Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 70

Siedziałam na krześle w poczekalni i starałam się uspokoić drżenie swoich dłoni, chociaż cała trzęsłam się jak galareta. Aspen miał nieprzeniknioną minę. Chciałam złapać go za rękę, ale odsunął ją. 
Po chwili popatrzył na mnie. 
- Przepraszam, po prostu nie mogę- powiedział cicho.
Zobaczyłam jego zielone szklane oczy i zobaczyłam w nich tysiące emocji, zobaczyłam to, że kiedyś myślał, że to ze mną będzie miał dzieci, zobaczyłam to wszystko, co robił dla swoich bliskich, każde poświęcenie, każdą polaną krew i złamane serce, każdą niesprawiedliwość losu na jego drodze. 
- Możesz do niej iść.- Odparł odwracając wzrok.- Potrzebuje tego. 
Podeszłam do drzwi, ale wcześniej jeszcze raz odwróciłam się, żeby popatrzyć na Aspena. 
Siedział z głową w dłoniach i trząsł się jakby szlochał. Aspen był tak silny, że nie chciał płakać nawet przy mnie. Ale ja wiedziałam. 
Powoli otworzyłam drzwi i zobaczyłam Lucy leżącą na łóżku ze wzrokiem utkwionym w sufit. Jej twarz była blada, a oczy podkrążone. Zbliżyłam się powoli i usiadłam na krześle obok niej.
Delikatnie wsunęłam swoją dłoń w jej dłoń, ale ona szybko ją wyrwała i spojrzała na mnie. 
W jej oczach widziałam tylko ból. 
- Dlaczego?- spytała chrapliwym głosem. 
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, więc postanowiłam, że nie będę nic mówić. Na to pytanie nie było odpowiedzi. 
Lucy niespodziewanie położyła dłoń na moim brzuchu i zaczęła go głaskać, dalej patrząc w sufit. W jej oczach wreszcie pojawiły się łzy. Siedziałam tam jeszcze długo, myśląc o tym wszystkim, ale nie mogłam znaleźć słów, które mogłyby ją pocieszyć. 


- Ale tutaj nie trzeba słów, tylko czynów!- krzyknęłam, kiedy Maxon wszedł do gabinetu. 
- Zamieniliśmy się rolami?- spytał obserwując jak chodzę w kółko.
Stanęłam i oparłam się o kanapę. 
- Pewnie wiesz co się stało.
Westchnął.
- Wiem.
Usiadł na kanapie i wyciągnął ramię, żebym mogła się do niego przytulić. 
Siedzieliśmy chwile w ciszy.
- Oni mają tego dość. Całe życie obydwoje musieli o coś walczyć, a kiedy wreszcie los ich połączył dalej muszą robić to samo. 
Maxon pocałował mnie we włosy. 
- Wiem, że bardzo to przeżywasz, ale co możemy zrobić?- spytał 
Spojrzałam na niego.
- Cały czas się zastanawiałam co mogę zrobić jako Królowa, ale nie pomyślałam o tym, że wystarczy, że będę sobą- Americą Schreave z żelaznymi genami swojej matki. 
Zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem.     
- Zostanę matką zastępczą. Będzie trzeba poczekać aż urodzę i wiadomo nie od razu, ale przemyślałam to i jestem na to gotowa, nie wiem dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam. 
Widziałam, że Maxon nie jest tym zachwycony. 
- No nie wiem Ami. 
- Widzę, że nie podoba ci się ten pomysł. 
Wypuścił powietrze i popatrzył w sufit. 
- Ami, pomyśl o sobie, jesteś teraz dopiero w piątym miesiącu. A przez całą ciąże ciągle się czymś stresujesz, martwisz innymi albo w ogóle o siebie nie dbasz. Nie możesz mieć do mnie pretensji, że nie jestem zachwycony twoim nieprzemyślanym spontanicznym pomysłem. To nie jest wybieranie zasłon, tylko twoje ciało. Nie powinnaś podejmować takich decyzji, a tym bardziej się do czegoś zobowiązywać pod wpływem emocji.
Gwałtownie się wyprostowałam i popatrzyłam na niego. 
-Nie wiem Maxon. Może po prostu jestem naiwna bo wierze, że każdy ma prawo, żeby być szczęśliwym. Nie chce żeby Lucy ciągle cierpiała skoro nie zrobiła w życiu nic złego, Aspen zresztą też, są ważni dla mnie. Wiele razy nie mogłam się z tym pogodzić, że nie mogę zrobić nic, żeby im pomóc. Okazało się, że po prostu źle nad tym myślałam. 
Popatrzył na mnie smutno. 
- Ale dzisiaj kiedy patrzyłam w ich oczy zrozumiałam, że nie mogę stać bezczynnie, kiedy wali się cały świat. 
Widziałam, że bije się z myślami. 
- Jestem z ciebie dumny, ale musisz pamiętać też o sobie. 
- Pamiętam o sobie.- powiedziałam i wzięłam go za rękę. 
Popatrzył mi w oczy. 
- Ale muszę pamiętać, że we wszystkim mogę liczyć na twoje wsparcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro