Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 60

Siedziałam za biurkiem i nerwowo stukałam piórem o blat. On nawet nie zauważył. Oparłam się na krześle i westchnęłam cicho. Nawet nie podniósł głowy znad dokumentów. Patrzyłam na niego bez przerwy przez minutę, aż w końcu on także na mnie spojrzał.
Jego pytający uśmiech jeszcze bardziej mnie zirytował. 
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. 
- Myślałeś o prezentach?
Znowu wrócił do dokumentów. 
- Jakich prezentach?
- Na Boże Narodzenie, Eadlyn i Ahren zrobili już listy. 
Potrząsnął głową. 
- Nie mam teraz na to czasu, nie możesz tego komuś zlecić.
- Mogę 
Westchnęłam głośno i oparłam brodę na łokciach.
Maxon nagle dziwnie oprzytomniał. 
- Źle się czujesz, może pójdziesz odpocząć?
Odetchnęłam głęboko, złożyłam równo wszystkie dokumenty i najmocniej jak tylko potrafiłam rzuciłam je na biurko, a one pofrunęły w powietrze. 
Maxon wydawał się tylko odrobinę poruszony. 
Z impetem wyszłam z gabinetu, a stukot moich obcasów było słychać chyba w całym pałacu. 
Jeszcze bardziej się zirytowałam kiedy zobaczyłam uśmiechniętego Aspena spacerującego po korytarzu. Podbiegłam do niego i złapałam go za koszulę. 
- Co przede mną znowu ukrywacie?! Masz mi wszystko powiedzieć. 

- Dziękuje- powiedziałam biorąc w obie dłonie szklankę wody. 
Aspen opadł ciężko na kanapę. 
- Nie rozumiem dlaczego się tak zdenerwowałaś. 
Napiłam się łyk wody i spojrzałam na niego. 
- Wiem pewne rzeczy, wiem, że coś przede mną ukrywacie. 
- Masz paranoje.
- Nie mam żadnej paranoi!- krzyknęłam , ale zaraz zamilkłam i skuliłam się. 
Aspen oparł łokcie na kolanach i schował głowę w dłoniach. 
- Ami, mogę mieć kłopoty jeżeli Ci powiem. 
- Możesz mi powiedzieć dlaczego masz mieć te kłopoty, przez Maxona?
- Możecie załatwiać wasze prywatne sprawy sami? Mam dość problemów na głowie. 
Popatrzyłam w bok. 
- Nie mamy żadnych problemów.
Aspen gwałtownie wstał. 
- Chodzi o to, że wy zawsze macie jakieś problemy. Jesteście tacy szczęśliwi, macie wszystko czego dusza zapragnie, a i tak nie potraficie się dogadać!
Nie mogłam uwierzyć, że może być aż bezduszny. To ja cały czas przejmowałam się ich sytuacją i próbowałam im pomóc, a w zamian dostawałam tylko zero zrozumienia. 
Popatrzyłam na niego. 
- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.- powiedziałam, a smutek w moim głosie autentycznie mnie przeraził. 
- Jesteśmy, America- pokręcił głową jakby próbował się od tego wszystkiego uwolnić- Ale ja jestem już bezsilny.- powiedział to i wyszedł zostawiając mnie samą.

Po jakimś czasie Maxon zastukał do drzwi. Zawsze wiedział gdzie jestem. To była wada i zaleta mieszkania w pałacu. 
- Dlaczego się tak zdenerwowałaś?- spytał mnie, ale dalej stał w drzwiach. 
Odstawiłam szklankę z wodą na stolik.
- Dobrze, bałem się, że we mnie nią rzucisz. 
Uśmiechnęłam się lekko. 
- Jak ty możesz taki być? Dalej tego nie wiem. 
Oparł się o framugę. 
- Jaki?
- Taki spokojny- przełknęłam ślinę i popatrzyłam w podłogę- mimo tego, że mnie okłamujesz. 
Nie patrzyłam na niego i wydawało mi się, że ta chwila ciszy trwa w nieskończoność. 
- Nie okłamuje Cię.
Podszedł do mnie i usiadł obok mnie na kanapie. 
- Jesteś tak blisko, ale tak daleko ostatnio- szepnęłam patrząc na nasze złączone dłonie.- Dzieje się tyle złych rzeczy.- podniosłam wzrok i popatrzyłam mu głęboko w jego ciemne oczy- Gdzie jest nasze szczęście?
Przyłożył moje dłonie do ust. 
- Mamy szczęście. 
Przytulił mnie mocno i choć byłam wściekła, spokój mogłam odnaleźć tylko w jego ramionach. 
- Ale musimy porozmawiać- powiedział gładząc mnie po włosach i w końcu zmuszając mnie żebym na niego spojrzała. 
- Ale nie dzisiaj- uśmiechnął się.- dzisiaj mam inne plany.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro