Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 68

- Po moim trupie!
Rzucił list na pomiętą kołdrę i gwałtownie wstał z łóżka.
- Maxon uspokój się.- powiedziałam, kiedy zaczął ściągać piżamę i szukać koszuli w garderobie.
- Zwariowałeś? Co ty wyprawiasz?
Kaszląc jak opętany zaczął zapinać guziki.
- Nie mogę pozwolić, żeby ktoś podjął tę decyzje za mnie, po prostu nie mogę.
Wstałam nic nie rozumiejąc.
- Jaką decyzje, o czym ty mówisz?
W nie do końca zapiętej koszuli opadł na łóżko i zasłonił sobie oczy ramieniem.
- Dobra, może teraz nie dam rady.- podniósł się lekko i popatrzył na mnie- Ale na pewno na to nie pozwolę.
Nic nie rozumiałam.
- Ale na co?- spytałam i ściągnęłam koc z łóżka, żeby go przykryć.
Maxon westchnął.
- To długa historia.
Usadowiłam się wygodniej na łóżku.
- Andrews odniósł moją przemowę do poprawki, a dzieci są u Lucy, mam czas.
Oparł głowę na dłoni i popatrzył w sufit.
- Chodzi o mojego kuzyna.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie chodzi o dzieci Adeli- powiedział szybko.- To coś bardziej skomplikowanego.
- Chodzi o syna Aarona.
Wujka Maxona Aarona widziałam tylko na naszym ślubie i nic po za tym. Nawet wtedy był prawie niezauważalny. Cichy skromny, nawet nie przyszedł z żadną kobietą, a większość czasu spędzał z Adelą. Byłam pewna, że nie ma własnej rodziny.
- Aaron ma syna?
- Tak, ale nie ma z nim kontaktu.
Przygryzłam wargi bojąc się o coś, co już i tak należycie uprzykrzało nam życie.
- Chce korony?- spytałam
- Nie.
- Zrobił Ci coś?
Potrząsnął głową.
- Okradł?
- Ależ skąd!
- Więc o co chodzi?
Maxon patrzył wszędzie tylko nie na mnie.
- Po prostu go nie lubię.- wydusił z siebie w końcu.
Zamurowało mnie.
- Bez urazy, ale zachowujesz się jak dziecko.
- To jest zbyt skomplikowane.- powtórzył.
- Skomplikowane jest to, że nie lubisz kogoś ze swojej najbliżej rodziny ponieważ... jesteś zazdrosny.- wypaliłam
- On nie jest moją najbliższą rodziną,- powiedział i nakreślił palcem małe koło- wy, jesteście moją najbliższą rodziną, nie jakiś fałszywy producent kawy, który chce tylko wyłudzić ode mnie pieniądze.
- Pieniądze?
Z powrotem położył się na łóżku i podłożył sobie ręce pod głowę.
- Z tego co wiem od jakiegoś roku jest kompletnym bankrutem, zostało mu tylko to wyświechtane logo, które wszędzie wciska, nawet do prywatnej korespondencji. To jasne, że chce pieniędzy.
Delikatnie dotknęłam jego ramienia.
- Ale święta powinno się spędzać z rodziną.- powiedziałam czule.
Odwrócił głowę i popatrzył na mnie
- Właśnie odechciało mi się tych świąt.





Jeden dzień do Bożego Narodzenia.

- Właśnie odechciało mi się tych świąt...
Marlee poprawiła Josie na rękach i spojrzała na mnie.
- Ekscytujesz się nimi od miesiąca.- zauważyła, kiedy spacerowałyśmy po kuchni wśród buchających potraw.
Przystanęłam i oparłam się o stół.
- Chyba wypłynęła ze mnie cała ich magia.
- To normalne, że jesteś zmęczona.
Odwróciłam wzrok.
- Tak właściwie, to martwię się czymś innym.
Marlee popatrzyła na mnie swoim racjonalnym wzrokiem.
- Ami? Co znowu zrobiłaś?
Złapałam pomarańcze z koszyka i wyprowadziłam ją do Sali.
- Zaprosiłam kuzyna Maxona na święta.- powiedziałam szybko i zamknęłam oczy jakby miała mnie uderzyć.
- Tego którego nie znosi, zwariowałaś?
Złapałam ją za ramię i poprowadziłam w głąb Sali.
- Wiem, nie powinnam tego robić wbrew jego woli- zaczęłam mówić gorączkowym szeptem- ale chciałam, żeby wszyscy byli razem, żeby ustały wszystkie troski i spory...
- Ami ty zawsze masz najlepsze intencje-powiedziała spokojnie- Ale najgorsze pomysły, powinnaś pozwolić mu zadecydować.
- Kiedyś to już od Ciebie słyszałam.- przewróciłam oczami
- A wtedy nawet jeszcze nie byłam twoją Damą Dworu- powiedziała, a ja czułam się jak dziecko, które znowu narozrabiało.- Dlaczego tego ze mną nie skonsultowałaś?
- Wiesz, że jestem w pewnych aspektach zbyt samodzielna- przyznałam- Co mam robić?- spytałam przerażona oczekując natychmiastowego rozwiązania. Chociaż wiedziałam, że takie nie istnieje.
- Sama naważyłaś sobie piwa więc musisz je wypić.
- Marlee to nie jest śmieszne.
Nagle przestała mnie słuchać.
- Muszę iść, wydaje mi się, że muszę ją przewinąć.- powiedziała wskazując na Josie.
-Marlee, jestem twoją Królową, rozkazuje Ci!
Wzruszyła ramionami.
- Co ja poradzę ze moja Królowa jest taka samodzielna.
Odeszła, a ja mogłam sobie tylko wyobrazić jak cały czas uśmiecha się pod nosem.
- Marlee!
Odetchnęłam głęboko.
- Wasza Wysokość?
Odwróciłam się. Na przeciwko mnie stał młody wystraszony kamerdyner.
- O matko co się stało?- zapytałam zaniepokojona wnioskując po jego minie, że na pewno coś strasznego
- Książe Ahren nie chce ubrać garnituru.- powiedział wylękniony.
Miałam ochotę zacząć się śmiać. Ze wszystkich problemów jakie musiałam rozwiązać w ostatnim czasie, ten był najmniej stresujący.
- Zaraz się tym zajmę.- powiedziałam spokojnie.- a ty lepiej dopilnuj, żeby pokoje dla gości były przygotowane, czyste i pachnące.
- Tak, jest Wasza Wysokość!- powiedział tak bardzo zaangażowany. uznałam to za uroczę.
- Od dawna tu pracujesz?- spytałam.
- Jestem tu od wczoraj.- odparł odrobine ciszej, a jego entuzjazm znowu ustąpił zdenerwowaniu.
Nie wiem dlaczego, ale im dłużej z nim rozmawiałam widziałam w nim niesamowity potencjał. Albo coś czego już dawno u nikogo nie dostrzegałam. Świeżość, młodość i niewinność. Wydawało mi się to bardzo przydatne dla mojego aktualnego samopoczucia.
- Jak masz na imię? - spytałam uśmiechając się.
Znowu się przeraził bezpośredniością mojego pytania.
- Dash- również uśmiechnął się krzywo. - Nazywam się Dash, Wasza Wysokość.
Roześmiałam się z tego jak bardzo się tym przejmował, żeby zwracać się do mnie w odpowiedni sposób.
- Więc, Dash.- zastanowiłam się.- Jak pachną Twoje święta?
Wyglądał jakbym uderzyła go kulą śniegową, ale zaraz na jego twarz wystąpił błogi uśmiech.
- Cynamonem- powiedział w końcu- ciastem, wyciągniętym z piekarnika... i chłodem, który wkrada się do ciepłego domu wraz z przybyciem gości.
Tak, definitywnie miał to coś.
- Świetnie, właśnie taki zapach ma być w pokojach naszych gości.- powiedziałam szybko. - Albo nawet w całym Pałacu.
Zrobił taką minę, że musiałam się roześmiać.
- Przekaże, że chcę Cię częściej widywać, możesz mi teraz naprawdę pomóc.- Wzięłam listę gości ze stolika i popatrzyłam mu w oczy.- Dash, będziesz moim osobistym pomocnikiem.- zadecydowałam.
Odwróciłam się i powoli odeszłam starając się nie odwracać, żeby znowu nie wybuchnąć śmiechem z jego absurdalnej postawy. Cieszyłam się. Przynajmniej udało mi się sprawić radość w te święta, choć jednej osobie.

- Kochanie, musisz zdjąć tę piżamę nawet jeżeli jest w dinozaury.
Ahren stanął przede mną z założonymi rękami.
- Świąteczne dinożaury.- poprawił mnie.
Podniosłam go i posadziłam sobie na kolanach.
- Chcesz, żeby wszyscy goście zobaczyli Twoje świąteczne dinozaury?
Wydął dolną wargę i popatrzył w górę.
-Słyszałem, że ktoś tutaj nie chce być elegancki?
Maxon stał oparty o framugę z małym pudełeczkiem w dłoni.
Połaskotałam Ahrena pod pachami, a on zmienił na chwilę swoją nadąsaną minkę.
- Nie wiem kto to taki.- udałam, że się zastanawiam.
Maxon uśmiechnął się i również usiadł na łóżku.
- No cóż, w takim razie prezent się nie przyda...
Otworzył pudełeczko, w którym znajdowała się maleńka muszka w takie same dinozaury jak na piżamie Ahrena.
Popatrzył na mnie do góry.
- Mamo, mogę?
Wyszliśmy z pokoju, żeby rozanielona z takiego obrotu spraw Judie mogła go ubrać.
- Jesteś genialny.- powiedziałam do Maxona.
Wzruszył ramionami i rozpiął marynarkę, a moim oczom ukazała się koszula... w świąteczne dinozaury.
- Nie przesadzaj, po prostu uznałem, że przyda nam się odrobina finezji.
Przewróciłam oczami.
- Zabiję Cię, jeżeli w tym wystąpisz.
Zrobił niewzruszoną minę.
- Przynajmniej umrę szczęśliwy.- przybliżył się do mnie.- Może chcesz bieliznę w świąteczne dinozaury?
Odsunęłam się i walnęłam go lekko w ramię.
- No co!
Serce mi się krajało, kiedy patrzyłam na jego zmarszczki w kącikach roześmianych oczu.
- Maxon, zrobiłam coś bardzo złego.
Przyciągnął mnie do siebie.
- Daj spokój, co złego mogłaś zrobić.
- Maxon?!
Momentalnie się odwróciliśmy. Przed nami ubrany w nieskazitelnie wyprasowany garnitur ze szklistym spojrzeniem i rozwianymi włosami stał kuzyn Reggie.
Myślałam, że zwymiotuje.
Powoli podszedł do nas i otworzył ramiona.
- Kopę lat!

Maxon szybko wszedł do gabinetu i zatrzasnął drzwi.
- Czy ty mnie nienawidzisz?- krzyknął.
Potrząsnęłam głową i podeszłam do niego.
- Kocham Cię, po prostu chciałam...- zrezygnowałam z tłumaczeń widząc jego rozwścieczony wzrok.- Już sama nie wiem co chciałam.
Usiadł za biurkiem i ukrył twarz w dłoniach.
Podeszłam do niego i zaczęłam delikatnie masować jego ramiona.
- Wiem, że jesteś zestresowany i żałuję, że to zrobiłam.-westchnęłam.- Chciałam dobrze, wiem, że nie pomyślałam o tym jak ty będziesz się z tym czuł.
- Wcale.- mruknął.
- Ale czy ty nie postąpiłeś tak samo z Kotą?
Maxon delikatnie odsunął moje dłonie.
- To inna sytuacja. Jesteście tak samo uparci, ale się kochacie.- potrząsnął głową.- Ja nie chce go widzieć w moim domu.
Oparłam się o biurko.
- Dlaczego?
- America, to zbyt skomplikowane.
Ciągle to powtarzał jak mantrę więc postanowiłam nie być mu dłużna.
- Dla mnie po prostu zachowujesz się jak dziecko.
Jakby mnie nie usłyszał i uderzył dłonią o biurko.
- Po prostu wyrzućmy do stąd.- powiedział
Zmarszczyłam brwi na jego absurdalny pomysł.
- Nie możemy, zrobi się skandal.
Popatrzył na mnie przez chwile.
- Masz racje- odparł i wyciągnął dokumenty z szuflady.
- Co ty wyprawiasz?- spytałam zdezorientowana jego zachowaniem, które tak bardzo do niego nie pasowało.
- Powiedz, że nie przyjdę na kolacje bo mam dużo pracy.- westchnął i roześmiał się ponuro.- Na pewno nie będę z nim siedział przy jednym stole.
Gwałtownie się wyprostowałam.
- Czyli świąt też nie zamierzasz z nami spędzić- przerwałam i skierowałam na niego intensywne spojrzenie- przed niego?
Chciał mnie wziąć za rękę, ale odsunęłam dłoń.
- Ami, nie bądź śmieszna.
- Ty jesteś śmieszny, skoro przekładasz nienawiść do kogoś ponad własną rodzinę.
- Nic nie przekładam, po prostu mogę być dziś zajęty, jestem Królem mam dużo rzeczy na głowie.
- Czyli ja Twoim zdaniem mam mało.- zbulwersowałam się
Zamknął oczy i wypuścił powietrze.
- Nie o to mi chodziło.
Odeszłam od niego bez słowa.
- Ami, no
Odwróciłam się i stanęłam na przeciwko niego.
- Nie- powiedziałam dobitnie.- Nie wiem czy zauważyłeś, ale od prawie miesiąca wkładam całe serce, żeby te święta były magiczne. A kiedy robię jedną rzecz źle, wszyscy zauważają tylko to. Myślę o wszystkim. Dopracowuje każdy szczegół po to, żebyś był szczęśliwy, żeby każdy był szczęśliwy. Ty i tak tego nie widzisz, nie obchodzi Cię to- zrobiłam przerwę i zaczęłam szybko oddychać. - Najgorsze jest to, że choćbym nie wiem jak bardzo się starała ludzie zawsze będą porównywać mnie z Twoją matką.- Zamrugałam, żeby stłumić łzy.- A ja nigdy nie będę tak dobrą Królową jak ona.

Powoli wyszłam z gabinetu, ale na korytarzu zaczęłam biec i płakać zupełnie nie rozumiejąc co mi się dzieje. Już od dawna miałam w sobie to poczucie, ale kiedy wreszcie powiedziałam to na głos, zaczęło mnie to tak bardzo boleć, że nie mogłam złapać oddechu. Powiedziałam to, to zdanie stało się namacalne i utkwiło gdzieś w powietrzu. Teraz już niewiele potrzeba aby stało się prawdą.

NASTĘPNA CZĘŚĆ JUŻ JUTRO

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro