Rozdział 2
- Chyba wszyscy zapomnieliście, że to ja jestem królem!- powiedział dobitnie Maxon i wstał od stołu- I to ja decyduje w jakim tempie będą rozwijać się sprawy. Jak mam to robić skoro wszyscy narzucacie mi swoją wersje. Macie mi pomagać, a nie utrudniać.
- Ale wasza wysokość chyba źle zrozumiał.- odezwał się jeden z doradców.
- Źle zrozumiał? Ja doskonale rozumiem.
Spotkania najczęściej przebiegały w spokojnej atmosferze. Maxon doskonale umiał opanować chaos, który przyznaje się, czasem sama siałam. Mój mąż opracował dla mnie specjalny sposób, który coraz częściej wykorzystywałam.
Zanim coś powiem miałam zapisać to na kartce i zastanowić się czy na pewno jest to mądre, właściwe i słuszne. Oczywiście pokłóciłam się z nim o to bo stwierdziłam, że to bez sensu, ale potem zdałam sobie sprawę, że to nie taki głupi pomysł. Lecz nadal mu się nie przyznałam, że miał rację. Choć pewnie będę musiała to zrobić.
Myślałam o tym kiedy Maxon nadal mówił coraz bardziej wytrącony z równowagi. Wiedziałam, że będzie nas czekać bardzo długa rozmowa.
- Wasza wysokość my tylko chcemy żeby podejmowane decyzje były racjonalne.
- Uważasz, że moje decyzję nie są racjonalne. Uważasz, że rozbudowa kraju to jest nie racjonalna decyzja. Zapewnienie lepszych warunków socjalnych ludziom jest jakimś nieprzemyślanym wymysłem.- Maxon coraz bardziej naciskał i atmosfera zrobiła się ciężka.
- Ale trzeba brać pod uwagę również inne strony tego przedsięwzięcia- Odezwał się drugi doradca.
" Nie ma żadnych złych stron"- zapisałam na kartce.
Powtórzyłam to zdanie w myślach.
- Nie widzę żadnych negatywnych stron, chcemy zlikwidować klasy, tak ?
- Mer!- zawołał Aspen, kiedy szłam korytarzem.
Odwróciłam się i zobaczyłam go jak biegnie do mnie ze stertą papierów.
- Mogłabyś to dać Maxonowi?- poprosił i wepchnął mi dokumenty do rąk.
- Jasne, pewnie jest w swoim gabinecie.
- To świetnie, nie mogłem go znaleźć, a trochę się spieszę, więc.
- Pewnie.- powiedziałam
Aspen zatrzymał się.
- Ale może jednak nie, wszystko w porządku?
- Jasne, tylko Maxon się trochę zdenerwował. Spotkanie nie poszło najlepiej.- odparłam przyciskając dokumenty do piersi.
- Dlaczego ?
- Sama nie wiem, wszystko jakoś stanęło w miejscu. To znaczy sam wiesz wszystko było dobrze, ale gdy już prawie zlikwidowaliśmy siódemki i chcemy spróbować likwidować resztę podziałów doradcy mają problem. Nie rozumiem tego.
Aspen zastanowił się.
- Wiesz może uważają, że to za szybko.
- Nie jestem pewna. Maxon w poważnych sprawach nie podejmuje pochopnych decyzji. A oni nagle zaczęli narzucać mu jakąś nie racjonalność.
- Jest królem nie musi ich słuchać.
- Nie całkiem, jeżeli chce podejmować dobre decyzje musi patrzeć na wszystko z różnych perspektyw, oni po to są, ale czasem mam wrażenie, że są całkiem nie zgodni z jego wizją. - westchnęłam i przewróciłam oczami.
- Ami? Myślisz o tym samym co ja?- Aspen zmarszczył brwi.
- Że niektórzy działają przeciwko nam?
- Nawet więcej, może niektórzy to sympatycy przeszłego króla.
Otworzyłam oczy ze zdziwienia.
- W takim razie dlaczego od razu się nie ujawnili?
- Byli by zbyt głupi, musieli odczekać żeby ich poglądy nie były zbyt oczywiste.
- Bo inaczej Maxon od razu by ich wyrzucił.- stwierdziłam.
- Może przyda się jakaś wymiana, tylko to nie było by takie proste. Albo wymienić wszystkich, albo znaleźć tych, którzy nie działają zgodnie z planem.
Uśmiechnęłam się.
- O chętnie się tym zajmę.
Aspen zmarszczył brwi i popatrzył na mnie jakbym była całkiem głupia.
- W twoim stanie?- zapytał.
- W jakim "stanie"?
- Co niby nie wiesz ?
Mogłam się tego spodziewać, że cały pałac pewnie już wie.
Pokręciłam głową.
- May ci powiedziała?
- Owszem i uważam, że powinnaś o siebie zadbać. W końcu nosisz następcę tronu.- powiedział przemądrzałym tonem.
Uśmiechnęłam się.
- Może i następcę tronu, ale przede wszystkim, nasze dziecko, moje i Maxona i pozwól, że sama będę decydować o tym co mi wolno, a co nie.
Aspen oparł się o barierkę schodów i popatrzył na mnie.
- Rozumiem Cię, ale nie powinnaś brać na siebie teraz takich obowiązków.- roześmiał się- I jestem pewien, że twój mąż by się ze mną zgodził.
Wydęłam wargi.
- Niestety zdaje sobie z tego sprawę. Gdyby mógł pewnie zamknął by mnie w pokoju, a byłby do tego zdolny.
Aspen znowu się roześmiał.
- Nie dziwię się, strasznie trudno Cię upilnować wiesz ?
- Królowe już tak mają. Nie spieszyłeś się przypadkiem?- przypomniałam mu.
Aspen jakby oprzytomniał i spojrzał na zegarek.
- Boże, muszę już iść bo Lucy mnie zabiję, trzymaj się- powiedział i pobiegł w swoją stronę. Nie zdążyłam nawet zapytać o co chodzi.
Wyrównałam dokumenty i skierowałam się do gabinetu Maxona.
ZonaMaxona
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro