Rozdział 60
Siedziałam za biurkiem i nerwowo stukałam piórem o blat. On nawet nie zauważył. Oparłam się na krześle i westchnęłam cicho. Nawet nie podniósł głowy znad dokumentów. Patrzyłam na niego bez przerwy przez minutę, aż w końcu on także na mnie spojrzał.
Jego pytający uśmiech jeszcze bardziej mnie zirytował.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Myślałeś o prezentach?
Znowu wrócił do dokumentów.
- Jakich prezentach?
- Na Boże Narodzenie, Eadlyn i Ahren zrobili już listy.
Potrząsnął głową.
- Nie mam teraz na to czasu, nie możesz tego komuś zlecić.
- Mogę
Westchnęłam głośno i oparłam brodę na łokciach.
Maxon nagle dziwnie oprzytomniał.
- Źle się czujesz, może pójdziesz odpocząć?
Odetchnęłam głęboko, złożyłam równo wszystkie dokumenty i najmocniej jak tylko potrafiłam rzuciłam je na biurko, a one pofrunęły w powietrze.
Maxon wydawał się tylko odrobinę poruszony.
Z impetem wyszłam z gabinetu, a stukot moich obcasów było słychać chyba w całym pałacu.
Jeszcze bardziej się zirytowałam kiedy zobaczyłam uśmiechniętego Aspena spacerującego po korytarzu. Podbiegłam do niego i złapałam go za koszulę.
- Co przede mną znowu ukrywacie?! Masz mi wszystko powiedzieć.
- Dziękuje- powiedziałam biorąc w obie dłonie szklankę wody.
Aspen opadł ciężko na kanapę.
- Nie rozumiem dlaczego się tak zdenerwowałaś.
Napiłam się łyk wody i spojrzałam na niego.
- Wiem pewne rzeczy, wiem, że coś przede mną ukrywacie.
- Masz paranoje.
- Nie mam żadnej paranoi!- krzyknęłam , ale zaraz zamilkłam i skuliłam się.
Aspen oparł łokcie na kolanach i schował głowę w dłoniach.
- Ami, mogę mieć kłopoty jeżeli Ci powiem.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego masz mieć te kłopoty, przez Maxona?
- Możecie załatwiać wasze prywatne sprawy sami? Mam dość problemów na głowie.
Popatrzyłam w bok.
- Nie mamy żadnych problemów.
Aspen gwałtownie wstał.
- Chodzi o to, że wy zawsze macie jakieś problemy. Jesteście tacy szczęśliwi, macie wszystko czego dusza zapragnie, a i tak nie potraficie się dogadać!
Nie mogłam uwierzyć, że może być aż bezduszny. To ja cały czas przejmowałam się ich sytuacją i próbowałam im pomóc, a w zamian dostawałam tylko zero zrozumienia.
Popatrzyłam na niego.
- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.- powiedziałam, a smutek w moim głosie autentycznie mnie przeraził.
- Jesteśmy, America- pokręcił głową jakby próbował się od tego wszystkiego uwolnić- Ale ja jestem już bezsilny.- powiedział to i wyszedł zostawiając mnie samą.
Po jakimś czasie Maxon zastukał do drzwi. Zawsze wiedział gdzie jestem. To była wada i zaleta mieszkania w pałacu.
- Dlaczego się tak zdenerwowałaś?- spytał mnie, ale dalej stał w drzwiach.
Odstawiłam szklankę z wodą na stolik.
- Dobrze, bałem się, że we mnie nią rzucisz.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Jak ty możesz taki być? Dalej tego nie wiem.
Oparł się o framugę.
- Jaki?
- Taki spokojny- przełknęłam ślinę i popatrzyłam w podłogę- mimo tego, że mnie okłamujesz.
Nie patrzyłam na niego i wydawało mi się, że ta chwila ciszy trwa w nieskończoność.
- Nie okłamuje Cię.
Podszedł do mnie i usiadł obok mnie na kanapie.
- Jesteś tak blisko, ale tak daleko ostatnio- szepnęłam patrząc na nasze złączone dłonie.- Dzieje się tyle złych rzeczy.- podniosłam wzrok i popatrzyłam mu głęboko w jego ciemne oczy- Gdzie jest nasze szczęście?
Przyłożył moje dłonie do ust.
- Mamy szczęście.
Przytulił mnie mocno i choć byłam wściekła, spokój mogłam odnaleźć tylko w jego ramionach.
- Ale musimy porozmawiać- powiedział gładząc mnie po włosach i w końcu zmuszając mnie żebym na niego spojrzała.
- Ale nie dzisiaj- uśmiechnął się.- dzisiaj mam inne plany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro