Rozdział 66
Patrzyłam na buchający ogień, który zawsze przypominał mi zwierciadło, w którym widziałam moje życie. Siedziałam w fotelu, a obok mnie na kocu bawili się Eadlyn i Ahren. Maxon był na spotkaniu, a ja poprosiłam, żeby rozpalić w kominku, który znajdował się w jego apartamencie. Prawie nigdy tego nie robiliśmy, ale potrzebowałam pomyśleć, a widok płomieni pozwalał mi się skoncentrować.
Nawet nie zauważyłam mojej matki, która podeszła do mnie i podała mi kubek z herbatą.
- Będzie dobrze- usiadła obok mnie i położyła mi dłoń na udzie.
Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Dlaczego mi to mówisz?- zapytałam i mocniej chwyciłam kubek.
- Masz łzy w oczach.
Zamrugałam szybko i wytarłam policzki.
- Ehh..- moja matka wygodniej usadowiła się w fotelu- Przede mną nie musisz niczego ukrywać.
Spojrzałam szybko na dzieci i zniżyłam głos do szeptu.
- Kiedy ja nawet nie wiem co mi jest.
Potrząsnęła głową, wypiła łyk herbaty, a potem złapała mnie za rękę i przykryła swoją dłonią.
- Wiesz co jest najgorsze, kiedy kogoś stracimy? Nie smutek, ale zaskoczenie.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Wiemy, że każdy kiedyś odejdzie z tego świata, ale nigdy nie jesteśmy na to przygotowani.
- Nie mogę żyć normalnie- powiedziałam cicho, a po moim policzku spłynęła łza.
Popatrzyła na dogasający ogień.
- Życie jest nieprzewidywalne. I tylko śmierć jest w nim pewna, a my mimo to nigdy nie potrafimy się z nią pogodzić.
Patrzyłam na nią i wiedziałam, że myśli o Kennie, o tacie i o wszystkich osobach, które kiedykolwiek straciła. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić gdybym straciła jedno z moich dzieci. Pomyślałam także o Lucy i o tym jaką silną musi być kobietą skoro ciągle potrafi się podnosić po porażce. Tak bardzo chciałam jej pomóc i ciągle myślałam, czy przypadkiem nie mogę sprawić, żeby stał się jakiś świąteczny cud i żeby ona i Aspen wreszcie mogli założyć rodzinę.
Myślałam też o tym, że śmierć bliskich osób przynosi nie tylko pustkę. Uświadamia nam także, że czas nieubłaganie przemija. Że nie możemy być wiecznie dziećmi bo naszym zadaniem jest sprawić, żeby ten dom, który kiedyś bardzo dawno temu stworzyli nasi przodkowie, nigdy nie był pusty. Bo nikt nie żyje wiecznie, ale ta energia i miłość, którą możemy ofiarować ciągle to nowym osobą nigdy nie umiera.
Popatrzyłam na Eadlyn i Ahrena. Kiedyś i mnie zabraknie na tym świecie i to oni będą nadal dbać o to wszystko co dla nich pozostawiłam. Tak samo będzie z ich dziećmi i z dziećmi ich dzieci. I właśnie to jest największym sensem życia. Wszystko przemija, ale w pewnym sensie trwa nadal.
Zamyśliłam się i nawet nie zauważyłam, kiedy Maxon wszedł do pokoju. Moja matka wstała pocałowała go w policzek i wyszła.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Miałyśmy poważną rozmowę.- uśmiechnęłam się i gestem dłoni zaprosiłam go żeby usiadł.- Więc myślę, że dzisiaj nie wystarczy jej tylko herbata.
- Piwnica do jej dyspozycji
Usiadł i położył dłoń na moim brzuchu.
Westchnęłam.
- Czytałam dzisiaj gazety i znalazłam chyba pięć ankiet dotyczących imienia dla przyszłego księcia. Ludzie bardziej się tym przejmują niż my.
Maxon nadal patrzył na mój brzuch.
- Chyba zawsze tak było.
- Uważasz, że to dobrze?- spytałam
- Uważam, że to nieuniknione.
Położyłam dłoń na jego dłoni i znowu westchnęłam
- Masz racje powinnam się przyzwyczaić.
Chwile siedzieliśmy w milczeniu.
- Tak właściwie to przyszedłem, żeby zaprosić Cię na randkę.
Roześmiałam się i pochyliłam do przodu.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy na randce.
- Nie było czasu.- powiedział jakby to był oczywisty powód.
- A teraz jest czas?
Wziął mnie za rękę i popatrzył mi w oczy.
- Nie, ale potrzebujemy tego
Nagle pomiędzy nami pojawiła się jasna czupryna Ahrena.
- Tato, pogramy w szachy?
- On nie potrafi grać w szachy, prawda?- przeraziłam się
Skrzywił się
- Szczerze mówiąc, trochę potrafi.
- Na litość boską, on ma cztery lata!
- Prawda?- powiedział Maxon i szybko wskazał na mnie i na siebie.- Nie jesteśmy aż tacy mądrzy.
Przewróciłam oczami.
- Mów za siebie.
- Ja jestem najmądrzejsza!- Eadlyn przybiegła do nas i usiadła Maxonowi na kolanach.
- I najskromniejsza, po mamie.
- Grabisz sobie
Roześmiał się
- Nie umiesz grać w szachy.- oznajmił mi, a ja odchyliłam się w fotelu.
- Uważasz, że nasz czteroletni syn jest lepszy ode mnie.?- spytałam z udawanym oburzeniem.
- Zrobimy drużyny, pokażę Ci, że mam naturalny talent.
- Chyba głęboko ukryty
Wydęłam wargi.
- Mama z tatą będą walczyć?!
- Nie wiem, to mama decyduje.
- Zadecyduje jak przegrasz.
Roześmialiśmy się wszyscy, a Maxon wziął Ahrena na barana, żeby mógł ściągnąć szachy z górnej półki.
Myślałam sobie, czy ktoś nas teraz widzi. Czy nie jest jak w filmach, że kamera powoli się oddala, i uwiecznia nas roześmianych na tle dogasającego kominka. Czasami myślałam też o innych domach, innych rodzinach i byłam tak wdzięczna za to co udało mi się zbudować, chociaż nigdy nie myślałam, że moja przyszłość będzie wyglądać właśnie tak.
Ale nikt nie wie czego szuka dopóki tego nie znajdzie.
-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro