Rozdział 94
Usiadłam obok Maxona i dyskretnie wytarłam sobie usta serwetką.
- Mogliśmy podać inną przystawkę.- szepnęłam.
- Nawet nie pamiętam. co było na przystawkę. - powiedział łamiąc swojego homara.
- Nie stresuj się tym.
Chciałam go uspokoić i delikatnie położyłam dłoń na jego dłoni.
Spojrzał na mnie.
- Wszystko pójdzie na marne.
Udałam, że nic nie słyszę i upiłam łyk wody.
- Nie mamy planu B
- Planem B jest Daphne- zauważył.
Wstałam z zamiarem porozmawiania z Kriss i Elliotem.
- Czyli nie mamy planu.
Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Potrawy były najbardziej wytrawne jakie tylko zdołał wymyślić kucharz. Wszędzie panował przepych, a specjalnie na dzisiaj zamówiłam najlepszego i najdroższego szampana jakiego tylko udało się znaleźć. Można było stwierdzić, że ten wieczór jest jednym z najbardziej idealnych jakie udało mi się przygotować. Wszystko było dopracowane. Wszystko oprócz tego, że nasz przemyślany plan miał całkowicie lec w gruzach.
Uśmiechnięta podeszłam do Kriss.
- Kiedy możemy podpisać?- od razu zaatakowała mnie pytaniem, a ja postarałam się zachować spokój i uśmiechnęłam się.
- Zaplanowałam na dzisiaj jeszcze wiele atrakcji.
Kriss z podekscytowaniem sięgnęła po jeszcze jeden kieliszek szampana.
- Uu jakich?
Roześmiałam się z jej podekscytowania. Widać było, że Kriss brakowało zwykłego pałacowego życia nie obarczonego ciągłą rywalizacją czy obowiązkami państwowymi.
- Niespodzianka
Uśmiechnęła się, a w tym w momencie podszedł do nas Elliot i objął Kriss ramieniem.
- Wspaniała kolacja wasza wysokość.- powiedział do mnie z szacunkiem.
- Miło mi słyszeć, że się dobrze bawisz i... - przerwałam i przyłożyłam dłoń do ust udając, że mówię ciszej.- Możesz mówić mi America.
Wydawał się odrobinę zmieszany moją propozycją.
- Nie wiem czy będę potrafił się przestawić. Ponad rok spędziłem w dżungli Honduragui z dala od cywilizacji więc teraz cieszę się kiedy mogę znowu zachowywać zwykłą kulturę i ogładę wobec ludzi.
Kriss popatrzyła na niego do góry i wydawała się absolutnie oczarowana każdym jego słowem.
- Co badałeś w Honduragui?- zapytałam.
- Głównie rośliny, spędziliśmy ponad pół roku szukając rzadkiej i chronionej na tamtym obszarze paproci. Te badania to moja pasja. Nie wiem co bym zrobił bez tego.
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem.
- Jak widać twoja pasja Ci się opłaciła.
Wydawał się odrobinę skrępowany, ale także dumny.
- Jedną z rzeczy które cenię w życiu najbardziej jest nauka. Poznawanie rzeczywistości i interpretowanie jej jest fascynujące. To właśnie wiedza i nauka rozwiązuje wszystkie problemy. Cieszę się, że moje pieniądze zostaną zainwestowane właśnie w to. Dzięki temu ten ciąg się nie przerwie, a ja w pewien sposób będę mógł pomóc ludziom.
Wydawało mi się, że w kącikach oczu Kriss na te słowa pojawiły się łzy.
Nie sądziłam, żeby nauka potrafiła rozwiązać wszystkie problemy, ale doceniałam Elliota i jego pasje. Nie mogłam uwierzyć, że może nie być kimś, za kogo się podaje. To wszystko nie mogło wyglądać tak jak zakładaliśmy. Serce Kriss nie mogło zostać złamane, a nasz plan nie mógł nie zostać zrealizowany.
Kiedy pożegnałam się już z Kriss i Elliotem znowu podeszłam do Maxona.
- Coś tu nie gra.- powiedziałam- Elliot mówi z taką pasją i tak autentycznie, że nie mogę uwierzyć, że mógłby być oszustem.
Maxon uśmiechnął się ironicznie.
- Widziałem wielu oszustów w swoim życiu Ami i uwierz mi byli jeszcze bardziej autentyczni niż on.
Potrząsnęłam głową.
- A ta nagroda? Skoro mu ją przyznali musieli mieć jego dane. Nie możesz do nich zadzwonić.
Upił łyk szampana.
- Dzwoniłem tysiąc razy. Nie odbierają, ale masz rację muszę się z nimi skontaktować.- Zastanowił się i spojrzał na mnie.- Nie możemy przesunąć tych formalności na jutro?
Przewróciłam oczami.
- Dostatecznie dzisiaj już wszystko odciągam.- westchnęłam.- Wymyśliłam nawet atrakcje, które nie istnieją.
Mimo wszystko roześmiał się, a mi też na chwile poprawił się humor.
Jednak zaraz potem posmutniałam.
- A co z Kriss? Nie mogę znieść myśli, że się zawiedzie. Jest taka szczęśliwa...
Maxon odłożył swój kieliszek na tacę kelnera, który przechodził obok nas.
-No wiem...- powiedział i spojrzał na Salę pełną gości.- Masz plan co z nią zrobić?
Wzruszyłam ramionami.
- Na razie wymyśliłam tylko, żeby ją upić.- uśmiechnęłam się delikatnie.
Mój uśmiech natychmiast zbladł, kiedy w drzwiach zobaczyłam Daphne w koronkowej, powłóczystej, granatowej sukni i Augusta w najbardziej idealnie skrojonym garniturze jaki kiedykolwiek na nim widziałam.
- Albo siebie- szepnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro