Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Przez ostatnie dni nie miałam czasu na to, żeby szczerze porozmawiać z Maxonem. On miał swoją prace, a ja też, mimo swojego okresu na zwolnieniu, nie mogłam się w całości zwolnić z moich obowiązków, zwłaszcza dlatego, że zbliżały się święta. A kto inny miał się zająć przygotowaniami. Zaczynało mi się podobać, że tyle rzeczy zależy ode mnie, ale czasem wydawało mi się, że podejmuje złe decyzje, nawet w błahych sprawach.
W dodatku w mojej rodzinie wszyscy nagle zaczęli mieć jakiś problem. Każdy zupełnie inny.
Jednak najbardziej niepokoiła mnie jedna rzecz, o której bałam się nawet myśleć. Nie mogłam się na niczym skoncentrować ponieważ jednocześnie działo się tyle rzeczy.

- Czy wasza wysokość, myślała już nad imionami?- zapytała dziennikarka z tak białymi zębami, że prawie oślepił mnie ich blask.
Uśmiechnęłam się do kamery.
- Szczerze przyznam, że jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy.- Nawet nie pojawił się ten temat. A chyba powinien.
- Wszyscy są tacy podekscytowani i mają nadzieję, że też będą mogli mieć w tym swój udział.
Poprawiłam włosy i znowu się uśmiechnęłam.
- To naprawdę niezwykłe, że cały kraj cieszy się razem z nami, ale jednak mam nadzieję, że ostateczna decyzja będzie należeć do nas.
Dziennikarka się roześmiała.
- Jednak sugestie zawsze mile widziane- dopowiedziałam jeszcze unosząc rękę.
- Dziękuję wasza wysokość.
- Dziękuję- powiedziałam uroczo.
Wycofałam się z tego pola minowego i oparłam się o ścianę.
Rozglądnęłam się po sali. Po karuzeli fotoreporterów, dziennikarzy, polityków. Przyglądałam się tak długo, że aż naprawdę wszystko zawirowało. Zakręciło mi się w głowie, ale odetchnęłam głęboko i jakoś udało mi się wydostać z sali.
Kiedy wyszłam na korytarz, zauważyłam Maxona, który szedł przeglądając dokumenty. Kiedy mnie zobaczył upuścił wszystko na ziemię. Kartki powirowały w powietrzu.
- Ami?- podbiegł do mnie.- Kochanie, wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada.
- Nie, nic mi nie jest...
Potem była już tylko ciemność.


Otworzyłam oczy. Leżałam na kanapie w gabinecie Maxona. W pierwszej chwili nie pamiętałam co się stało. Zamrugałam kilka razy.
Doktor Aschlar wstał z krzesła.
- Dobrze, że wasza wysokość już się obudziła.
Maxon podał mi szklankę z wodą i kucnął przy mnie.
- To było tylko zwykłe omdlenie, nie macie się czym martwić- powiedział.
Maxon wyglądał na przerażonego.
- Ale to chyba nie jest normalne, prawda?
Westchnęłam.
- Nie panikuj.

- Zapewniam, że to nic takiego, chciałbym tylko, żeby wasza wysokość uważała na siebie i ograniczała stres w miarę możliwości, dobrze?

Uśmiechnęłam się.
- Oczywiście.
Doktor Aschlar także się uśmiechnął i wyszedł z pokoju.

Spojrzałam na Maxona, ale zaraz potem odwróciłam wzrok.
- Ami? Co się stało?- zapytał, a jego głos i spojrzenie, sprawiły, że mimowolnie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
Odetchnęłam głęboko i otarłam oczy.
- Lepiej ty mi powiedz.- westchnęłam
Wyglądał jakby nic nie rozumiał.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś o Auguście?- zapytałam.
Momentalnie usiadł koło mnie i spojrzał mi w oczy.
- Kochanie ja...
- Myślałam, że będziesz umiał być ze mną szczery.- powiedziałam rozpaczliwie.
Przełknął ślinę.
- Nie chciałem cię denerwować- przygryzł wargę i popatrzył do góry.
- Bardziej mnie zdenerwowałeś, kiedy mi o niczym nie mówiłeś. Wiesz jak ja się czuję? Oszukana. Oszukana i skrzywdzona. Od początku wiedziałeś, że August, chce zostać królem.- W moich oczach znów pojawiły się łzy- A może... wiedziałeś też, że chciał się...- prawie nie mogłam oddychać.- Chciał się pozbyć naszych dzieci.
Maxon wyglądał na ogłuszonego.
- Że co?!
- Sama słyszałam jak z kimś o tym rozmawiał. Gdybym poroniła, to byłoby dla niego idealne wyjście.- Sama nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam.- Maxon, on nie chce, żebyś miał następce. On chce tylko jednego.                                          

- Korony- powiedział cicho.


Nie wytrzymałam i rzuciłam się w jego ramiona. Przytulił mnie mocno i chociaż byłam na niego wściekła, byłam jednocześnie tak słaba, że musiałam być teraz w tym miejscu.

- Ciii..- kołysał mnie i gładził po włosach, ale kiedy podniosłam głowę zauważyłam, że on także ma łzy w oczach.
- Przepraszam Ami.- powiedział-Tak strasznie Cię przepraszam.

Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Serce mi się krajało i nie mogłam uwierzyć, że jeden człowiek był odpowiedzialny za to wszystko. Mało tego, człowiek od którego wszystko się zaczęło. Któremu ufaliśmy.

- Nie będę dobrym ojcem, jeżeli nie mogę nawet odróżnić co jest dobre dla ciebie, a co nie.- westchnął Maxon.
Zrobiło mi się go żal, kiedy patrzyłam na jego twarz pełną bólu i rezygnacji.
- Nie możesz tak myśleć- szepnęłam- Nie możesz.
Jeden z doradców bez pukania wszedł do gabinetu.
- Wasza wysokość..
- Wynocha!- warknęłam.
- Oczywiście wasza wysokość- odparł zlęknionym głosem.
Potrząsnęłam głową, a Maxon uśmiechnął się lekko.
Ja także się uśmiechnęłam dlatego, że cieszyłam się, że nawet w takiej chwili znaleźliśmy uśmiech.

Słońce pomału zachodziło za horyzont, a pokój wypełnił się pomarańczowym światłem.
- Boje się- powiedziałam cicho i przytuliłam się do niego jeszcze mocniej.
- Nie możesz się bać- odparł- To nie jest dobra pora na strach.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro