Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 72

- Jesteś absolutnie pewna, że chcesz ze mną jechać? 
Mary zasunęła moją suknie i przygładziła marszczenia przy rękawach 
- Rozumiem, że chcesz mnie wykluczyć z towarzystwa na przynajmniej pięć lat.- Powiedziałam starając się stać prosto.- Potrzebuje czegoś innego niż patrzenie czy zasłony pasują do zastawy.
Maxon pokręcił głową zapinając mankiety koszuli.
- Mam na myśli, że miło będzie się wreszcie rozluźnić. 
- Nie wiem czy to takie rozluźnienie.- prychnął i podszedł do mnie z dwoma niebieskimi  krawatami. 
- Zawsze tak mówisz.- westchnęłam teatralnie i wybrałam ten bardziej błękitny.- Zawsze pytasz czy jestem absolutnie pewna. 
- Bo albo jest to skrajnie niebezpieczne, albo jesteś w ciąży, a przecież wiesz, że podróże wtedy ci nie służą.- zaczął wyliczać z krawatem przewieszonym na szyi. 
- Nieprawda.- odparłam jednocześnie wybierając kolczyki, które pokazywała mi Mary.- Po za tym chętnie się spotkam z Kriss. 
Podeszłam do niego powoli. 
- Serio?- spytał odrobinę przerażony moją postawą. 
- Tak- sięgnęłam do jego kołnierza. - Poza tym wiesz, że uwielbiam sztukę, byłbyś prawdziwym potworem gdybyś nie zabrał mnie na wystawę. 
- Nie o to chodzi, że nie chce Cię zabierać... co ty robisz?
- Wiąże Ci krawat. 
Popatrzył  na mnie dziwnie, ale mówił dalej. 
- Ja tylko pytam czy jesteś absolutnie pewna. 
- Jestem absolutnie pewna- powiedziałam a moje palce płynnie przechodziły przez jasnoniebieski materiał. - Jadę bo kocham sztukę, potrzebuje odrobiny odpoczynku od codzienności, a tak po za tym.- przerwałam i ścisnęłam krawat mocniej tuż przy jego szyi.- Myślisz, że pozwoliłabym Ci jechać samemu gdzieś, gdzie będzie Kriss- uśmiechnęłam się i uwolniłam go z moich sideł. 
Odrobinę czerwony poluzował sobie krawat. 
- Błagam chyba dalej nie rozumiesz co to znaczy być małżeństwem. Czy ty mi nie ufasz? 
Spytał o to z takim bólem w oczach, że aż zrobiło mi się głupio, że odegrałam taką scenkę.
- No ufam- powiedziałam cicho i dotknęłam jego dłoni opuszkami palców. 
Uśmiechnął się do mnie nieśmiało. 
- Pójdę porozmawiać z kierowcą. 
Kiedy wyszedł odwróciłam się do Mary, która poprawiała moją fryzurę. 
- Przesadziłam?
Wzruszyła ramionami dalej zajęta tym, żebym wyglądała nieskazitelnie. 
- Myślę, że uraziła Wasza Wysokość jego męską dumę. 
Pokręciłam głową
- Nie męską, ale jego, bardzo nie lubi, kiedy ludzie mu coś zarzucają. Zresztą nie wiem jak to jest, że potrafi mi jednocześnie poprawić i zepsuć humor. 
- To pewnie przez miłość.- powiedziała i stanęła na palcach, żeby założyć mi kolczyki. 

Kiedy tydzień temu na biurku Maxona pojawiło się zaproszenie na wystawę charytatywną organizowaną przez rodziców Kriss zrobiło mi się sucho w gardle. Pieniądze miały zostać przeznaczone na zakup materiałów dydaktycznych dla dzieci z biedniejszych rodzin aby zapewnić im równość edukacji. Wspierałam inicjatywę, ale zaskoczyło mnie to, że Kriss postanowiła zwrócić się do Maxona tak bezpośrednio tym bardziej, że nie miała z nami kontaktu od naszego wesela. Oprócz Marlee z żadną z kandydatek nie miałam teraz bliższej relacji. Mimo ciągle we mnie żywego bólu związanego z wydarzeniami tego pamiętnego dnia miałam ochotę dowiedzieć się co u niej słychać. Pewnie ciągnęła mnie bardziej czysta ciekawość niż sympatia. Jednak Kriss nie była złą osobą. Mój strach wiązał się z poczuciem, że kiedyś była dla mnie powodem do straty Maxona i przyczyną tak wielu moich powątpiewań we własne umiejętności. Ale teraz byłam Królową. Czy nie powinnam zostawić przeszłości za sobą i traktować wszystkich równo niezależnie od tego jakie wzbudzają we mnie emocje? 
Myślałam o tym wszystkim w pośpiechu zbiegając ze schodów i zakładając białe rękawiczki. 
Na dole czekał już na mnie Maxon z Eadlyn na rękach i Ahrenem biegającym w kółko. 
Podeszłam do nich, a Eadlyn wyciągnęłam do mnie rączkę z kartką złożoną na pół. 
- Dla ciebie mama- powiedziała i wręczyła mi obrazek, na którym widniały cztery ludzik, a jeden z nich miał czerwone plamki nad głową. 
- Mama, tata- zaczęła pokazywać palcem poszczególne postacie- ja, Ahren i dzidziuś.- pokazała na niedokładne kółko, które miało odzwierciedlać mój brzuch, a ja prawie się rozpłakałam. 
- Piękne, dziękuje.- powiedziałam wzruszona. 
- Daj buziaka mamie.
Pocałowałam ją lekko w usta, a ona zeskoczyła z ramion Maxona i stanęła przy Ahrenie. 
Uklęknęliśmy obydwoje i uściskaliśmy ich mocno. 
- Będziecie grzeczni?- spytał Maxon poważnym tonem. 
Obydwoje pomachali głowami tylko, że w przeciwnych kierunkach. 
Roześmiałam się i pomachałam im na pożegnanie zanim wyszliśmy z pałacu. 
- Poczekaj- powiedziałam do Maxona, kiedy byliśmy już na zewnątrz i mieliśmy wsiąść do limuzyny. 
Stanęłam naprzeciwko górującego słońca, którego promienie oświetlały krzywo porysowaną kartkę i rozpłakałam się, wycierając sobie łzy nową białą rękawiczką. 
Maxon podszedł do mnie powoli, otarł mi policzki i również popatrzył na rysunek.   
-Ja też kocham sztukę.- powiedział cicho, a moje serce zaczęło mocniej bić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro