął pod nosem, gdy usiadłam wygodnie z przodu, a mama ruszyła, zanim zapięłam pasy.
– Grabisz sobie, młody – pogroziła mu palcem, wpatrując się w lusterko wsteczne.
– Pocieszę cię, przez najbliższe dwa tygodnie będziesz jeździł z przodu w audiczce.
– A potem znów wywalisz mnie do drugiej klasy?
– A jakże! – Zaśmiałam się wrednie. – Królowe są dwie.
– Ale to ja jadę z tobą aż na Mazury, żebyś kupiła wymarzone auto, a ty zamierzasz tak umniejszyć mój wkład w to przedsięwzięcie? Phi! – Udał urażonego, ale uśmiechał się promiennie, ukazując dołeczki w policzkach.
– Zachowujecie się, jak w pierwszej klasie podstawówki. – Matylda przewróciła oczami, po czym wcisnęła gaz do dechy, by wyminąć wlokącą się naukę jazdy.
– Przypominam ci, mój drogi, że jedziemy na wakacje nad jezioro nie tylko po samochód, ale i na podryw. Jak tego lata nie zaliczysz, to twój konar uschnie.
Tak, bywałam wredna.
– Ja nie chcę tego słuchać! Jesteście dorośli, ale, Mirka, do cholery, nadal jesteś moją córką!
– Mamo, przecież żartuję, znasz mnie.
– Niech pani jej nie słucha, to niewyżyta bestia...
Nie zdążył jeszcze dokończyć zdania, jak się odwróciłam i walnęłam go po głowie półlitrową butelką wody mineralnej.
– Jakim cudem jesteście dorośli? – Zrezygnowana Matylda pokręciła głową.
– Jeszcze pani za nami zatęskni.
Mama nie znała naszych planów. Nie wyprowadzałyśmy jej z błędu, gdy myślała, że znajdziemy pracę w rodzinnym mieście. Zapewne miała nadzieję, że już zawsze będziemy blisko niej, a my mieliśmy zamiar czmychnąć w trójkę za granicę.
– Nie będzie miała czasu, wiesz, pan Błażej... – Posłałam karcące spojrzenie Leonowi, które mówiło, że ma zamknąć jadaczkę, bo za dużo nią miele i starałam się odwrócić uwagę od naszej przyszłości, zanim mama coś zwęszy, a w tym była naprawdę mistrzynią.
– Dość! Nie mów już ani słowa!
Uśmiechając się, każde na swój unikalny sposób, dojechaliśmy na dworzec kolejowy. Nie było zbyt wielkiego ruchu, gdy kupowaliśmy bilety, ale kilka osób czekało na pociąg.
– Zadzwoń, jak dojedziecie...
– ...na miejsce, mamuś – dokończyłam, wchodząc jej w słowo. Wiedziałam, co chciała powiedzieć. – Nie będę wydzwaniać co każdą przesiadkę. Za chwilę podjedzie pociąg, więc możesz jechać do pracy. Kocham cię. – Musiałam załagodzić ostrzejsze słowa, bo Matylda traktowała mnie i siostrę jak małe dzieci. Najchętniej stałaby i machała za odjeżdżającym środkiem lokomocji, dopóki nie zniknąłby z pola widzenia, a pięć minut później już by dzwoniła, czy aby na pewno jest nam wygodnie i mamy wszystko włącznie z herbatką w termosie.
Oj, a ile było gadania, gdy Tyśka postawiła ją przed faktem dokonanym, że leci ze znajomymi ze studiów do Wenezueli... Gdyby nie to, że miałyśmy po dwadzieścia cztery lata i nie musiała się dokładać, bo Letycja sama zarobiła na wycieczkę, zabroniłaby jej wyjazdu.
– Dobrze, zadzwoń, jak dojedziecie, ale też czasem napisz, że wszystko w porządku. Ja ciebie też kocham, córciu. Uważaj na siebie.
Przytuliłyśmy się, a po chwili Leon zamknął nas w szczelnym uścisku.
– Będę tęsknić – wymruczał.
– Lajon, ogarnij się! – fuknęła Matylda, choć wiedziałam, że słowa chłopaka sprawiły jej przyjemność. Czasem darli koty, ale mama traktowała go jak syna. Szczególnie wtedy, gdy komplementował jej wypieki. Lizus.
– Pa, mamuś – pożegnałam się ostatni raz i ruszyłam na peron. Nie obracałam się, wiedziałam, że Leo podąża za mną obładowany swoimi i moimi bagażami. Trzeba umieć się w życiu ustawić...
♡♡♡
Kochani❤❤❤
ruszamy w kolejną podróż😉 więc bardzo proszę, abyście pisali o błędach, jeśli jakieś zauważycie😀
Dziękuję, że nadal jesteście ze mną❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro