Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

2 Miesiące później.
Lucy chodziła od kanapy do kanapy z miną jakby zjadła całą cytrynę. Co gorsza nie chciała powiedzieć o co jej chodzi. Już od kilku dni była nieobecna i zdenerwowana, ale nie zapytałam jej o powód.
Teraz tego żałowałam.
Siedziałam przy stole i tylko ruszałam głową śledząc jej szybkie ruchy.
- Długo jeszcze zamierzasz tak chodzić? - zapytałam w końcu.
Nie usłyszała mnie.
- Lucy!
- Hm?- odwróciła się do mnie tak jakby dopiero teraz zauważyła moją obecność. Popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami.
Uniosłam brwi.
- O czym ty marzysz? -zapytała nagle tak jakby naprawdę chciała to wiedzieć.
Nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć bo tak naprawdę to w całym swoim życiu nie miałam jakiegoś marzenia, które chciałabym spełnić. Trochę mnie to przygnębiło. Moje życie poukładało się tak i nie zamierzałam tego, a tak właściwe to nawet tego nie chciałam.
Byłam jednak szczęśliwa mimo wszystkiego co mnie gnębiło i mimo wszystkich niepewności odnajdowałam nadzieje bo kochałam i byłam kochana.
Nie zdążyłam jednak odpowiedzieć na to pytanie ponieważ Lucy mówiła dalej.
- Bo ja marzę tylko o jednym, o rodzinie. O każdym poranku wypełnionym śmiechem, o przypalonej kolacji, o zapachu ognia w kominku, o własnych tradycjach i o bosych stopach, i o ciszy i o gwarze i... i o wszystkim.
Powiedziała to wszystko na jednym wydechu, ale z taką pewnością i przekonaniem, że mnie aż zamurowało. Miała świecący wzrok i spojrzenie pełne dziwnej nostalgii.
- Lucy, ale ty możesz to wszystko mieć tylko...
- Wiem, w tym jest właśnie problem
- Jak to?- zapytałam.
- Czy ja?- zapytała-Czy my? Nie wiem czy my na to zasługujemy?
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rozumiem.
- No wiesz, to zbyt piękne by mogło być prawdziwe i stałe. To jak coś czego zawsze chciałam, ale nie mogłam dostać i teraz kiedy to dostaje mam wrażenie, że łamie prawo.
Już chciałam ją przytulić, pocieszyć i zapewnić, że każdy ma prawo do szczęścia, a szczególnie ktoś taki jak ona, ale ktoś zapukał do drzwi.
Aspen wychylił głowę zza dziwi.
- Mogę wejść?
- Tak możesz. 
Nadal mnie bawiło, że mogę tak udzielać pozwolenia.
- Lucy- powiedział podchodząc do niej.

Wziął ją za ręce.

Oparłam się o kredens starając się wtopić w tło.

- Ja też tego chce.- powiedział i przeniósł wzrok z ich złączonych rąk na jej twarz.
- Chce Cię widzieć codziennie o poranku jak leżysz w świetle słońca, chce słyszeć głos naszych dzieci, chce żebyś krzyczała na mnie, kiedy później wrócę. Chce z tobą przeżywać wszystko na co mi pozwolisz. Chce z tobą przeżyć życie tak jak my będziemy chcieli, a nie tak jak inni będą nam mówić.
Kiedy to powiedział, aż sama poczułam że łzy napływają mi do oczu.
Maxon bez uprzedzenia wszedł do Komnaty. W jego przypadku nie mogłam się szczycić swoim przywilejem. Sporadycznie prosił o pozwolenie. Jego włosy były rozczochrane, a rękawy koszuli podwinięte.
Pobiegłam żeby wpaść w jego ramiona. Podniósł mnie i obrócił, a potem znów postawił na ziemi.
Potarłam swoim nosem jego nos.
- Mam dla dla ciebie niespodziankę.
- O jaką?- zapytał.
Uśmiechnęłam się.
- Idziemy na USG.
W jego oczach pojawił się autentyczny zachwyt.
- Fascynujące.
Złapałam jego rękę i pociągnęłam do wyjścia.
- A oni co ?- zapytał wskazując na Lucy i Aspena, którzy całował i się pomiędzy kanapami.
- Później ci opowiem. No chodź już.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro