Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 62

- Nie wiem czy nasze stosunki można uznać za "przyjazne"- powiedział Andrews swoim typowym sarkastycznym tonem.
Maxon przechadzał się po gabinecie tam i z powrotem jak zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiał.
Ja siedziałam w fotelu, ubrana w zieloną suknie, która rozlewała się na boki i czułam się naprawdę jak Królowa ponieważ przynajmniej próbowałam zachować spokój i zdrowy rozsądek.
Powtarzałam sobie codziennie przed pójściem spać, że jestem skałą i opoką tego kraju. Ale jakoś sama nie mogłam w to uwierzyć póki to były moje słowa. Chciałabym to usłyszeć o Maxona. Chciałabym wiedzieć, że liczy się z moim zdaniem i obchodzi go co myślę na temat sytuacji w naszym kraju. Na razie to były tylko moje puste myśli.
Maxon podszedł do stolika i nalał sobie wody.
- Ta polityka zagraniczna mnie wykończy. Andrews zostaw mi te raporty na jutro, dzisiaj mam już dość.
Andrew po cichu wycofał się z pokoju, a ja stanęłam za plecami Maxona.
- Mam pomysł- powiedziałam kładąc dłonie na jego ramionach.
- Jaki?- westchnął zrezygnowany
Zastanowiłam się i zaczęłam go lekko masować.
- Musimy ocieplić nasz wizerunek.
Jego ramiona lekko się napięły.
- Jak? Jest dostatecznie ocieplony, co jeszcze mamy zrobić?
Zabrałam dłonie i odsunęłam się.
- Nie chodzi mi o naszą rodzinę.
Odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Nie?
- Chodziło mi o ciebie, o politykę, nie będę w to mieszkać naszej rodziny- powiedziała gorączkowym szeptem.
- Przepraszam, myślałem.- Maxon przerwał jakby chciał zebrać myśli.- Ty zawsze chcesz się dla nas poświęcać.
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć więc po prostu wyszłam. Ostatnio wszyscy wokół nas się tak zachowywali, po prostu uciekali od problemu. Już nie pamiętałam, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie więc postanowiłam wyjść do ogrodu na spacer. Chciałam popatrzyć na rośliny. Tylko one zachowują równowagę w tym rozchwianym świecie. Gdzie nie wiadomo już co jest dobrem, a co złem bo i jednego i drugiego jest już za dużo.
- Przeszkadzam?
Spojrzałam w górę i zobaczyłam Aspena przyglądającego się mi z zaciekawieniem.
- Czy ja już nie mogę spędzić 15 minut sama, tylko od razu jestem pilnie poszukiwana?
Aspen uśmiechnął się.
- Spokojnie, nie jestem tu służbowo- powiedział i popatrzył w dół- Chciałem tylko z Tobą porozmawiać.
Stanęłam i popatrzyłam na niego przygotowując się na to co zamierza mi powiedzieć.
- Przepraszam Mer, nie powinienem Cię ostatnio tak traktować. Wiem, że nie tylko ja sam jestem pozostawiony sam z trudnościami, ale ostatnio zacząłem się zastanawiać dlaczego tylko mnie spotykają takie rzeczy. Kiedy sobie pomyślałem, że przez moją głupotę mogłem stracić jeszcze Ciebie postanowiłem błagać o przebaczenie.
Uśmiechnęłam się lekko.
Nawet nie pomyślałam, że mogłabym się gniewać na Aspena dłużej niż 5 minut. To, że ostatnio nie rozmawialiśmy było raczej związane z moim brakiem czasu i gorszym samopoczuciem.
- To ja powinnam Cię przeprosić. Ostatnio nie zrobiłam nic żeby wam pomóc- powiedziałam cicho.
- Sama masz dość swoich problemów
- Nasze życie ostatnio stało się strasznie skomplikowane- powiedziałam i popatrzyłam w ziemię.
- Czy mogę Cię przytulić Wasza Wysokość?
Skłonił się nisko, a ja powoli skinęłam głową
Nagle w jego objęciach coś mi przyszło do głowy i zdałam sobie sprawę co jest przyczyną całego tego zła, które krąży nad naszym życiem, a raczej kto.
Odsunęłam się od Aspena i poklepałam go po ramieniu.
- Dziękuje- powiedziałam tylko, a on popatrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- Ale za co?
Nie odpowiedziałam tylko od razu pobiegłam do pałacu, tak szybko jak tylko mogłam w szpilkach i w ciąży.
Zastukałam do drzwi jego gabinetu, ale kiedy nikt mi nie odpowiedział po prostu tam wtargnęłam.
Zastałam Augusta podczas ewidentnie miłosnej sceny z jedną z pokojówek, która kiedy mnie zobaczyła momentalnie się od niego odsunęła.
- Wasza wysokość- skłoniła się przede mną i przemknęła do wyjścia.
- Czy ty wstydu nie masz?- powiedziałam dobitnie patrząc jak siada usatysfakcjonowany na krześle.
- Twoja żona mieszka pod tym samym dachem.
- America- westchnął jakbym była dzieckiem- To duży dach.- Widziałam, że chciał zapalić, ale kiedy na mnie popatrzył momentalnie z tego zrezygnował- Nie wszyscy muszą żyć jak ty i Maxon w wiecznie trwającej wierności- uśmiechał się szyderczo- A zresztą kto go tam wie?
Potrząsnęłam głową i podeszłam do niego.
- Chciałaś mi coś powiedzieć?
- Tak
Uniósł brwi.
- Co takiego.
Niespodziewanie pochyliłam się i złapałam go mocno za krawat.
Wytrzeszczył oczy i chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Od dzisiaj zero komentarzy na temat mojej rodziny, zero wtrącania się do naszego małżeństwa, zero matactwa, zero sabotażu - przerwałam i ściągnęłam go mocniej- i jeżeli znowu usłyszę, że robisz coś za naszymi plecami to możesz się pożegnać z Pałacem. Bo to jest mój dach- powiedziałam i puściłam jego krawat.- I moje zasady
Siedział zaskoczony i wpatrzony we mnie. Nie widziałam w jego oczach kpiącego uśmiechu. Nie widziałam też strachu.
Ale zawsze to jakiś początek.

Maxon krążył po korytarzu i dziwiłam się, że jeszcze nie zrobił dziury w podłodze.
Kiedy zobaczył, że idę do niego z dziećmi uśmiechnął się lekko, ale widziałam smutek w jego oczach.
Podbiegł do mnie i złapał mnie za ręce.
- Ami przepraszam nie powinienem tak mówić. Myślałem po prostu, że...
Położyłam mu palec na ustach.
- Już mam jak na dzisiaj za dużo przeprosin.
- Mimo wszystko chce wyjaśnić.
Przewróciłam oczami.
- Mój typowy mąż.
Roześmiał się, ale zaraz spoważniał.
- Zawsze poświęcasz się dla rodziny, ale wiem też, że nigdy nie zrobiłabyś czegoś wbrew swojej woli, co mogłoby nam zaszkodzić, jesteś po prostu na to za dobra.
Skinęłam głową.
- Wiem
Patrzył na mnie intensywnie.
- I?- spytałam
Przybliżył mi usta do ucha i objął w tali.
- I dlatego Cię kocham.
Uśmiechnęłam się i nawet na chwilę zapomniałam, że wciąż obok nas skaczą jak opętani Eadlyn i Ahren.
Maxon popatrzył na mnie pytająco.
- Stwierdziłam, że może spędzimy trochę czasu razem.- wzruszyłam ramionami.
Kiedy popatrzył na zegarek straciłam resztki nadziei.
Ale zaraz potem zdjął go szybko i położył na stoliku obok.
Uśmiechnęłam się
Wzięliśmy nasze pocieszy za ręce i poszliśmy dalej korytarzem.
To co robimy?- spytał Maxon biorąc Ahrena na barana.
- Lecimy na Marsa!- krzyknął mój chłopiec i poniósł ręce do góry.
- Chciałabym- powiedziałam z odrobiną nostalgii i nie myśląc o niczym innym, byłam po prostu szczęśliwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro