Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 84

Pierwsze nieśmiałe spojrzenia, motyle w brzuchu, trzepoczące serce. Delikatny dotyk. Nieświadomość wzajemności i szeleszczący strach jak pomięty karton albo powiewająca na wietrze trawa. Pierwsze zauroczenie i rozczarowanie, pękająca jak szklana krucha powierzchnia. 

- Ami?
Odwróciłam wzrok od Gerarda i Brice rozmawiających obok fontanny i spróbowałam skoncentrować się na słowach Marlee. 
- Co myślisz o tych zasłonach?
Siedziałyśmy pod parasolem i piłyśmy lemoniadę podczas gdy inni mieszkańcy Pałacu i nasi dzisiejsi goście spacerowali po trawniku z napojami i przystawkami w dłoniach. Dzieci biegały wokół fontanny, a dorośli grali w krykieta. 
- Bardzo ładne.- powiedziałam patrząc na nie tylko kątem oka. 
Marlee wróciła do wertowania magazynu, a ja odwróciłam się lekko. 
- A te?
- Te ładniejsze.- powiedziałam szybko. 
- To te same! Ami na co ty patrzysz?- zapytała, popatrzyła w tę samą stronę co ja i uśmiechnęła się.  
- Przestań!- złapałam ją za rękę ze śmiechem.- Bo się jeszcze zorientują. 
- Miłość wisi w powietrzu.- odparła rozanielona Marlee i zrobiła w powietrzu dziwne ruchy rękami. 
Popatrzyłam jeszcze raz na Brice i Gerarda. W ogóle nie poznawałam mojego brata takiego zawstydzonego, ale jednocześnie ożywionego rozmową. Brice jak zawsze wyglądała ślicznie i umiała się dobrze zaprezentować. To chyba jednak było wrodzone. 
Marlee pociągnęła mnie lekko za rękaw sukni. 
- ZA- SŁO-NY! 
Po chwili Lucy dosiadła się do nas i nie mogła zrozumieć z czego się tak śmiejemy. 
- Mam coś na twarzy?- zapytała przerażona i uniosła dłoń. 
Pokręciłam głową rozbawiona. 
- Nie, po prostu plotkujemy o pałacowych sprawach.- wyjaśniła Marlee. 
Lucy zaciekawiona oparła dłoń na brodzie i przysunęła się bliżej. 
- Też chce wiedzieć. 
Marlee nie odwracając się kątem oka wskazała przyczynę naszego rozbawienia. 
Lucy zrobiła minę pełną współczucia.
- Nie śmiejcie się z nich.
- Nie śmiejemy się to urocze.
 Marlee wypiła łyk lemoniady.
- I troszeczkę dziwne.- dodałam.- Kiedy to minęło?
Zaczęłyśmy rozmawiać, kiedy May również postanowiła do nas dołączyć. 
- Widziałyście naszą nową parę?- zapytała od razu. 
- Właśnie o tym rozmawiamy.- powiedziałam i odchyliłam się na krześle rozkoszując się przyjemnym chłodnym wiatrem. 
May zrobiła skwaszoną minę. 
- Jeszcze dojdzie do tego, że mój młodszy brat ożeni się wcześniej niż ja. 
- May, ty się nigdy nie ożenisz.- powiedziałam spokojnie, a jej oczy były złowrogie. 
- Miałam na myśli to, że wyjdziesz za mąż.
May wyprostowała się i złożyła dłonie na kolanach. 
- I tak jestem teraz zbyt zajęta. Nie mam czasu na związki. 
Nagle zauważyłam, że coś przykuło uwagę Marlee. Zobaczyłam, że Georgia postanowiła przebrać się po obiedzie i dołączyć do innych zgromadzonych na podwieczorku. Mieli wyjechać z Augustem w przyszłym tygodniu, a ja unikałam ją jak ognia po naszej ostatniej rozmowie. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek jeszcze zdołam jej zaufać.
Marlee poruszyła się niespokojnie.   
- Ami, wydaje mi się, że mamy jeszcze trochę pracy na jutro. 
Popatrzyłam na nią zdziwiona, a Lucy podniosła się lekko. 
- Może wam pomogę?
- Nie- powiedziała stanowczo Marlee, ale zaraz potem złagodniała bo wiedziała, że Lucy jest delikatna.- Musimy tylko coś uzgodnić w związku z jutrzejszym przyjęciem. 
Założyłam swój kapelusz przeciwsłoneczny i skierowałam się w kierunku Pałacu zupełnie nie wiedząc o co chodzi Marlee. 
Kiedy znalazłyśmy się już poza zasięgiem wzroku i słuchu pozostałych Marlee popatrzyła na mnie poważnie. 
- Ami, czy to prawda, że August i Georgia opuszczają Pałac?
Popatrzyłam jej w oczy. 
- Tak.
Marlee rozejrzała się i ściszyła głos. 
- Czy to ma związek z tym, że napadł na Maxona?
Westchnęłam i chcąc nie chcąc przywołałam w myślach to zdarzenie. 
- Po części, ale stało się coś gorszego.- przyznałam.
Wstrzymała na chwilę oddech. 
- Co takiego?- spytała po chwili. 
Przygryzłam wargi i spojrzałam w dół. 
- Nie chce o tym pamiętać, ale dobrze, że Georgia wyjeżdża razem z nim.
Wiedziałam, że chce wiedzieć, ale byłam jej wdzięczna, że nie dopytywała o szczegóły. Chciałam wierzyć, że to wszystko już się skończyło. Że przyjdzie coś nowego, świeżego i młodego, co zajmie nasze myśli i pobudzi do życia. Miałam nadzieje, że powstanie nowa lepsza rzeczywistość.
-Wszystko się zmienia Marlee.- powiedziałam kierując wzrok na gości i mieszkańców Pałacu, którzy cieszyli się popołudniem.- Już nie jesteśmy dziećmi. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro