Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Aspen

Kiedyś myślałem, że jestem odważny i zdolny do wielkich czynów. Kiedyś myślałem, że jestem w stanie zrobić wszystko, wziąć we własne ręce swoje życie.

Kiedy już tylko stanę na nogi- powtarzałem sobie ciągle.Lecz te czasy już minęły.Kiedyś myślałem także, że Maxon jest tchórzem.Teraz zrozumiałem, że to ja nim jestem.

- Aspen!
Otworzyłem leniwie oczy i przetarłem je zdezorientowany. Położyłem sobie rękę pod głową planując dalszy sen.
- Wstawaj śpiochu.
Lucy walnęła mnie poduszką, z której wyleciały małe piórka.
- Dlaczego?- wymamrotałem.
- Mamy dużo spraw do załatwienia.- Lucy zaczęła zakładać swój szlafrok.
- Ale czy musimy tak rano...- mruknąłem i pocałowałem ją w ramię.
Uśmiechnęła się delikatnie.
Już myślałem, że ulegnie.
- Musimy. Jeżeli czegoś się nie zrobi od razu to zazwyczaj się tego nie zrobi.
Patrzyłem jak podchodzi do toaletki i rozpuszcza włosy.
- Wziąłeś wolne, prawda?- zapytała Lucy.
- Tak.- odpowiedziałem leżąc w łóżku.
Odwróciła się do mnie powoli.
- To świetnie.- zaczęła po chwili.- Musimy pojechać do centrum. Kupić dywan do salonu i oczywiście się oficjalnie zameldować. Nie wiem czy zdążymy, ale chciałabym zobaczyć tą nową galerie podobno mają ciekawe obrazy.
Jej słowa przelatywały mi przez myśli niczym mewy nie pozostawiając za sobą żadnego znaku.
- Mam nadzieje, że się zrozumieliśmy?
- Mówisz do mnie jak do dziecka.- wytknąłem jej żartobliwie ale Lucy zrobiła grobową minę.
- Naprawdę?
Zdziwiłem się jak poważnie to odebrała. To właśnie było naszym problemem. Choć coraz częściej zastanawiałem się nad tym czy to nie był wyłącznie mój problem. Ja i Lucy nie byliśmy przyzwyczajeni do takiego życia. Czasami wydawało mi się, że poruszaliśmy się w nie swoim świecie. Jednak Lucy potrafiła się w nim bardziej odnaleźć niż ja.
- Co? Nie, żartuje.- odpowiedziałem pośpiesznie.
Obróciłem się twarzą do poduszki.
- Ja nie wstaję.
- Po moim trupie.
Lucy weszła za parawan i widziałem tylko jak jej koszula nocna ląduje na podłodze.
Położyła się z powrotem na łóżku.
- Zrobisz śniadanie.- zapytała obracając się do mnie i podpierając na łokciu.
Nagle znalazłem się tuż nad nią i zacząłem ją całować.
- Trzeba pomalować sufit.- szepnęła między pocałunkami.

Zatrzasnąłem drzwi samochodu. Lucy stała naprzeciwko naszego domu. Jej włosy powiewały na wietrze. Policzki miała zaczerwienione, a usta lekko rozchylone. Podeszłam do niej i objąłem ją ramionami.
Pocałowałem w głowę.
- Nigdy w życiu nie myślałam, że będę mieć taki piękny dom.- szepnęła patrząc na mnie.
W tym momencie coś się skończyło. Nie potrafiłem myśleć o tym co złe. Myślałem tylko o pozytywnym aspekcie mojego życia. A teraz niczego nie brakowało mi do szczęścia. Inne rzeczy stały się potrzebne lecz mniej ważne. Zrozumiałem mój właściwy cel dorosłego życia.
Mój dom.
I to nie ważne, że jeszcze nie czułem się do końca dorosły i odpowiedzialny. Ale może właśnie o to chodziło. Zdałem sobie sprawę, że moja dotychczasowa odwaga była tylko fikcją. Zawsze chciałem być bohaterem. Idealnym i gotów poświęceń dla swoich najbliższych. Żyłem w zakłamaniu, że jestem rycerzem. Choć wcale nim nie byłem. Stałem się nim dopiero teraz, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem słaby. Poznałem definicje prawdziwej męskości.
Pocałowałem Lucy, a ona odwzajemniła pocałunek. Nie wiedziałem o czym myślała, ale miałem wrażenie, że obydwoje doszliśmy do czegoś ważnego.
Spojrzałem jej w oczy.
- A ja tak.- powiedziałem z przekonaniem.
Patrzyliśmy przez chwilę na nasz dom.
- Choć- szepnąłem jej do ucha.- Musimy to uczcić.

Roześmiali weszliśmy do domu. Kiedy znaleźliśmy się w kuchni ogarnęło nas zdziwienie.
- Tato?
- Pani Singer?
- A ja to co?- oburzyła się May podnosząc rękę.
- Co wy tu wszyscy robicie?
- Oficjalnie wasz?- zapytała matka Ameriki nie zwracając uwagi na ten grad pytań.
- No tak.- powiedziała Lucy.
Niespodziewanie Pani Singer walnęła o podłogę jedną ze szklanek.
- Jeej!- zawołała.- Ja to odkupię.- dodała natychmiast skruszona
- Nic nie szkodzi.
- Skąd mieliście klucze?
- Zrobiłam kolacje. Trzeba to jakoś uczcić
Znowu mnie zignorowała, co za kobieta!
- Ja miałem trochę inne plany.- powiedziałem cicho do Lucy, a ona się roześmiała.
- Ja też
- Co tam mówicie?
- Nic tato
- America i Maxon byli zbyt zajęci?- zapytałem wyciągając talerze.
- Ależ skąd- powiedziała z uśmiechem.
- Śpią w salonie.- dodała May obojętnie.
- Co?
Ja i Lucy poszliśmy do salonu gdzie zostaliśmy naszą parę królewską ściśniętą na kanapie i pogrążoną w głębokim śnie.
Roześmialiśmy się.
- Nasz dom- westchnęła Lucy.
- Nasz dom
- Uważam, że to nie kulturalne.- stwierdziła May wchodząc do pokoju z książką w ręce.
- Gdybyś miała dwójkę noworodków a do tego kraj do rządzenia, też byś była zmęczona.- powiedziała Pani Singer nakrywając do stołu.
- Ja to zrobię.- poderwała się Lucy
- Siedź dziecko...
- May usiadła obok kominka.
- No to co - zwróciłem się do niej cicho. -Kto Ci znalazł za skórę?
Wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła mi w oczy.
Mrugnąłem do niej.
Uśmiechnęła się.
- Mam pomysł.- powiedziała May nagle i wstała. Podniosła aparat Maxona, który leżał na stole i nacisnęła spust migawki.
- Pobudka! Bo lecę sprzedać wasze zdjęcie dziennikarzom, którzy stoją już pod drzwiami!

POWSTAŁAM Z POPIOŁÓW NICZYM FENIKS.

Mam nadzieję, że wprawiłam w zachwyt tą wąską grupę moich czytelników i bardzo bardzo przepraszam za tak OGROMNĄ przerwę. Teraz rozdziały będą pojawiać się regularnie ;)

PS. Możecie dać znać czy chcecie więcej rozdziałów z perspektywy kogoś innego :)))  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro