Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

- Muszę Ci powiedzieć kochana,  że pałac tętni życiem. Jeszcze nigdy nie było tu tak... jakby to powiedzieć radośnie.- powiedziała Daphne, kiedy byłam zmuszona przechadzać się z nią po korytarzu. Miała wyjechać już jutro, a mi jako dobrej gospodyni wymagało spędzić te ostatnie godziny z moim gościem. Nie ważne jak bezczelny i uporczywy by nie był. 

- Wiesz myślę, że to przez tą energie nowego życia. Mam nadzieje, że w moim przypadku też tak będzie.

Dotknęła rękami swojego brzucha, który, jak teraz zauważyłam, był lekko zaokrąglony.

- Myślę, że to chłopiec...

W tym momencie nie wytrzymałam.

- Daphne, mogłabyś zaprzestać tą uprzejmą gadkę?

Skrzywiła się i popatrzyła na mnie jak zranione źrebię.

Zaczęłam iść przed siebie, ale zatrzymała mnie łapiąc za ramię.

- America, ja nie mam Ci niczego za złe.- powiedziała łagodnie i spokojnie prawie tak jakby się modliła. 

- Kiedy ostatnio się widziałyśmy, mowiłaś coś innego.- przypomniałam jej.

Pokręciła głową tak jakbym powiedziała coś niemądrego.

- Ale teraz zmieniłam zdanie bo zrozumiałam, że...- znowu położyła dłonie na brzuchu.. to dziecko jest moją obroną przed światem, w którym nie chcę żyć, rozumiesz? Będe je kochać najbardziej bo będzie jedyną istotą, którą nikt nie zabroni mi kochać..

- Daphne, nie wiem czy to jest dobre podejście.- zaczęłam, ale prawda była taka, że patrząc na jej desperacje czułam lekkie wyruty sumienia.

- Niby dlaczego?!-  zaatakowała mnie.- Uważasz, że nie mogę być szczęśliwa i nie mogę mieć kogoś dla kogo będe miała siłę, aby codziennie wstawać z łóżka. Powtarzam, zmieniłam zdanie, chcę tego dziecka i chcę starać się, aby dostało ode mnie ogrom miłości. Obowiązki i praca to nie wszystko. Akurat ty powinnaś to rozumieć, America.

Westchnęłam.

Rozumiałam to, ale teraz coś innego zaprzątało moją głowę, tak bardzo czułam się tym przytłoczona, że wydawało mi się, że zaraz moje czarne worki pod oczami ujrzą światło dzienne, choć zamaskowałam je makijażem.

- Co z Tobą?- zapytała Daphne zupełnie jakby się martwiła.- Masz kochającego męża, dwójkę wspaniałych dzieci i cały kraj Cię kocha.

- Kochającego męża- powiedziałam patrząc w sufit.

- A nie?

Odwróciłam się do niej i podniosłam brwi.

- Ah, rozumiem, co podejżewasz?- zapytała. Nie sądziłam, że od razu zrozumie o co mi chodzi i zdziwiłam się, że to właśnie jej wreszcie zdecydowałam się powiedzieć o moich obawach.

- A jak myślisz.

- Myślisz, że Twój kochany i potulny jak baranek Maxon wdał się w romans?- zapytała prawie, że prześmiewczym tonem.

Wzruszyłam ramionami.

- To niemożliwe.- odparła całkowicie pewnie.

- Tak myślisz?

- Oczywiście ja już nie jestem zainteresowana.

Walnęłam ją w ramie.

- Wiesz to czy zaczął robić skoki w bok zależy od tego jak tam wasze sprawy...

- Daphne!

- No co?! Nie można zapytać.

- Można by było gdyby było o czym mówić.

Przygryzła wargę.

- W takim razie nie ma na co czekać, tylko działać.

- Co masz na myśli?

- Gdzie jest Maxon?

- Na spotkaniu.

- Eadlyn i Ahren?

- Moja matka jest z nim na spacerze.

- Sprzątaczki nie mają teraz zmiany?

- Nie, dopiero po obiedzie, Daphne co ty kombinujesz?

- W takim razie choć poszperamy.

- Gdzie?

- W jego gabinecie.

- Nie wiem czy to dobry pomyśł.

- Małżeństwo powinno się opierać na tym, że obie strony powinny tylko myśleć, że ta druga osoba im ufa.

- Nigdy w życiu nie słyszłam niczego głupszego.

- Boże, chodź nie marudz to dobry pomysł.

- To jego prywatne rzeczy.

- W związku nie ma czegoś takiego jak prywatne rzeczy.

- Ale...

- Matko, ale z ciebie maruda.

Jakimś cudem w Daphne odnalazłam nie tyle co przyjaciółkę jak partnerkę do wspólnego śledztwa.  

Trzymałam rękę na klamcę.

- No- pospieszała mnie Daphne.

- Nie mogę tego zrobić bez jego zgody.

- Jasne, że możesz to nic takiego, no

Stałam nieruchomo.

- Mam dość ja to zrobię.- popchnęła mnie i sama otworzyła drzwi.

Stanęłymy na środku jego gabinetu, a ja nadal nie mogłam pojąć po co tu właściwie jesteśmy.

Ale Daphne wydawała się być panem tej sytuacji.

- Ja lewa strona, ty prawa.- powiedziała i otworzyła szufladę w komodzie.

- Czego mam szukać?- zapytałam siadając na krześle.

- Dowodów.- powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.

- Zaczynam czuć się nieswojo w Twoim towarzystwie.- popatrzyłam na nią lekko przerażona, a ona roześmiała się i dalej szperała w szafkach.

Podniosłam zdjęcie, które oprawione w ramkę stało na biurku Maxona. Na zdjęciu byłam ja siedząca na jego łóżku, ubrana w piżamę, a w ramionach tuliłam Ahrena i Eadlyn. Zaczęłam się zastanawiać czy mężczyzna, który trzyma takie zdjęcie na biurku był by gotowy aby zaprzepaścić to wszystko dla jednej chwili słabości, dla jednego cielesnego ukojenia, dla jednego uskoku od rzeczywistości.

- Szukasz tam?

Ta kobieta była okropna.

Westchnęłam i odłożyłam zdjęcie.

Spojżałam na Daphne, która z przęjęciem wertowała jakieś papiery.

Zaczęłam przeglądać dokumenty leżące na biurku, ze znudzeniem przeglądąłam kartki wypełnione tabelkami z liczbami, albo pisma do podpisania. Nagle moją uwagę przykuło zdjęcie...

Było małe, trochę zniszczone i przedstawiało piękną kobiete o brązowych włosach i zielono-szarych oczach. Dłoń z pomalowanymi na krwistą czerwień paznokciami miała wplecioną we włosy. Jej usta układały się w uwodzicielski uśmiech, a na sobie miała przylegającą czarną sukienkę. Zdjęcie ostro pachniało damskimi perfumami, tak jakby ktoś je w nich zanurzył.

Kiedy je odwróciłam, na drugiej stronie widniał napis wykonany czarnym tuszem i ozdobiony niezliczoną ilością zawijasów.

Twoja P

- Jak tam znalazłaś coś?- zapytała Daphne podchodząc do mnie od tyłu.

Podałam jej zdjęcie.

Obejrzała je dokładnie.

- Może to jakaś kobieta z którą chce zrobić interes.- powiedziała ostrożnie widząc moją minę.

- On chyba już zrobił z nią interes.

- America spokojnie  to jeszcze nic nie znaczy.- oddała mi fotografie.- Zdjęcie wygląda na stare.- zauważyła.

- Czy to ma jakieś znaczenie.- westchnęłam.

Maxon wszedł i zmarszczył brwi.

- Co wy tutaj robicie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro