Rozdział 1
W niektóre piątki, kiedy nie zawalał mnie nawał pracy lubiłam spędzać czas w Komnacie Dam. W zasadzie w ciągu dnia spędzałam tam całkiem sporo czasu, ale zamieszanie jakie tam panowało nie równało się z długimi leniwymi wieczorami pod kocem przy rozstawionych świecach i komedii romantycznej. Każdy musi mieć swoją tradycje, a jeżeli miałam przy sobie Marlee i Lucy moje samotne piątkowe wieczory szybko przeistoczyły się w jakiś kobiecy klub zwierzeń. Nie przeszkadzało mi to ponieważ nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak coraz bardziej doskwierał mi brak czasu, a szczególnie jego brak na spotkania z moimi najbliższymi przyjaciółkami.
- Chyba mam depresję.- westchnęła Marlee opierając głowę na kanapie.
- Ty depresję? -podeszłam i usiadłam koło niej zdziwiona. - To tak jakbym ja miała anoreksję.
Roześmiała się.
- To rzeczywiście było by niemożliwe. - stwierdziła.
Kiedy przestałyśmy się śmiać Marlee znów spochmurniała.
- Chyba chodzi o to moje wejście w dorosłe życie, dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. - przerwała i popatrzyła na mnie - Czy to ma sens?
- Jasne, że ma- odpowiedziałam natychmiast. - Też sie czasem tak czuje szczególnie teraz.
Marlee nie pytała teraz, czyli kiedy, ale za to przyjrzała mi się dokładnie.
- Ami? Dobrze się czujesz? Nawijam cały czas o sobie, a ty? Nie wyglądasz najlepiej.- spytała z troską w głosie.
- Nic mi nie jest.- zapewniłam ją i przykryłam się kocem.- Ostatnio trochę się nie wysypiam.
Marlee pokiwała głową.
- Jesteś pewna? Nie chciałabym, żeby nasza królowa się rozchorowała. - powiedziała to żartobliwym tonem, ale widziałam, że się o mnie martwi.
- Przestań.
- Marlee, Lucy jest cudotwórczynią- oznajmiła Georgia od progu, a zaraz za nią Lucy uśmiechnęła się.
- Co się stało? - spytałam zaciekawiona, przy okazji żeby odwrócić uwagę od siebie.
- Zostawiłam ją z Maridem i Kilem na pięć minut, a oni już śpią. Czy to nie jest cudowne.
Georgia uszczęśliwiona klasnęła w dłonie.
- Ostatnio usypiałam Kila jakieś dwie godziny.- odparła Marlee.- Jak Ci się to udało?
Lucy usiadła na fotelu i podkuliła nogi.
- Po prostu może byli zmęczeni.- powiedziała jak zawsze skromnie Lucy.
- Żartujesz? Oni nigdy nie są zmęczeni. Przynajmniej odkąd obaj skończyli roczek strasznie trudno położyć ich spać.
W tym momencie do pokoju wpadła May. Jak zawsze zadowolona z życia i pełna optymizmu rozjaśniła nasz melancholijny nastrój. Moja uszczęśliwiona siostra skoczyła na kanapę i uściskała mnie.
- Co to za przypływ radości?- zapytałam.
- Zgadnijcie kto zdał kolejny egzamin?
May chociaż nie była oporna na wszelkie zmiany i sukcesy długo była przeze mnie namawiana na rozpoczęcie studiów. Powstanie ogólnodostępnych uczelni było jednym z planów we wprowadzanych przez nas reformach. Maxonowi bardzo zależało by wcielić je w życie jak najwcześniej by udostępnić prawo do nauki wszystkim obywatelom.
May na akademie sztuk pięknych zdecydowała się niedawno i teraz cieszyła się jak dziecko z każdego zdanego egzaminu.
- Gratuluję! - powiedziała Lucy- Wiedziałam że ci się uda.
- Ja też wiedziałam. Co tak siedzicie? Trzeba to uczcić. - Powiedziała i wyciągnęła z torebki butelkę wina.
- Macie kieliszki?
- Są w szafce.
Kiedy wzniosły toast popatrzyły na mnie
- Ami? Ty nie pijesz?
- Jakoś nie mam ochoty.- odparłam.
- Chyba naprawdę jesteś chora.
- Tylko teraz nie mów, że jesteś w ciąży.- roześmiała się May.
Uśmiechnęłam się i popatrzyłam w górę.
- Jezu, ale ty jesteś w ciąży. Dlaczego nam nie powiedziałaś ?! - krzyknęła May i rzuciła mi się na szyję.
- Chciałam, ale jakoś nie miałam okazji.
- Nareszcie.- powiedziała Georgia- Już myślałam, że nigdy nie doczekam się tego waszego ślicznego następcy.
Marlee z uśmiechem na twarzy dolała sobie jeszcze wina.
- No to dziewczynki chyba mamy jeszcze jeden powód do świętowania.
- I to jaki.- powiedziała podekscytowana May. - Będziemy mieć kolejnego księcia Illei.
- Nie wiem czy to chłopiec.- powiedziałam i odruchowo dotknęłam swojego brzucha.
ZonaMaxona..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro