Rozdział 84
Pierwsze nieśmiałe spojrzenia, motyle w brzuchu, trzepoczące serce. Delikatny dotyk. Nieświadomość wzajemności i szeleszczący strach jak pomięty karton albo powiewająca na wietrze trawa. Pierwsze zauroczenie i rozczarowanie, pękająca jak szklana krucha powierzchnia.
- Ami?
Odwróciłam wzrok od Gerarda i Brice rozmawiających obok fontanny i spróbowałam skoncentrować się na słowach Marlee.
- Co myślisz o tych zasłonach?
Siedziałyśmy pod parasolem i piłyśmy lemoniadę podczas gdy inni mieszkańcy Pałacu i nasi dzisiejsi goście spacerowali po trawniku z napojami i przystawkami w dłoniach. Dzieci biegały wokół fontanny, a dorośli grali w krykieta.
- Bardzo ładne.- powiedziałam patrząc na nie tylko kątem oka.
Marlee wróciła do wertowania magazynu, a ja odwróciłam się lekko.
- A te?
- Te ładniejsze.- powiedziałam szybko.
- To te same! Ami na co ty patrzysz?- zapytała, popatrzyła w tę samą stronę co ja i uśmiechnęła się.
- Przestań!- złapałam ją za rękę ze śmiechem.- Bo się jeszcze zorientują.
- Miłość wisi w powietrzu.- odparła rozanielona Marlee i zrobiła w powietrzu dziwne ruchy rękami.
Popatrzyłam jeszcze raz na Brice i Gerarda. W ogóle nie poznawałam mojego brata takiego zawstydzonego, ale jednocześnie ożywionego rozmową. Brice jak zawsze wyglądała ślicznie i umiała się dobrze zaprezentować. To chyba jednak było wrodzone.
Marlee pociągnęła mnie lekko za rękaw sukni.
- ZA- SŁO-NY!
Po chwili Lucy dosiadła się do nas i nie mogła zrozumieć z czego się tak śmiejemy.
- Mam coś na twarzy?- zapytała przerażona i uniosła dłoń.
Pokręciłam głową rozbawiona.
- Nie, po prostu plotkujemy o pałacowych sprawach.- wyjaśniła Marlee.
Lucy zaciekawiona oparła dłoń na brodzie i przysunęła się bliżej.
- Też chce wiedzieć.
Marlee nie odwracając się kątem oka wskazała przyczynę naszego rozbawienia.
Lucy zrobiła minę pełną współczucia.
- Nie śmiejcie się z nich.
- Nie śmiejemy się to urocze.
Marlee wypiła łyk lemoniady.
- I troszeczkę dziwne.- dodałam.- Kiedy to minęło?
Zaczęłyśmy rozmawiać, kiedy May również postanowiła do nas dołączyć.
- Widziałyście naszą nową parę?- zapytała od razu.
- Właśnie o tym rozmawiamy.- powiedziałam i odchyliłam się na krześle rozkoszując się przyjemnym chłodnym wiatrem.
May zrobiła skwaszoną minę.
- Jeszcze dojdzie do tego, że mój młodszy brat ożeni się wcześniej niż ja.
- May, ty się nigdy nie ożenisz.- powiedziałam spokojnie, a jej oczy były złowrogie.
- Miałam na myśli to, że wyjdziesz za mąż.
May wyprostowała się i złożyła dłonie na kolanach.
- I tak jestem teraz zbyt zajęta. Nie mam czasu na związki.
Nagle zauważyłam, że coś przykuło uwagę Marlee. Zobaczyłam, że Georgia postanowiła przebrać się po obiedzie i dołączyć do innych zgromadzonych na podwieczorku. Mieli wyjechać z Augustem w przyszłym tygodniu, a ja unikałam ją jak ognia po naszej ostatniej rozmowie. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek jeszcze zdołam jej zaufać.
Marlee poruszyła się niespokojnie.
- Ami, wydaje mi się, że mamy jeszcze trochę pracy na jutro.
Popatrzyłam na nią zdziwiona, a Lucy podniosła się lekko.
- Może wam pomogę?
- Nie- powiedziała stanowczo Marlee, ale zaraz potem złagodniała bo wiedziała, że Lucy jest delikatna.- Musimy tylko coś uzgodnić w związku z jutrzejszym przyjęciem.
Założyłam swój kapelusz przeciwsłoneczny i skierowałam się w kierunku Pałacu zupełnie nie wiedząc o co chodzi Marlee.
Kiedy znalazłyśmy się już poza zasięgiem wzroku i słuchu pozostałych Marlee popatrzyła na mnie poważnie.
- Ami, czy to prawda, że August i Georgia opuszczają Pałac?
Popatrzyłam jej w oczy.
- Tak.
Marlee rozejrzała się i ściszyła głos.
- Czy to ma związek z tym, że napadł na Maxona?
Westchnęłam i chcąc nie chcąc przywołałam w myślach to zdarzenie.
- Po części, ale stało się coś gorszego.- przyznałam.
Wstrzymała na chwilę oddech.
- Co takiego?- spytała po chwili.
Przygryzłam wargi i spojrzałam w dół.
- Nie chce o tym pamiętać, ale dobrze, że Georgia wyjeżdża razem z nim.
Wiedziałam, że chce wiedzieć, ale byłam jej wdzięczna, że nie dopytywała o szczegóły. Chciałam wierzyć, że to wszystko już się skończyło. Że przyjdzie coś nowego, świeżego i młodego, co zajmie nasze myśli i pobudzi do życia. Miałam nadzieje, że powstanie nowa lepsza rzeczywistość.
-Wszystko się zmienia Marlee.- powiedziałam kierując wzrok na gości i mieszkańców Pałacu, którzy cieszyli się popołudniem.- Już nie jesteśmy dziećmi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro