Rozdział 51
Czasami mamy wrażenie, że wszystko się skończyło, że już nigdy nie będzie lepiej, że nasze serce stanęło i przestało kochać, przestaliśmy odczuwać emocje, ale tak naprawdę czujemy ich tyle, że nie potrafimy nawet tego wyrazić. Czasami czujemy pustkę, czasami gniew, złość, smutek, żal, niesprawiedliwość. Czasami po prostu cierpimy.
- Dlaczego nikomu nie powiedziała?- zapytałam wpatrując się w ścianę.
- Nie wiem, Ami- moja matka pogładziła mnie po ramieniu, czułam jej głęboki oddech. -Naprawdę nie wiem...
- Gdyby tylko powiedziała, pałac ma najlepszych lekarzy.- szepnęłam i zaczęłam się obwiniać, że nawet nie zdążyłam się z nią pożegnać. Tak samo było z moim ojcem. Wszyscy ode mnie odchodzili kiedy nie byłam tego świadoma. To bolało jeszcze bardziej.
- Mogę zostać sama?- poprosiłam i przykryłam się kołdrą wpatrując się w górujące słońce.
Poczułam, że moja matka się oddala.
Odwróciłam się do niej z oczami pełnymi łez.
- Mogłabyś zasunąć zasłony?
Nie chciałam patrzeć na słońce. Dzisiaj nie powinno świecić.
Bolała mnie głowa, nie miałam apetytu, ale to co mnie najbardziej męczyło to poczucie winy. Zajmowałam się tylko sobą i swoimi problemami i nawet nie zauważyłam cierpienia kogoś mi najbliższego. Nawet nie wiedziałam, że płonąca świeczka każdego dnia świeciła coraz mniej, aż w końcu zgasła na dobre. Miałam tyle wątpliwości co do mojej roli jako matki i jako królowej, ale czy nie zauważyłam, że jestem okropną siostrą. Skoncentrowaną wyłącznie na sobie, na swoich problemach, na swoim życiu. Czułam się jakbym była okłamywana, jakby te wszystkie słowa były jednym wielkim kłamstwem. Nie pozwoliłam tym myślom do mnie dojść, ale czułam, że za chwilę mogę się załamać. Sama byłam sobie winna, że straciłam siostrę. Zaczęłam myśleć, że nie zasługuje na szczęście, że nie zasługuje na moje dziecko. Oddałaby, wszystko co mam żeby żyła.
Dwa dni leżałam w łóżku, a jedyny osoby jakie widziałam to moja matka, May i moje pokojówki, które co jakiś czas przynosiły mi coś do jedzenia, ale ja nawet nie miałam ochoty na to patrzeć. Leżałam zwinięta w kłębek i miałam wrażenie, że już nigdy nie wstanę, że ja i moje łóżko to jedność i już zawsze będę tylko cierpieć.
Mary weszła do pokoju z tacą wpuszczając do niego strużkę światła, a za nią zobaczyłam biel koszuli Maxona. Zawsze tak wyglądał pod koniec dnia, pomięta koszula, podwinięte rękawy i zmęczona twarz. Serce mi pękło kiedy go takiego zobaczyłam.
Mary próbowała mnie przekonać, żebym zjadła trochę zupy, ale ja miałam problemy, żeby przełknąć własną ślinę. Tak jakby wszystkie czynności sprawiały mi dodatkowy ból. Jaka jest sprawiedliwość w tym wszystkim skoro ja mogę żyć a ona nie?
A to przecież ona była dobrocią, to ona była lepszą połową mnie i to ona potrafiła spojrzeć na wszystko z rozsądkiem, podczas gdy ja zawsze traciłam cierpliwość. Straciłam kolejną część siebie.
Kiedy znowu odwróciłam się na bok, Maxon pogładził mnie czule po włosach.
- Kochanie, musisz jeść.
Troska pomieszana z lękiem w jego głosie zmusiła mnie do tego że usiadłam na lóżku. Musiałam wyglądać naprawdę okropnie ponieważ na twarzy Maxona zobaczyłam autentyczne przerażenie.
Czułam, że moja warga drży.
- Dlaczego?- powiedziałam ze szlochem i wpadłam w jego ramiona- Dlaczego mi nie powiedziała?
Przytulił mnie mocno i gładził po całym ciele tak jakby próbował przywrócić we mnie życie.
- Nie wiem Ami, podobno otrzymała diagnozę, kiedy już była w ciąży. Lekarze mówili, że jej serce może tego nie wytrzymać, ale ona postanowiła zaryzykować.
Moje łzy spadały na jego koszulę.
Odkleiłam się od niego i splotłam jego palce z moimi.
- Ona nigdy nie myślała o sobie.- powiedziałam patrząc na nasze dłonie.- Ja nie mogłam się nawet z nią pożegnać, ciągle wszystkich tracę przez samą siebie.
Maxon potrząsnął głową, położył mi rękę na kolanie, a Mary postawiła tacę z zupą na moim stoliku nocnym i powoli wycofała się z pokoju.
- Kochanie, nie możesz tak mówić.- powiedział i popatrzył mi w oczy.- Nie miałaś na to wpływu, nikt nie miał.- złapał mnie za rękę i ścisnął ją jakby znowu próbował wniknąć we mnie życie.- Musimy nauczyć się akceptować rzeczy, na które nie mamy wpływu.
Wiedziałam, że prawdziwe życie nie jest bajką, że tracimy wiele, ale wiedziałam też, że nie mogę tego zmienić, a te słowa były dla mnie bardzo ważne. Nie wiedziałam czy, tak już musiało być, to dobre wytłumaczenie dla śmierci, ale dawało mi to poczucie, że życie jest czymś wyjątkowym, a to życie, które przychodzi takie bezbronne, sine i krzyczące jest pozbawione bólu, którym wypełniony jest świat.
Wyprostowałam się, a na mojej twarzy pojawiło się nawet coś na kształt smutnego uśmiechu.
- Mogę zjeść.- powiedziałam nieśmiało i położyłam dłoń na brzuchu.
Maxon uśmiechnął się i zaczął mnie karmić łyżeczka po łyżeczce.
Kiedy miałam już dość, Maxon odstawił tacę na stolik i wyjął coś z kieszeni.
Podał mi kopertkę, pogładził po nodze i wyszedł nic nie mówiąc.
Kiedy otworzyłam kopertę od razu poznałam charakter pisma Kenny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro