Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Maxon śmiał się tak bardzo, że aż miał łzy w oczach.
Próbowałam popatrzyć mu przez ramię, ale odsuwał się i śmiał się jeszcze bardziej.
- Gdzie mama to znalazła?- podniósł głowę znad albumu i spojrzał na moją matkę.
- Gdzieś w jakimś starym pudle jak sprzątałam.
- Nie nauczyli Cię, że się starych pudeł nie rusza?- powiedziałam, a Maxon znowu wybuchnął śmiechem.
Spiorunowałam go wzrokiem.
- Chyba przestaniemy przyjeżdżać na te rodzinne obiadki.
- Nie!
Kopnęłam go w kostkę i chciałam zabrać album z moimi kompromitującymi zdjęciami, ale Maxon zatrzymał moją rękę. Obrus się przekrzywił i wszystkie naczynia zabrzęczały.
- Zaraz mi stłuczecie moją nowa porcelanę!- skarciła nas moja matka jak nieposłuszne dzieci.
May pokręciła głową i założyła ręce.
- I pomyśleć, że to Ci,  którzy rządzą naszym krajem.
Zmięłam serwetkę i rzuciłam w nią.
Zobaczyłam, że Maxon wyciągnął moje zdjęcie w podartych ogrodniczkach i za dużych kaloszach. Byłam na nim dosłownie cała w błocie, a nos miałam tak zadarty, że ledwo było widać mi twarz.
Próbował dyskretnie schować je do kieszeni.
- Przesadzasz.
Wszyscy się roześmiali.
Jedynie James miał dziwny wyraz twarzy patrzył w dół przesuwając jedzenie po talerzu.
Spojrzałam na Kenne, która swoim wyrazem twarzy jasno dawała znać, że coś jest nie tak.
Nagle zadzwonił telefon, a James momentalnie podniósł się z krzesła.
- To do mnie.- powiedział i poszedł odebrać.
Kenna miała błagalny wyraz twarzy.

Po obiedzie James razem z Astrą, oglądali bajki w salonie, a Maxon i moja matka, rozwiązywali krzyżówki, z pełną pasją. Chciałam się do nich przyłączyć, ale powiedzieli, że im "przeszkadzam" więc poszłam czytać książkę do Astry i Jamesa.
-  Nasz klub wiedzy ogólnej Cię nie przyjął?- zapytał James i połaskotał Astrę po brzuchu.
- Niestety.
- Wiem, trudno się dostać, też próbowałem.
Roześmiałam się.
- Ami?
Odwróciłam się.
- Choć na chwilę.- poprosiła Kenna, wiec podniosłam się z fotela, najszybciej jak teraz mogłam.

- Co?- zapytałam zaskoczona i oparłam się o półkę.
Kenna zamknęła drzwi do pokoju Gerarda.
- To co słyszałaś.- powiedziała Kenna i usiadła na łóżku.
- To niemożliwe, skąd wiesz?
- To widać America. On jest nieobecny, cały czas odbiera dziwne telefony- tak jak dzisiaj przy obiedzie, później wraca do domu- przerwała i popatrzyła na mnie.
- A po za tym już,  nie pamiętam, kiedy my...no wiesz.
Otworzyłam szerzej oczy.
- Aż tak źle?
Tylko pokiwała głową.
Usiadłam koło niej.
- Może to coś innego.
- Nie sądzę.- odpowiedziała- On to nie Maxon, który chcę dla ciebie góry przenosić.
- Bez przesady.
- Nie Ami, wy możecie się kłócić, ile chcecie, ale i tak w końcu znajdziecie porozumienie. U nas tak nie ma, między nami jest, albo dobrze, albo źle.
Potrząsnęłam głową.
- Ale przecież James Cię kocha.
- Może i kocha, ale..- przerwała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Przytuliłam ją i pogładziłam po plecach.
- Ami- powiedziała poprzez płacz- Cieszę się, że chociaż ty znalazłaś szczęście.
- Nie mów tak.- powiedziałam i odsunęłam się,
Spuściłam wzrok.
- Ale co? Jeżeli rzeczywiście?- zapytałam,  bojąc się tego pytania.
Kenna otarła oczy.
- Nie zamierzam się z nim rozwodzić, mamy małe dziecko, ale..
- Kenna- westchnęłam i znów ją przytuliłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro