Rozdział 20
Simon był dość przystojnym chłopcem jak na swój młodzieńczy wiek. Miał jasne włosy i błękitne oczy. Sprawiał wrażenie delikatnego. Jakby jeden dotyk mógł go rozkruszyć. Jednak coś w jego postawie wskazywało na to, że wcale tak nie jest. Teraz już wiedziałam dlaczego mógł zawrócić May w głowie. Był zagadką. A tacy ludzie fascynują najbardziej. Moja siostra była niesamowicie nieodporna. Nie tak łatwo było nią manipulować. Ale jeżeli coś nie było zgodne z jej wizją świata nie przyjmowała tego do wiadomości.
- Wszyscy śpią.- Maxon oparł się o ścianę chyba już całkiem rozbudzony.
- Nie wiadomo co strzeli May do głowy.- powiedziałam i zapukałam energicznie do drzwi.
May momentalnie otworzyła i zwężyła usta kiedy nas zobaczyła.
- Budź tego swojego kochasia musimy pogadać.- odparłam starając się, żeby to zabrzmiało stanowczo.
May skoczyła pięć centymetrów nad ziemię.
- Już!
Wybiegła z pokoju i pognała boso korytarzem.
- Dlaczego mnie budzisz!- krzyknął ukochany May, kiedy wchodzili razem do pokoju.
Simon stanął jak wryty kiedy nas zobaczył.
Podniósł ręce do góry.
-Przysięgam, że nawet jej nie tknąłem!
Uniosłam brwi.
- Nie o to chodzi!- zerwała się May.- Chcę, żebyś wytłumaczył to mojej siostrze.- powiedziała wskazując na mnie.
Tak jasne, czy Maj uważała, że jeżeli ja ją poprę to wszyscy automatycznie będą po jej stronie? Wbrew pozorom to wcale tak nie działało.
-To?- spytał Simon zdezorientowany.
- To, że się kochamy.
- Dlaczego mam to mówić twojej... to znaczy królowej?
May westchnęła i popatrzyła na nas wszystkich.
- Nie tylko ona. Wszyscy. Chcę, żeby wszyscy zrozumieli, że jestem dorosła i mam prawo decydować o swoim życiu.
- Ale co ja mam do tego? Nie rozumiem.
- Ałć- powiedziałam cicho, a Maxon się uśmiechnął.
- Co ty masz do tego? Czy ja dobrze usłyszałam? Chyba żartujesz?
Zaczęła go zasypywać pytaniami.
- May czy możesz mi powiedzieć o co Ci chodzi?
- Chodzi mi o nasz ślub.
- Nasz ślub? Ty chcesz za mnie wyjść?
- A ty nie chcesz?
Momentalnie pobladł.
- Ja aa ja... Nie wiem.
Maxon pochylił się do mnie.
- Czy my tu w ogóle jesteśmy potrzebni?
Zacisnęłam wargi, żeby się nie roześmiać. Chociaż chyba nie powinnam się śmiać. Z ich perspektywy to musiał być życiowy dramat.
- Nie mów mi, że zaplanowałaś nam całą przyszłość bez mojej wiedzy?
Simon ze strachu przeszedł bardziej w gniew.
- Przecież jesteśmy ze sobą szczęśliwiwi.- May była zrozpaczona.
Simon pokręcił głową
- Bo znamy się dwa dni!
Chyba całkowicie zapomnieli o naszej obecności.
- Czyli mam rozumieć, że całkowicie zrywasz ze mną kontakt?
- Nie! Możemy ze sobą pisać i w ogóle, ale zrozum, że ja nie chce za ciebie wychodzić. Przecież jesteśmy za młodzi i w ogóle.
May prawie miała łzy w oczach.
- Ale dlaczego?
Znowu nastała cisza. Nie wiedzieliśmy czy mamy coś powiedzieć, czy nie.
- Jesteś jakaś nienormalna.- stwierdził Simon spokojnie
May gwałtownie podniosła głowę.
- Słucham?
- Za słabo się znamy. Czemu się tak uparłaś z tym ślubem?
- Wiesz co mam dość słuchania ciebie.
May przez chwilę milczała.
- Ja też, więc kiedy wyjedziesz nie musisz utrzymywać ze mną kontaktu.
Nie życzę sobie tego.
Simon zmrużył oczy.
- Nie rozumiem Cię jesteś kompletnie rozchwiana emocjonalnie i...
- Żegnaj- przerwała mu May.
Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem Simon wzruszył ramionami.
- Jak chcesz.- powiedział obojętnie i wyszedł z pokoju.
Podeszłam do niej powoli.
- May?
Odwróciła się do mnie.
- Możecie mi powiedzieć co jest ze mną nie tak?
Podeszłam do niej bliżej. To nie chodziło tylko o to. Tutaj problem tkwił w czymś innym.
- May...- powiedziałam czule i pogładziłam ją po ramieniu.- O co tak naprawdę chodzi?
Wydawało mi się jakby toczyła wewnętrzną walkę ze sobą.
- No bo ja też chciałabym mieć męża. Ja też chciałabym wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Ja też chcę być ważna. Dlaczego nie mogę?
Juz zrozumiałam, że ten cały Simon, który okazał się po prostu przestraszonym rozpuszczonym dzieciakiem, a May go tylko wykorzystała, żeby zademonstrować jak się czuje.
- Ale ty jesteś ważna głuptasie i nie musisz mieć nikogo kto będzie Ci to udowadniał.
- To znaczy, że nigdy nie będę mieć takiego kogoś?
- Będziesz. Na pewno będziesz, ale może nie staraj się go znaleźć na siłe. Szczęśliwe zakończenia zwykle przychodzą, kiedy w ogóle się ich nie spodziewamy.- powiedziałam i popatrzyłam na Maxona.
May popatrzyła na nas i przygryzła wargi.
- Przepraszam- powiedziała w końcu- za zamieszanie. Na pewno macie dość problemów, a ja jeszcze zabieram wam czas.
Przytuliłam ją.
- Nie obraziłabym się gdybyś zabierała nam czas w ciągu dnia.- roześmiałam się.
Maxon podszedł do nas i objął mnie ramieniem.
- Tak bardzo żałuję, że nie masz brata.- zwróciła się May ze smutnym uśmiechem do Maxona.
- No ja też.
- May- westchnęłam.
- Wtedy miałabym problem z głowy.- powiedziała
- Słucham? To, że jeszcze się nie zakochałaś to ma być problem?
- Jesteś za bardzo nastawiona na miłość.- stwierdził Maxon kiedy szliśmy korytarzem.
May szła tyłem.
- A czy jest w życiu coś ważniejszego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro