Rozdział 88
Upiłam łyk koktajlu i poczułam się odrobinę zaciekawiona.
- Jaka ważna sprawa wymagała niespodziewanej wizyty w Pałacu?- zapytałam z lekkim przekąsem.
Odłożyła swój talerz i przybliżyła się do mnie.
- Dlaczego wyrzuciliście Augusta? Masz świadomość jak duży błąd popełniliście?- wyszeptała gorączkowym szeptem i rozejrzała się po sali sprawdzając czy nikt nas nie podsłuchuje.
Zaschło mi w gardle. Ze wszystkich tematów do rozmów tego najbardziej nie chciałam poruszać.
Jesteś Królową, nie musisz tego robić.
Miałam już odchodzić, ale w ostatniej chwili złapała mnie za rękę.
Spojrzałam na nią gniewnie.
- Spiskowałaś z nim Daphne. Chcieliście się mnie pozbyć.- powiedziałam i spojrzałam w górę.- Dziwię się, że po tym wszystkim masz czelność się tu jeszcze pojawiać.
Tym razem to ona potrząsnęła głową, a ja zupełnie tego nie rozumiałam.
- Ale uwierzcie, że potrzebujecie go. Jest głosem ludu. Bez niego szybko się zgubicie.
- Ten głos ludu na za dużo sobie pozwala.
Znowu mnie złapała, kiedy chciałam już odejść.
- Ale go potrzebujecie!
Stanęłam i popatrzyłam jej w oczy. Tak przenikliwe, skoncentrowane, pełne zarówno strachu jak i determinacji. I wiedziałam już wszystko.
- Ty naprawdę go kochasz.- powiedziałam cicho.
Lekko się ode mnie odsunęła i popatrzyła w bok jakby ta informacja zaskoczyła nawet ją.
- Przyjechałaś bo liczyłaś, że go tutaj spotkasz.- mówiłam dalej patrząc prosto na jej zmieszaną twarz.- Ale nie, nie ma go tutaj bo niszczył życie mi, Maxonowi i mojej rodzinie. A ja nie pozwolę, żeby ktoś taki dalej mieszkał po moim dachem.- przybliżyłam się do niej i spojrzałam jej w oczy.- I uwierz w to, że chciał cię tylko wykorzystać. On właśnie tak traktuje swoje ofiary.
Tym razem na jej twarzy zobaczyłam autentyczną złość, kiedy przybliżyła się do mnie mocno ściskając swój kieliszek.
- Ty nic nie rozumiesz!- starała się mówić cicho, ale widać było, że buzują w niej emocję.- Ty zawsze masz wszystko czego chcesz. Masz miłość, masz pieniądze, masz dom i masz dzieci, które kochasz. Najpierw zabrałaś mi Maxona, a teraz jakimś cudem zabrałaś mi jeszcze Augusta- powiedziała i miałam wrażenie, że zaraz siłą swojego uścisku roztrzaska trzymany w ręku kieliszek. - Ty nigdy nikogo nie straciłaś.
Przełknęłam ślinę bo te słowa były dla mnie jak cios. Przypomniałam sobie ból jaki odczuwałam, kiedy myślałam, że na zawsze straciłam Aspena, rozpacz po śmierci mojego ojca, utrata Królowej Amberly, którą byłam w stanie pokochać jak własną matkę, Celeste, w której odnalazłam niespodziewaną przyjaciółkę, ból po każdej straconej ciąży Lucy, nadal nie uleczony szarpiący smutek na myśl, że nie ma już ze mną mojej siostry, aż wreszcie wspomnienie chwilowego strachu o to, że mogłabym stracić Maxona.
Jestem Królową, ale nie jestem ze stali. Nie stoję nieruchomo, kiedy ktoś rzuca we mnie głazami, na które jestem jeszcze bardziej narażona. Ale jako Królowa mogę zrobić jedno. Mogę wydawać rozkazy.
- Myślę, że możesz już iść- powiedziałam pewnie.
Daphne najwyraźniej nie miała już nic do dodania i oddaliła się w kierunku następnego stolika.
Roztrzęsiona wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Czy teraz możemy wrócić już do sypialni, żeby skończyć to co zaczęliśmy?
Maxon objął mnie od tyłu i delikatnie musnął ustami moją szyję.
Odwróciłam się gwałtownie i pociągnęłam nosem powstrzymując łzy.
- Chyba nie jestem w nastroju.- szepnęłam.
Przytuliłam się do niego i położyłam głowę na pachnącym zagłębieniu pomiędzy jego szyją, a piersią.
- Co się stało?- zapytał cicho i przytulił mnie mocniej.
Otarłam oczy i odsunęłam się od niego.
- Powiem ci wieczorem. Na razie chciałabym się położyć.
- Źle się czujesz?- zapytał zmartwiony.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie, wezmę Kadena od niani i poleżymy chwilkę. Chyba narzuciłam na siebie na dużo obowiązków ostatnio.
Widziałam, że nie usatysfakcjonowała go ta odpowiedz, ale potrzebowałam pobyć chwilę sama. Kiedy wróciłam się do jadalni zawołałam kelnera, żeby polecił przynieść moje śniadanie do sypialni.
Kiedy podeszłam do stolika, żeby zabrać swój niedokończony koktajl Marlee natychmiast do mnie podbiegła i wytrąciła mi go z ręki wylewając zawartość na podłogę.
- Marlee zwariowałaś?!- krzyknęłam patrząc na moją poplamioną suknie.
Przybliżyła się do mnie powoli.
- Widziałam jak Daphne czegoś tam dodała.
Ps. Wiem, że rozdział taki średnio świąteczny, ale to nie sprawia, że nie mogę złożyć życzeń:
Wszystkiego najlepszego na Wielkanoc, dużo dobrego jedzenia, odpoczynku i przede wszystkim zdrowia i spokoju. Każdemu chciałabym życzyć wszystkiego czego tylko potrzebuje. Ale sama sobie życzyłabym siły, dystansu i nadziei. Więc tego życzę również Wam. ❤️❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro