Rozdział 101
- Jeżeli chodzi o naszą skórę i słońce to chyba nie jest zbyt dobre połączenie.- stwierdziłam sceptycznie i położyłam się.
Marlee zsunęła okulary i upiła łyk koktajlu.
- Na szczęście mamy na to sposób.- powiedziała i popatrzyła na dwa duże parasole, które gwardziści ustawili w ogrodzie specjalnie dla nas.
Usadowiłam się wygodniej i wystawiłam stopy na słońce.
- Jak zawsze- skwitowałam i dalej cieszyłyśmy się leniwym popołudniem póki Maxon nie postanowił przyjść i wyśmiać naszego pomysłu.
- To co robicie nie ma najmniejszego sensu.- stwierdził i usiadł obok nas.
Marlee popatrzyła na niego i zaczęła smarować sobie dłonie olejkiem.
- Odpoczywamy.- powiedziała, a potem znowu popatrzyła znad okularów- Tobie też by się przydało.
Popatrzyłam na jego zmęczoną twarz i uśmiechnęłam się smutno.
- Maxon od pewnego czasu nie potrafi odpoczywać.
Marlee wydawała się strasznie pobudzona.
- A powinieneś! Efektywne wyniki pracy zależą od efektywnego wypoczynku.
- Ja też się z tym zgadzam.
Maxon oparł się na łokciach i popatrzył na nas.
- Co wy nie powiecie. Ja myślę nad rocznym planem zagospodarowania, gdy odpoczywam.
Marlee nie dawała za wygraną.
- Zdradza cię strój.- powiedziała wskazując na jego elegancką koszulę z podwiniętymi rękawami, luźno zwisający krawat i wymięte spodnie od garnituru.
Maxon zmrużył oczy i uśmiechnął się.
- W takim razie słucham poleceń.
Wyprostowała się i zdjęła swoje okulary przeciwsłoneczne.
- Zrelaksuj się.- nakazała
Maxon odetchnął głęboko i rozluźnił ramiona.
- Dobrze teraz zamknij oczy.
Posłuchał jej polecenia, ale zaraz potem znowu je otworzył.
- Wy też musicie zrobić to samo.
Popatrzyłyśmy na siebie, ale w końcu wzruszyłyśmy ramionami i położyłyśmy się na leżakach.
- Chyba już rozumiem.
- Widzisz wiedziałam, że się rozluźnisz, chcesz wiedzieć co jest następne?
- Ależ ja wiem co jest następne.
Mimowolnie zmarszczyłam brwi, a zaraz potem poczułam na sobie zimne kropelki wody i zobaczyłam Cartera z wężem ogrodowym, a obok roześmianego Maxona. Obaj wyglądali na bardzo usatysfakcjonowanych swoim podstępem. A byli jeszcze bardziej uszczęśliwieni, kiedy zobaczyli nasze nie do końca uszczęśliwione twarze.
Marlee spiorunowała ich wzrokiem.
- Jeszcze raz tak zrobicie a rozwodzimy się z wami.
Roześmiali się jeszcze bardziej, a ja korzystając z chwili ich nieuwagi wzięłam wąż i potraktowałam ich tak samo.
Spędziliśmy tak całe popołudnie skąpani w promieniach słońca. Woda i delikatne pocałunki muskały nasze ciała, a ja byłam wdzięczna za każdy skrawek czasu, kiedy mogliśmy być tylko ludźmi... i Aż ludźmi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro